Różnic w odświeżonym Days Gone trzeba szukać z lupą. Taki remaster to kpina z fanów [FELIETON]
Nie zamierzam gryźć się w język. Remaster Days Gone ma jeszcze mniej sensu niż odświeżenie Until Dawn, The Last of Us Part II czy pierwszego Horizona. Nie zrozumcie mnie źle: to świetne gry, ale sprzedawanie liftingu graficznego wciąż młodych produkcji w niemal pełnej cenie jest czystą kpiną i zbyt łatwym skokiem na kasę. W przypadku przygód Deacona St. Johna granica bezczelności została przesunięta jeszcze dalej.
Nie rozchodzi się o to, że gra nie jest warta naszego zainteresowania, bo dzieło Bend Studio uważam za mocno niedocenioną produkcję, jeśli chodzi o tytuły poprzedniej generacji, a wykreowane przez Amerykanów uniwersum porwało mnie na dziesiątki godzin i zaserwowało mi jedną z najbardziej angażujących piaskownic ostatniej dekady.
Remaster, o który nikt nie prosił
Pozostaje jednak pytanie, czy sześcioletnia produkcja w ogóle tego odświeżenia potrzebowała, a grafika zdążyła się zestarzeć. Otóż nie; nadal prezentuje się świetnie, a malownicze plenery urzekają nie tylko w usprawnionej wizualnie wersji PC z 2021 roku, ale też w premierowej edycji z PS4 odpalonej na najnowszej konsoli Sony. Wszystko rozbija się o czas, jaki minął od debiutu gry; w ostatnich latach obserwujemy niezdrową modę na odświeżanie coraz młodszych produkcji, a prym w tym cynicznym i bezsensownym wyścigu wiodą „Niebiescy” (oczywiście bezsensownym z naszej perspektywy; korporacyjne wyliczenia mówią zapewne co innego). Jeszcze trochę i zaczną dłubać przy remasterach rok po premierze. Przesadzam? Pogadamy za kilka lat.

Przypadek Days Gone jest szczególny. Nową „jakością” mogą cieszyć się pecetowcy i właściciele PS5, ale na każdej platformie twórcy zupełnie inaczej podeszli do sprawy. W wypadku PC zaoferowano rozwiązanie łagodne i drenujące nasze portfele w zdecydowanie mniejszym stopniu. Jeśli bowiem byłeś posiadaczem pecetowego portu na Steam, wszystkie usprawnienia graficzne, w tym uwspółcześnione oświetlenie i cieniowanie, a także wsparcie dla systemu haptyki DualSense’a dostałeś za darmo w formie łatki. Inna rzecz, że po podpięciu pada z PS5 posypał mi się dźwięk i musiałem zresetować grę. Dodam też, że podobne problemy nie występowały przy graniu na kontrolerze z XSX lub klawiaturze.
Parada atrakcji czy zapchajdziury?
Jak wiadomo, remaster to nie tylko wizualne wodotryski, ale też dodatkowe tryby. Co wśród nich? Po pierwsze szturm hordy. Walki z tłumami świrusów to jedne z najbardziej emocjonujących fragmentów kampanii fabularnej, a gdyby komuś było mało, może teraz mierzyć się z coraz liczniejszymi falami zainfekowanych, odblokowując w miarę postępów rozmaite nagrody i modyfikatory. Zabawa jest niezła, choć na dłuższą metę robi się powtarzalna i nużąca.
Po drugie otrzymaliśmy tryb nieodwracalnej śmierci, gdzie nie ma miejsca na błędy, bo zgon oznacza reset całej kampanii bądź powrót na początek aktualnego aktu. Dorzucono też coś dla speedrunnerów, czyli przechodzenie gry na czas. Nie zabrakło również rozbudowanego trybu fotograficznego, dzięki któremu mamy szansę ustrzelić bardzo malownicze pocztówki, a uzupełnieniem są dodatkowe opcje ułatwienia dostępności – coś, do czego w ostatnich latach Sony przykłada dużą wagę i za to należy mu się pochwała.

Wszystkie wspomniane atrakcje wypuszczono na PC w formie odrębnego DLC Zniszczona droga, które wyceniono na 50 zł. Dodam, że dzień po premierze w rozmaitych sklepach z kluczykami dało się je dorwać za połowę tej kwoty, więc naprawdę bywało gorzej. Takie rozwiązanie jest do przyjęcia i gdyby obowiązywało na każdej platformie, w ogóle nie miałbym o co strzępić języka. Szczególnie że za graficzne bajery nie musimy w przypadku PC bulić ani grosza.
Grasz na konsoli? To płać!
Jeśli chodzi o właścicieli PS5, to nie jest już tak kolorowo. Jeżeli w ramach abonamentu PS Plus przypisaliście grę do swojego konta, nie możecie liczyć na żadną zniżkę przy zakupie remastera, ten zaś został wyceniony na 219 zł. W przypadku posiadania fizycznej kopii z PS4 i włożenia jej do konsoli albo nabycia wcześniej cyfrowej wersji pojawi się w sklepie rabat, ale po pierwsze nie każdy ma „Plejaka” z napędem, a po drugie starszej edycji i tak już sobie nie sprawicie, bo w PS Store zastąpiła ją nowa. Cóż, w życiu bym nie przypuszczał, że Sony potraktuje pececiarzy łagodniej (czytaj: uczciwiej) niż nabywców swojego sprzętu. Naprawdę przyszło nam żyć w osobliwych czasach.
Żeby było zabawniej, stare wydanie Days Gone uruchomione na PS5 w ramach wstecznej kompatybilności oferuje wyższą rozdzielczość niż rzeczony remaster. W efekcie odświeżenie wygląda momentami minimalnie gorzej niż oryginał, tracąc na ostrości detali widocznych na drugim czy trzecim planie, choć różnic należy raczej szukać na statycznych kadrach, bo w ruchu i tak nikt tego nie wyłapie. Może więc nowa wersja z pewnych względów wypada słabiej niż stara, za to jest ze dwa razy droższa. Paradne.

Inną kwestią jest faktyczny zakres wprowadzonych zmian w grafice. Nie licząc nasycenia barw (więcej teraz niebieskiego koloru – czy apokaliptyczny świat na tym zyskał, to już raczej kwestia gustu), poprawionego oświetlenia oraz czarniejszych, a co za tym idzie sugestywniejszych nocy, różnic trzeba szukać z lupą w ręku. Serio, to nadal stare, dobre Days Gone i nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej. Gdzieś w sieci pojawiła się opinia, że teraz to inna gra, zupełnie nowe doznanie. Ciekawe, w którym miejscu. Marketingowcy będą próbowali sprzedać każdą ściemę, na szczęście nie musimy słuchać tych bzdur.
Moda na dojenie frajerów
Powtórzę: choć Days Gone uwielbiam i z przyjemnością przejdę je po raz kolejny, nie polecam tego remastera z czystej przekory. Cyniczna polityka Sony podyktowana jest wyłącznie chęcią dorobienia się tanim kosztem, a my możemy się temu sprzeciwić, głosując własnym portfelem. Spotkałem się z podejrzeniami, że to badanie rynku i sprawdzanie zainteresowania, by ewentualnie wrócić do tematu kontynuacji i ponownie dać jej zielone światło. Co więcej, wielu graczy wprost przyznaje, że nie są zainteresowani odświeżeniem, ale kupują je wyłącznie po to, by swym szczodrym gestem wyrazić wsparcie dla twórców i zasygnalizować wydawcy ogromne przywiązanie do marki.

Cóż, ostatnie lata chyba dość dobitnie dowiodły, że dla decydentów z Sony nie ma to żadnego znaczenia i o kontynuacji możemy pomarzyć. Astro Bot, zeszłoroczny hit „Niebieskich”, brutalnie nam przypomniał, jak potężną biblioteką świetnych i niestety porzuconych marek dysponuje japoński gigant. I jednym tchem potrafilibyśmy wymienić dziesiątki tytułów, które na remaster z prawdziwego zdarzenia zasłużyły bardziej niż sześcioletnia produkcja. Niestety zdaję sobie sprawę, że to wołanie na puszczy, bo tam, gdzie rządzą smutni krawaciarze, nie ma miejsca na sentymenty i myślenie życzeniowe. Zdążyłem się do tego faktu przyzwyczaić, co nie znaczy, że będę taki stan rzeczy zbywał wymownym milczeniem.
Czytaj dalej
Filozof i dziennikarz z wykształcenia, nietzscheanista z powołania, kinoman i nałogowy gracz z wyboru. Na pokładzie okrętu zwanego CDA od 2003 roku. Przygodę z wirtualnym światem zaczynałem w czasach ZX Spectrum, gdy gry wczytywało się z kaset magnetofonowych, a pisanie prostych programów w Basicu było najlepszą receptą na deszczowe popołudnie. Dziś młócę na wszystkim, co wpadnie pod rękę (przeprosiłem się nawet z Nintendo), choć mając wybór, zawsze postawię na peceta.