Resident Evil Requiem. To było najstraszniejsze pół godziny na Gamescomie
Widziałem pół godziny rozgrywki z Resident Evil Requiem – to oczywiście niewiele czasu, by poznać jakikolwiek tytuł, jednak zaręczam, że tyle wystarczyło, aby mi włosy stanęły dęba na… rękach.

Wszechogarniający strach
Requiem należy oczywiście zaliczyć do survival horrorów. Jego główną bohaterką jest analityczka FBI Grace Ashcroft, która 30 lat po wydarzeniach w Resident Evil 3 Nemesis zajmuje się w Raccoon City śledztwem dotyczącym dziwnych przypadków śmierci. To nie Jill Valentine – protagonistkę trafniej można opisać słowami „typowy kujon”. Nie potrafi walczyć, a w obliczu zagrożenia czuje się zwyczajnie bezsilna.
Zaczynamy od uwolnienia się ze szpitalnego łóżka, na którym wisimy do góry nogami. Cóż, od razu widać, że sytuacja przerasta naszą bohaterkę, a potem… robi się tylko gorzej. Okazuje się, że jesteśmy w jakimś zamkniętym na cztery spusty gmaszysku, w kieszeniach nie mamy nic, a w części pomieszczeń panuje ciemność.

Eksplorując, szybko odnajdujemy jednak klucz i zapalniczkę. Ta ostatnia może nam posłużyć do rozświetlenia mroku – i tu atmosfera zaczyna gęstnieć. Odkrywamy, że aby przejść dalej, potrzebujemy śrubokręta, ale drogę do kolejnego pokoju blokuje nam maszkara, która na nas poluje. Jedyną skuteczną bronią, jak się okazuje, jest zaś jasne światło lamp pokojowych.
Gęsta atmosfera
Siłę fragmentu, który dane mi było przejść, stanowi budowana prostymi środkami wyrazu atmosfera zaszczucia. Boimy się dźwięków, ciemności, tego, czego nie znamy – twórcy operują tym wszystkim po mistrzowsku. Dzięki temu prosta sekwencja czynności zajmujących normalnie kilka minut zmienia się w półgodzinne, pełne napięcia błądzenie niemal po omacku, paniczną gonitwę przez labirynt korytarzy i nasłuchiwanie, gdzie czai się zagrożenie.

Przede wszystkim jednak daje o sobie znać wszechogarniające uczucie bezsilności. Ostatnio czegoś takiego doświadczyłem w Obcym: Izolacji. Tu jednak – przynajmniej we fragmencie, który widziałem – to, co mamy ze sobą, starcza, by ledwie odwrócić uwagę kojarzącego się trochę z jakąś paskudną Babą Jagą stwora. Walka nie wchodzi w grę, możemy co najwyżej uciekać, a i to okazuje się utrudnione, zważywszy na fakt, iż maszkara jest w stanie poruszać się po strychu i zaskakiwać nas dzięki dziurom wyrąbanym w suficie.
Grać możemy, obserwując świat z perspektywy pierwszej lub trzeciej osoby. Technicznie jest bardzo fajnie: napędzana technologią Nvidii grafika prezentuje się okazale, zwłaszcza już to, co najważniejsze w tym wypadku, czyli gra cieni i oświetlenie. Na pewno mamy się czego bać, a i myślę, że mamy też na co czekać.

Czytaj dalej
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.