New Arc Line to ukraińskie RPG, które choć trochę może otrzeć moje łzy tęsknoty za Arcanum
Sierotki po nieodżałowanym Arcanum studia Troika chyba wreszcie dostaną coś, co może je pocieszyć. New Arc Line działa jak zawodnik nieco lżejszej wagi, ale sądząc po demie, zapowiada się na rzetelną steampunkową przygodę.
Arcanum miało niezbalansowane mechaniki walki i taki sobie stan techniczny, ale jedno pozostaje faktem. Pod wieloma względami była to gra wybitna. Obszerność i jakość treści powalała. Poziom interakcji ze światem stał blisko Falloutów, podobnie nieliniowość. A klimat, sekrety, konstrukcja całości i stopień dopracowania projektu społeczności oraz tła fabularnego – to pierwsza liga do dziś. Trzeba było dzieł pokroju Wiedźmina 3, Baldur’s Gate 3 czy Pillars of Eternity 2, by osiągnąć podobny poziom immersji oraz dopieszczenia świata (o ile nie celujemy w awangardę jak Disco Elysium) w pozycji, bądź co bądź, rozrywkowej i przygodowej.
A w dodatku był to steampunk, niby w gamingu powszechny – ale nie w pierwszej lidze. Od premiery w 2001 fani tego mariażu gatunku i klimatu w wydaniu zachodnim chodzą głodni (Torchlight, Battle Chasers, Warcraft czy League of Legends to bardziej arcanepunk). New Arc Line ukraińskiego studia Dreamate, choć jest RPG mniejszym i lżejszym, może przynajmniej częściowo wypełnić pustkę w sercu po kultowym dziele Troika Games, z jaką pozostała całkiem spora grupa graczy. Niewielkie demko udostępnione na Steamie daje pewne pojęcie o charakterze tego RPG, o jego potencjale i… drobnych rysach – pomimo których zacząłem intensywniej wypatrywać premiery.
Młody wilk
New Arc Line zabiera nas do tytułowego miasta, a w nim przychodzi nam szukać nowego życia. Metropolię wypełnia technologia, magia (choć bardziej na obrzeżach postrzegania, nie ma za wysokich notowań w społeczeństwie), życie – sporo się tu dzieje w tle – i to znamienne dla dystopicznych obrazów poczucie, że zaraz wszystko się zapadnie. W tle zdają się pracować rozmaite siły, a na plan pierwszy wysuwa powoli zmieniająca ludzi w żelastwo plaga.
Wita nas drętwe, światotwórcze intro. To częsty błąd w produkcjach AA (popełniono go np. przy okazji Alaloth: Champions of the Four Kingdoms). Twórcy chcą się pochwalić, jakież to wspaniałe i barwne uniwersum stworzyli, a przez to usypiają nas pięciominutową prezentacją slajdów – estetycznych, ale nudnych, bo cały ten świat nie znaczy nic, dopóki nie poznamy go ludzkimi oczyma.
Przypominam, co robiło Arcanum. Pokazywało personalną historię bohatera (z jakiegoś powodu wylądował na pokładzie zeppelina) oraz bardzo proste intro z technorycerzem i magicznym barbarzyńcą dla klimatu. Dwa triki, które intrygowały, nie zarzucały nas dziesiątkami mało mówiących nazw i sprawiały, że sami chcieliśmy poznawać niuanse oraz zawiłości owego uniwersum. Mam nadzieję, że Dreamate zdąży coś dodać przed premierą. Niemniej, jeśli ludzi witać będą filmiki w stylu dostępnych na Steamie trailerów – albo nawet po prostu one same – gracz powinien zostać zaintrygowany w stopniu wystarczającym. Bo zyska przyziemne spojrzenie na wielkie sprawy.
Klasyczne RPG, a lekkie jak piórko
Mamy tu dużo klasycznych dla RPG elementów. Tworzymy bohatera – na razie do wyboru są same pary. Dwie rasy (ludzie i elfy), dwie klasy postaci (inżynier Diesla oraz szaman voodoo), dwie cechy pomagające się wyspecjalizować (bardziej wojownicza oraz bardziej łotrzykowsko-negocjacyjna), a do tego garść statystyk i umiejętności. Możemy korzystać z trzech typów technologii i trzech szkół magii. Całość wygląda jak nieco prostszy, ale efektywny S.P.E.C.I.A.L. Działa bardzo płynnie i jeśli graliście choćby w dwa cRPG w swoim życiu, wszystko załapiecie w lot.
To w ogóle jedna z największych zalet New Arc – jest to cholernie płynna, przyjemna gra, w której mało co przeszkadza. Eksploracja, szukanie po mieście wątków, walka, dialogi z bohaterami oraz interakcje z otoczeniem – to wszystko odbywa się bardzo sprawnie, gładko przechodzimy od jednego aspektu rozgrywki do drugiego, jak w grze zręcznościowej, a nie RPG z pewnymi ambicjami storytellingowymi.
Czułem się bardziej, jakbym grał w Mutant Year Zero, czyli lekką pozycję taktyczno-zręcznościową z naleciałościami RPG, niż w kolejnego Mike’a Tysona gatunku. Bo tutaj nawet walka jest niezobowiązująco przyjemna. Nikt nie wymyśla koła na nowo, mechanicznie New Arc to kolejny krewny turowego X-COM-a z akcją ruchu i ataku. Działa? Otóż tak! Zobaczymy, jak na dłuższą metę sprawdzi się pomysł z odnawianym co turę pancerzem wrogów, ale w demie nie sprawiało to problemów, a obejście tej mechaniki przynosiło satysfakcję – animacje ataków i zgonów też były sycące.
Niecne damy i dżentelmeni
I wiecie co? Wszystko to zrobiło na mnie cholernie dobre wrażenie. Sprawiło, że sam z siebie chciałem się zagłębiać w kolejne niuanse. A trzeba przyznać, że już w demie te niuanse zdradzają, iż New Arc jest produkcją z charakterkiem. Bo owszem, pokazuje miasto obiecujące raj, ale tak naprawdę stanowiące tygiel marzeń i cierpienia, w którym bieda, nierówności społeczne i przestępczość idą w parze z nadciągającą katastrofą zdrowotną (wspomniana Żelazna Plaga). Tylko że gra nie dręczy nas ciągłym, monotonnym nieszczęściem.
Nawet dotknięci chorobą „enpece” potrafią być złośliwi, dowcipni i korzystać z życia, na ile jeszcze mogą. W dialogach dostrzeżemy ducha Guya Ritchiego – czasem miałem wrażenie, że aż za bardzo (np. przez zbyt współczesne zawołanie), ale zazwyczaj wychodziło to grze na plus. Taka szelmowska historia to jeszcze inne podejście do lekkiego opowiadania o poważnych sprawach niż np. w Baldur’s Gate 3, które idzie w satyrę, seks i szaleństwo w stylu Verhoevena.
I tę płynność czuć na każdym etapie rozgrywki. Kolejne wątki z łańcuszka questów, który poznałem w ciągu tej godziny, ładnie się ze sobą zazębiają, pozwalają dostrzec różne perspektywy prezentowanego problemu, a przy tym – zwyczajnie dostarczają rozrywki. Wybory też nie są jednoznaczne. Te istotne wydają się nieco czarno-białe, ale nawet tę mroczniejszą opcję da się jakoś uzasadnić. Natomiast interakcje w mniej kluczowych momentach często sugerowały różne sposoby podejścia do danej kwestii, zależnie od możliwości naszego bohatera, a nawet od nastroju NPC (dawało to ujemne lub dodatnie modyfikatory).
Opowieść o maszynach i magyi
Jedyne ryzyko – bo nawet nie problem – jakie widzę, jeśli chodzi o New Arc Line, wiąże się z tym, jak gęsto mogą być rozsiane wszystkie te walki, interakcje i smaczki. Widzicie, tutaj większość obiektów pozostaje martwą, niedotykalną naturą. Przeważającej części NPC – a miasto jest dość ludne – nie mamy po co klikać, to tylko statyści, choć zdarzają się i tacy, którzy mają jakąś plotkę do sprzedania. Gros obiektów sobie tu po prostu jest. To, jak bardzo rozgrywka okaże się atrakcyjna, zależy od tego, ile tych fajnych interakcji wymyślili i zaimplementowali twórcy do scenariusza.
Zobaczymy, na ile projektantom wystarczy pary i kreatywności. Gry takie jak Fallout, Arcanum czy Baldur’s Gate 3 mają tę przewagę, że nawet jeśli czasem wyglądają jak złożone z gotowych klocków, posiadają mnóstwo „obracających” się komponentów otoczenia wbudowanych w silnik. To zaś tworzy wiarygodność świata i osadza w nim gracza. New Arc stosuje podejście bliższe „indykom”, które musiały posiłkować się bardziej podstawową technologią.
Żeby nie było – na poziomie artystycznym osiągnięto wrażenie, że New Arc żyje. Kolorki, projekty lokacji, modele, zwłaszcza te wybajerzone steampunkową technologią, robią bardzo dobre wrażenie. Wrażenie, które dopełnia porządny dźwięk i naprawdę przyjemne melodyjki, przypominające te z „Sherlocka Holmesa” Ritchiego.
Będę z zainteresowaniem obserwował rozwój całości i czekał na pełną wersję (wczesny dostęp już od 26 listopada 2024). Do tego gra wygląda po prostu przyzwoicie od strony technologicznej. Nic powalającego, ale biorąc pod uwagę budżet AA i rosyjski ostrzał nad głowami – efekt jest całkiem imponujący.
Cieszy
- przyziemne, dowcipne dialogi
- nastrojowa muzyka i udźwiękowienie
- ciekawe dylematy, przed którymi stawia gra
- klimat steampunkowego miasta, które obiecuje spełnienie marzeń, a gwarantuje upadek
- całkiem przyzwoita jak na AA grafika i animacje
- intuicyjna, „xkomowa” walka i ogólnie przyjemna obsługa gry
- rozwój postaci mocno powiązany ze steampunkowym klimatem
Niepokoi
- większość postaci, które mijamy w pozornie zaludnionym mieście to nieinteraktywne słupy
- powodzenie gry mocno zależy od tego, ile walk, wydarzeń fabularnych i interakcji z otoczeniem zaimplementują twórcy
Czytaj dalej
Prawdopodobnie jedyny dziennikarz, który nie pije kawy. Rocznik '91. Szop w przebraniu. Gdzie by nie mieszkał, pozostaje białostoczaninem. Pisał do Dzikiej Bandy, GRYOnline.pl, Filmomaniaka, polskiego wydania Playboya, wydrukowano mu parę opowiadań w Science-Fiction Fantasy i Horror. Prowadzi fanpage Hubert pisuje, a odważni mogą szukać profilu na wattpadzie o tej samej nazwie. Kiedyś napisze książkę, a w jego garażu zamieszka odpicowane BMW E39 i Dodge Charger. Na pewno! Niegdyś coś ćwiczył, ale wybrał drogę ciastek. W miłości do Diablo, Baldura, NFSa i Unreal Tournament wychowany.