Hard West 2 – już graliśmy. Przeklęci rewolwerowcy zawojują świat
No, panie i panowie, żarty się skończyły. Pierwszy Hard West może i prezentował się całkiem przyzwoicie, ale do najlepszych było mu równie daleko, co mnie do posiadania prywatnego odrzutowca. Latka jednak lecą i choć na moim podjeździe wciąż próżno wypatrywać Gulfstreama, upiorni kowboje wznieśli się na zupełnie nowy poziom.
Niewykluczone, że jest to związane ze zmianą warty przy samej marce. Odpowiedzialnych za „jedynkę” ludzi z CreativeForge Games ostatecznie zastąpiła ekipa z Ice Code Games. Szczerze mówiąc, cieszę się, że na ów fakt zwróciłem uwagę dopiero po odpaleniu gry, bo pamiętając średnio udany Re-Legion, autorstwa tych ostatnich, najpewniej w ogóle nie zgłosiłbym się do napisania niniejszego tekstu... i wiele bym stracił.
♫♪Jedzie pociąg z daleka…♪♫
…ale konduktor jakby nadgniły, a peron w piekle. Wzorem niegdysiejszego gwiazdora telewizyjnego nie uprzedzajmy jednak faktów, bo zrobi nam się tu potworny bałagan. Kiedy w 2015 roku zasiadałem do pierwszego Hard West, byłem pod wrażeniem oryginalnego, pachnącego świeżością świata. Nigdy wcześniej nie miałem bowiem do czynienia z połączeniem horroru i westernu(*). Dziś, za sprawą takich tytułów jak Weird West, czarownicy w stetsonach i diabły z winchesterami nikogo już raczej nie zaskoczą, ale Dziwny Zachód to nadal temat względnie mało wyświechtany, więc na nudę narzekać nie sposób.
Gin Carter to straceniec, ryzykant i niepozbawiony uroku bandzior, który podobnie jak większość z nas chciałby zbić fortunę, niespecjalnie się przy tym wysilając. Jako że rewolweru nie nosi w kaburze li tylko na pokaz, a w poczet swych znajomych może zaliczyć między innymi psychopatycznego Indianina i genialnego strzelca, doszedł do wniosku, iż zamiast wziąć się do uczciwej roboty, lepiej pokusić się o napad na słynny Pociąg Widmo. Mknąca przez noc lokomotywa okazała się jednak czymś znacznie mroczniejszym, niż można się było spodziewać, życie zaś kolejny raz dowiodło, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. W tym przypadku nawet całkiem dosłownie.
Daruję sobie zbędne szczegóły, by nie psuć wam niespodzianki, ale wiedzcie, że zawiązanie akcji przeprowadzono tutaj wzorowo. Nieczęsto zdarza mi się wsiąknąć w grę od pierwszych minut, a w tym przypadku tak właśnie się stało. Demo, które mi udostępniono, trwało niecałe dwie godziny, więc trudno wydać ostateczny wyrok, ale wydaje się, że scenariusz gry będzie bardzo mocnym punktem programu. Mroczne siły, makabryczne rytuały, wartka akcja i intrygujący członkowie drużyny dają spore nadzieje na przyszłość. Ufam przy tym, że nie wszystko okaże się tak oczywiste, jak wydaje się na pierwszy rzut oka, i kiedy dowiem się, co takiego właściwie ucznił swym współziomkom wspomniany Indianin, będę zbierał szczękę z podłogi.
(*) No, przynajmniej w takim stężeniu i z mroczną otoczką, bo w dodatek do RDR wszakże grałem.
To się rusza!
Rozgrywka dzieli się na dwa podstawowe etapy. Pierwszy polega na poruszaniu się po mapie świata, poszukiwaniu kolejnych lokacji i wchodzeniu w krótkie interakcje lub dialogi z postaciami. Ta część gry wygląda niemal identycznie jak w Wasteland 3 i również tutaj jest tylko przerywnikiem przed daniem głównym, czyli walkami. Starcia przebiegają w turach, w ogólnym zarysie powielając współczesny XCOM-owy standard. Kto nie miał styczności z oryginalnym Hard West, powinien jednak wiedzieć, że twórcy zrobili wiele, by zmniejszyć znaczenie elementu losowego. Przykładowo broń zawsze zadaje stałe obrażenia (pomijając krytki), a szansa na trafienie w nieosłoniętego przeciwnika niezmiennie wynosi 100%. Co więcej, jeśli uprzesz się na celowanie do okopanego wroga i chybisz, w kolejnej turze zyskasz solidną premię i los z pewnością się odwróci. Dzięki temu rozwiązaniu o wiele łatwiej planować kolejne posunięcia i kierować się zdrowym rozsądkiem zamiast ślepą wiarą w kaprysy generatora liczb losowych.
Biorąc pod uwagę realia świata przedstawionego, nie powinno być zaskoczeniem, że oprócz tradycyjnej broni palnej bohaterowie korzystają też ze zdolności magicznych – ciekawych, ale na razie dość słabo zbalansowanych. Gin może wystrzelić falę pocisków przenikających osłony, ktoś inny zamienia się z wybranym wrogiem miejscami, „kradnąc” świetne pozycje snajperskie, Indianin zaś potrafi… szarżować. Diabli wiedzą po co, skoro broń do walki wręcz, w której się specjalizuje, na tym etapie jest mało użyteczna. Zamykając temat potyczek, warto wspomnieć o ciekawej drobnostce – niektóre starcia toczą się na „ruchomych” arenach. Kiedy więc ekipa ściga pociąg, otoczenie ciągle się zmienia: przez ekran przebiegają drzewa, kamienie i inne ozdobniki. Nie ma to absolutnie żadnego znaczenia praktycznego, bo na planszę nie wjeżdżają np. nowe osłony (kto wie, może w przyszłości?), ale poczucie pędu w grze turowej jest zjawiskiem niecodziennym i bardzo, bardzo przyjemnym.
Transport dolarów
Dobre wrażenie wyniesione z dema wynika też zapewne z faktu, że Hard West 2 jest produkcją o wiele bardziej ociosaną, współczesną i przyjemniejszą od dość topornej w gruncie rzeczy „jedynki”. Trudno wskazać tu jakiś konkretny element, chodzi raczej o synergię tych wszystkich drobiazgów, które same w sobie nie znaczą wiele, ale razem tworzą harmonijną całość. Grafika wyraźnie wypiękniała, animacje zyskały na szczegółowości, a interfejs stał się gustowniejszy i przejrzystszy. Uwagę przykuwają też interesujące ilustracje towarzyszące dialogom – w dużej mierze udźwiękowionym, dodajmy. Krótko mówiąc – widać, że budżet znacznie spuchł i nie roztrwoniono go na pizzę czy pączki. Jest… światowo.
Jeszcze kilka dni temu nie dałbym za tę grę zbyt wiele. Miałem ją co prawda na radarze, ale bardziej na zasadzie „o, kiedyś się sprawdzi, bo «jedynka» była spoko”. Jednak po tym, co widziałem, nabrałem respektu i teraz z niepokojem wyczekuję premiery, licząc, że twórcy zdołają utrzymać początkowy rozpęd. Gra na „dziewiątkę” nie pojawia się przecież codziennie.
W Hard West 2 graliśmy na PC.
Cieszy
- Obiecująca fabuła i bohaterowie
- Interesujący świat, wyśmienity klimat
- Dobre walki, niewielkie znaczenie elementu losowego
Niepokoi
- Czy umiejętności bohaterów zostaną odpowiednio zbalansowane?
- Demo było króciutkie, trudno rzec, czy pomysły twórców sprawdzą się równie dobrze na długim dystansie
Czytaj dalej
Jestem wielbicielem turówek i wszelkiej maści erpegów: zarówno klasycznych, jak i współczesnych. Do tego zdeklarowanym zwolennikiem tytułów dla jednego gracza, przy czym od tej zasady istnieje jeden poważny wyjątek – World of Warcraft. W Azeroth przesiedziałem więcej godzin, niż chciałbym przyznać, raz ciesząc się każdą chwilą, kiedy indziej zrzędząc na czym świat stoi. Nie wyobrażam sobie dnia bez książki (niemal zawsze fantastyki), za to spokojnie obyłbym się bez kina i seriali. Z CDA związany jestem od 2011 roku.