1
20.06.2022, 14:00Lektura na 6 minut

My Time at Sandrock – już graliśmy. To samo, ale na pustyni

My Time at Portia... Przepraszam, Sandrock to gra tak podobna do swojego protoplasty, że nietrudno się pomylić, zapisując jej tytuł.


Krzysztof „Otton” Kempski

Yuval Noah Harari, izraelski filozof, napisał w swojej streszczającej dzieje człowieka książce „Sapiens. Od zwierząt do bogów”, że „historia to opowieść o tym, co garstka ludzi robiła w czasie, gdy cała reszta ludzkości orała pole i nosiła wodę”. W końcu nie ma innego sposobu na ocalenie mieściny w środku pustyni przed katastrofą gospodarczą i zemstą owej historii jak tylko zakasanie rękawów i podjęcie się najprostszych prac. Bez kamieni, patyków i piachu postęp nigdy nie będzie możliwy.


Historia kołem się toczy

Podstawowym problemem My Time at Sandrock jest to, że producenci odkryli karty już wcześniej. Poprzedzająca omawiany tytuł Portia swego czasu wzięła nas z zaskoczenia i za sprawą bardzo przyjemnej, nienakładającej żadnej presji rozgrywki szybko stała się dla wielu synonimem Harvest Moona (dziś: Story of Seasons) w 3D. W gatunku stanowiącym coś z pogranicza symulatora farmy i erpega trudno chyba o większy komplement. Gdy jednak zwyczajnie już wiemy, że twórcy potrafią zrobić dobrą grę, pokazanie kontynuacji w wersji z early accessu siłą rzeczy wywołuje błędne wrażenie kroku wstecz.

My Time at Sandrock
My Time at Sandrock

My Time at Sandrock nie robi niczego źle. Jest po prostu produkcją dość mocno do poprzedniczki zbliżoną, a póki co nieduża we wczesnej wersji mapa czy niekompletna jeszcze lista rzeczy do zbudowania sprawiają, że w niewielu elementach czujemy faktyczny progres względem poprzedniczki. Jak utrzymują producenci, skorzystanie z early accessu pozwoli im wprowadzać rzeczywiste zmiany na bieżąco i reagować na oczekiwania odbiorców. Trudno jednak o konkretniejsze wyroki, gdy obecna wersja ogranicza się do kilku misji fabularnych oraz romansów. Do tego, w tym pierwszym przypadku, przede wszystkim wprowadzających w absolutne podstawy łączenia materiałów.


Miasteczko z wydm

Jedną z rzeczy, o której już teraz możemy stwierdzić, iż z dużym prawdopodobieństwem zmieni się na lepsze, jest świat. Sandrock osadzono w tym samym uniwersum, co Portię – postapokaliptycznej rzeczywistości, gdzie technologia cofnęła się do czasów przysłowiowego króla Ćwieczka. Główny bohater przejmuje po rodzinie warsztat i stara się go odbudować, by pomóc sobie i okolicznym mieszkańcom. Motyw niby identyczny jak w pierwowzorze, jednak jakichkolwiek powiązań fabularnych pomiędzy grami nie ma co się spodziewać. Uniwersum się nie zmienia, ale w jego ramach poznajemy kompletnie inną krainę i postacie – a w rozgrywce ponownie przechodzimy od prostych narzędzi aż po skomplikowane maszyny pozwalające automatyzować produkcję.

My Time at Sandrock
My Time at Sandrock

W czym jednak ten Sandrock będzie lepszy od Portii? Mieścina kipi wręcz klimatem Dzikiego Zachodu, pustynny krajobraz wywołuje obfitszy pot na czole niż letnia pogoda w Polsce, a łowienie rybek w piasku przypomina nam o tym, jak cenny dar stanowi w tym świecie woda. Ściany zdobią listy gończe przedstawiające tutejszych bandziorów, a w skrzynce co rusz lądują kolejne wydania lokalnej gazetki. Taki nieco ironiczny Dziki Zachód z atakującymi nas kogutami, rewolwerowcami czy nauczycielem walki przypominającym stereotypowego superbohatera z przerośniętym ego... Ech, mimowolnie przypomina się człowiekowi nieco inne (acz też kipiące westernowym klimatem) Oddworld: Stranger’s Wrath. Mówiąc krótko, potrafię scharakteryzować to miejsce zbitką słów bardziej rozbudowaną niż „słodkie i cukierkowe”... chociaż, jak by nie patrzeć, również tutaj nie byłyby one dalekie od prawdy. Najważniejsze jednak, że Sandrock wydaje się dużo bardziej „jakieś” niż poprzedniczka.

My Time at Sandrock
My Time at Sandrock

Nie od razu Sandrock zbudowano

Jeżeli już w poprzednie My Time at... graliście, wiecie doskonale, czego się spodziewać. Jeżeli nie, muszę uprzedzić, że spora część gry, zwłaszcza w pierwszych godzinach, skupia się na craftowaniu kolejnych materiałów oraz rozwoju narzędzi, maszyn zwiększających nasze możliwości wytwórcze (np. pieca) czy wynalazków. Jak na pustynię przystało, ważnym towarem deficytowym jest woda, gromadzona w ustawionym obok warsztatu baniaku.

Niestety wciąż bolączkę stanowią dość nieintuicyjne wyjaśnienia zmuszające – zwłaszcza początkujące osoby – do długiego zastanawiania się, jak np. uzyskać miedzianą rurę czy łożysko, gdy odpowiednie projekty nie są dostępne ani na stole craftingowym, ani w sklepie. Podpowiedź: trzeba zbudować któryś z wynalazków do przetapiania surowców i wyposażyć się w większy zapas półfabrykatów, bo w wyniku przetopu dostajemy losowo jeden z czterech produktów finalnych.

My Time at Sandrock
My Time at Sandrock

Później natomiast dobrze wysłać postać na drzemkę, bo takowa mocno przyspiesza upływ czasu. Bezsprzecznie trzeba trochę się przemęczyć i dać grze dłuższą chwilę na rozkręcenie się – faza początkowa znów sprawia wrażenie nieco mozolnej. Fani Portii będą to częściowo znać z autopsji, reszcie polecam w razie trudności zerknąć do growej encyklopedii. Już teraz jest ona mocno rozbudowana i nieźle tłumaczy, co gdzie możemy pozyskać.


Lochy wśród piasków 

Ważną budowlą jest z pewnością winda. Po jej skonstruowaniu gracz może zjeżdżać dodatkowo do kopalń, by posmakować życia poszukiwacza przygód. Wszystko bowiem, co podczas rozgrywki robimy, służy pompowaniu statystyk naszej postaci, a na liście rzeczy do wytworzenia znajdują się też bronie. Te okażą się niezbędne, by poradzić sobie ze stanowiącymi cenne źródło skarbów podziemiami. Warto przy tym zaznaczyć: nie wszystkie skupiają się wyłącznie na walce. Same starcia to też w dużej mierze ewolucja pomysłów zawartych już w Portii. To element, który wywołał u mnie największy niedosyt, bo też obecne dungeony ukazują na razie lekki niedobór kreatywności studia. Twórcy zapewniają jednak, że wśród wszystkich znanych dotąd elementów to tutaj zajdą największe zmiany (m.in. wyraźne rozdzielenie typowych mordowni i bardziej wyrafinowanych labiryntów łamigłówek) i z czasem powinno być z nimi coraz lepiej.

My Time at Sandrock
My Time at Sandrock

Kwestią dość kontrowersyjną jest stan techniczny produkcji. Obecnie optymalizacja płata figle, a oprawa graficzna nijak od ukazania się poprzedniczki nie ewoluowała. My Time at Sandrock, choć cukierkowe i kolorowe, prezentuje się od strony wizualnej mocno przeciętnie – siłą rzeczy dziś na zaproponowaną przez Chińczyków estetykę patrzy się już dużo mniej przychylnym okiem.

My Time at Sandrock
My Time at Sandrock

Trochę marudzę, ale wierzę w ostateczny sukces produkcji. Wszystko jest w niej na swoim miejscu, więc zakochani w Portii szybko się tu odnajdą. Pozbyłem się za to jakiejkolwiek nadziei, że gra okaże się czymś więcej niż tylko osadzonym w wyrazistszym świecie, bezpiecznym sequelem z garścią poprawek. Tytuł spodoba się graczom, których zabawa tego typu po prostu nie nudzi. Wszyscy oni z pewnością będą pod koniec 2022 roku zagrywać się bez pamięci pełną wersją. Nieprzekonanych czy wręcz zmęczonych takim stylem zabawy pozostaje mi tylko odesłać do konkurencji.

W My Time at Sandrock graliśmy na PC.

Cieszy

  • spodoba się fanom pierwowzoru
  • Sandrock ma dużo więcej klimatu od Portii
  • będzie tu co robić przez wiele, wiele godzin

Niepokoi

  • dość przeciętne optymalizacja i grafika
  • trudno powiedzieć, czy okaże się to w pełni nową grą


Czytaj dalej

Redaktor
Krzysztof „Otton” Kempski

Gracz, redaktor, inżynier i podróżnik w jednym. Lubię gry, które po prostu sprawiają przyjemność i nie silą się na udowadnianie, że są sztuką.

Profil
Wpisów52

Obserwujących7

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze