Graliśmy w Uragun. Wzięło nas z zaskoczenia (a nie zaskakuje)
Wersję demonstracyjną miałem okazję ograć na steamowym festiwalu dem i już wtedy Uragun dał się poznać jako sympatyczny top-down shooter, w którym to, co najważniejsze – czyli strzelanie i poruszanie się – było naprawdę przyjemne i satysfakcjonujące. Pozostaje więc pytanie: jak wypada reszta aspektów zabawy?
Wtedy dzieło polskiego studia Kool2Play pozwalało poznać tylko swój skromny fragment. Earlyaccessowa wersja daje już dostęp do sporego arsenału nowych broni, ulepszeń, a przede wszystkim całkiem pokaźnego zestawu poziomów.
W grze wcielamy się w mecha, którego głównym zadaniem jest odnalezienie swojego pilota – i w zasadzie tyle nam powinno wystarczyć. Obecnie wątek fabularny wydaje się ledwo liźnięty, więc prawdopodobnie z czasem zostanie rozbudowany (na razie jedynie pierwsze poziomy mogą poszczycić się dialogami przed i w trakcie zabawy). Wiadomo, że snuta tutaj historia to tylko pretekst do szalonej rozwałki, ale dociekliwi gracze mogą zacząć kolekcjonować znajdźki, a zebranie jednego z kompletów nagrodzi nas krótkim komiksem o mechu i pani pilot, którą to mamy odszukać.
Podczas podróży towarzyszy nam sztuczna inteligencja o imieniu Ola (cóż za wybór!), choć na początku gry pełni ona w zasadzie wyłącznie rolę samouczka. W takiej dwuosobowej drużynie będziemy tropić naszą właścicielkę po całym świecie, odwiedzając m.in. Japonię czy Amerykę Północną i pozbywając się po drodze hord wrogich maszyn, co okaże się zadaniem... dość łatwym. To zasługa dwóch rzeczy: niewygórowanego poziomu trudności oraz szalenie przyjemnego, czytelnego i responsywnego sterowania. Nasz (prawie) autonomiczny robot prócz zwykłego biegu potrafi dziarsko dashować co jakiś czas przed siebie, dzięki czemu może unikać nawet najgorszych niebezpieczeństw (a także dostawać się do niedostępnych z pozoru miejsc). Poruszamy się za pomocą klawiatury, myszką rozstrzeliwujemy niemilców i... tylko tyle.
I aż tyle!
Do dyspozycji mamy szereg broni, które ulepszamy i modyfikujemy zarówno odblokowanymi w trakcie zabawy perkami, jak i znajdowanymi po drodze pierścienami. Na początku w metalowe łapy dostajemy miniguna oraz wyrzutnię rakiet – z obu możemy korzystać jednocześnie – a wraz z postępami zyskujemy dostęp do kolejnych narzędzi zagłady. Zaskakuje spora różnorodność pukawek: prócz wspomnianego startowego tandemu w użytku jest shotgun, railgun czy wyrzutnia dysków laserowych. Każdą unikatową broń zaprojektowano z myślą o tym, by gracz mógł stworzyć zestaw odwzorowujący jego styl walki.
Ja na przykład zakochałem się w połączeniu miniguna i wyrzutni dysków laserowych. Ta druga, z pozoru nieporęczna broń okazała się prawdziwą machiną zagłady ściągającą największe monstra na „dwa strzały”. Jej użycie wymagało jednak trochę bardziej taktycznego, wolniejszego podejścia do potyczek, co akurat bardzo mi odpowiadało – poziomy nie należą bowiem do nadto rozbudowanych (każdy da się pokonać w około pięć minut), dzięki czemu przynajmniej wydłużałem sobie rozgrywkę.
Mimo hord wrogów wypełniających ciasne korytarze nie trzeba się strasznie gimnastykować, by oczyścić plansze do cna i dość szybko je ukończyć. Z reguły gdy myślimy, że zaraz zacznie się największe piekło, gra informuje nas, że właśnie wybiliśmy wszystkich przeciwników i możemy kierować się do wyjścia. Na moment, w którym musiałem powtórzyć poziom, natrafiłem dopiero w jednej z ostatnich, „zimowych” lokacji.
Cały czas należy baczyć na pasek zdrowia, gdyż spada ono naprawdę szybko. Podleczyć się można w każdej chwili, o ile mamy wystarczające zapasy energii. Tę ładujemy, podnosząc specjalne kule wypadające z pokonanych wrogów i zniszczalnych elementów otoczenia. Jeśli jednak będziemy dbać o poziom zdrowia naszego mecha, to w zasadzie nic nam już nie przeszkodzi. Zwinne uniki to podstawa!
Strzelając w metal
Gunplay jest w Uragunie świetny. Kasowanie kolejnych przeciwników dostarcza szalonej satysfakcji, a do tego każde zabójstwo zwiększa mnożnik siły naszego ulta – chyba że oberwiemy, wtedy ten wraca do domyślnych wartości. Specjalną umiejętność odpalić można raz na jakiś czas klawiszem Shift: czas zwalnia, a my zaczynamy zadawać naprawdę duże obrażenia. Uzależnienie mocy ulta od stanu zdrowia wymusza na graczu robienie zmyślnych uników i szybkie planowanie, jak poruszać się po niezwykle ograniczonym obszarze.
Z pomocą przychodzą też dwa dodatkowe sposoby ataku (z początku są to wyrzutnia granatów i wyładowanie energii wokół naszego mecha, ale z czasem odblokowujemy kolejne do wyboru). Używamy ich dość często, bo różnorodni przeciwnicy potrafią szybko zapędzić nas w kozi róg. Są chmary jednostek, które padają od jednej celnej salwy minigunem, takie, które trzeba pokonać sposobem (bo cały czas zmieniają swoje położenie lub aktywują tarcze, gdy atakujemy je frontalnie), lub takie, w które trzeba wpakować absurdalne ilości amunicji. I często atakują jednocześnie, szczególnie na dalszych etapach zabawy. Bawiłem się jednak świetnie, a wprowadzane co chwilę nowe mechanizmy wcale mnie nie przytłaczały.
Tak tylko trochę meh
Twórcy bardzo starali się, by każdy poziom czymś się wyróżniał. Gdy myślałem, że zobaczyłem już wszystko, co Uragun miał do zaoferowania, nagle otrzymywałem zadanie chronienia danego obszaru przed atakami wrogów albo zhakowania drzwi, by móc przedostać się dalej. W grze pojawiają się także bossowie i minibossowie – i to z całkiem fajnymi pomysłami na walkę. Podobne drobnostki cieszą, tak samo jak zaprojektowane z głową lokacje, w których trudno się zgubić.
Ale nie oszukujmy się – choć to niesamowicie satysfakcjonujący shmup z uroczą oprawą graficzną, świetnie zaprojektowanym uzbrojeniem i dobrym, całkowicie wystarczającym systemem modyfikacji mecha, nie mamy do czynienia z produkcją w jakikolwiek sposób odkrywczą. Wszystko widzieliśmy już wcześniej. Boli mnie też zbyt prosty, wręcz ascetyczny interfejs, brak podglądu ostatnio zebranych znajdziek, nieobecność co-opa czy absolutnie nijaka oprawa muzyczna.
Oczywiście to dopiero początek drogi Uraguna we wczesnym dostępie. Twórcy planują większą liczbę lokacji, a co za tym idzie – kolejne poziomy, bronie i ulepszenia do odblokowania. Nie jest to jakaś szczególna gra, która porwie tłumy, ale z pewnością warto się z nią spróbować, gdy szukamy czegoś do postrzelania w ramach relaksu. Ja tak czy siak polecam: krótka sesyjka w Uragun to świetny sposób na przerwę od pracy czy innych obowiązków.
Cieszy
- satysfakcjonujące strzelanie
- poziomy
- różnorodne uzbrojenie
- modyfikacje mecha
- walki z bossami!
Niepokoi
- nijaka oprawa muzyczna
- grafika nie robi wrażenia (ale da się lubić)
- dość krótka
- taki sobie interfejs
- nie wnosi do gatunku niczego nowego
Czytaj dalej
Z redakcją związany jestem jakoś od 2013 roku. Poza pisaniną to jestem sobie dyrektorem artystycznym w CD-Action (nienawidzę nazwy tego stanowiska), gdzie wymyślam layouty, składam magazyny do kupy i projektuję okładki, a na naszym youtube'owym kanale pajacuję przed kamerą. Crash Bandicoot > gry z Mario.