Grałem w Sand Land – wciągający otwarty świat nie tylko dla fanów „Dragon Balla”
Po niezliczonych grach z uniwersum „Dragon Balla” Bandai Namco postawiło na inne dzieło Akiry Toriyamy – „Sand Land”. Tytuł ma szansę zainteresować nie tylko miłośników japońskich klimatów, lecz także każdego amatora przygód w otwartym świecie… i walk pojazdów.
Za gradaptację „Sand Landu” odpowiada tokijskie studio ILCA, które dwa lata temu dało nam inną produkcję opartą na uwielbianym dziele z japońskiej popkultury – One Piece Odyssey. O ile jednak tamten tytuł był często porównywany z Personą, przynajmniej za sprawą podobnie wyglądającej turowej walki, o tyle tegoroczna gra na podstawie mangi Toriyamy stawia na dynamiczne starcia w czasie rzeczywistym i dwie ogromne krainy, które spokojnie dostarczą nam wrażeń na kilkadziesiąt godzin zabawy.
Nie ma wody na pustyni
Głównym bohaterem gry Sand Land jest Belzebub – syn samego Lucyfera, różowoskóry książę demonów, którego szeryf Rao poprosił o pomoc w odnalezieniu wody dla swojej wioski. Początkowo tytuł studia ILCA zdaje się wiernie trzymać fabuły znanej z mangi i anime Toriyamy. Do naszej drużyny dołącza więc Shifu (w oryginale: Thief), podobnie jak w pierwowzorze przebierający się dla niepoznaki za św. Mikołaja, a wkrótce potem zdobywamy czołg stanowiący świadectwo charakterystycznego stylu japońskiego mangaki oraz nieocenioną pomoc w przemierzaniu pustynnej krainy.
Twórcy szybko jednak dodają elementy nieobecne w pierwowzorze, takie jak postać Ann, która wpada we własne tarapaty i wciąga w nie naszych bohaterów. W późniejszych etapach trafiamy także do Forest Landu, leśnej krainy zaprojektowanej specjalnie na potrzeby gry i anime dostępnego na platformie Disney+. Dwa jakże odmienne od siebie światy nie tylko zapewniają spore urozmaicenie w podróżach, lecz także toczą ze sobą wojnę.
Czołgać się już dłużej nie mam siły
Zarówno Sand Land, jak i Forest Land to ogromne, podzielone na osobne „dzielnice” otwarte tereny skrywające mnóstwo tajemnic, zadań pobocznych i aktywności takich jak wyścigi czy polowania. Główna różnica pomiędzy produkcją studia ILCA a innymi grami tego typu polega na tym, że możemy w dowolnym momencie wywołać za pomocą przycisku kółko, z którego błyskawicznie wezwiemy jeden z pięciu zdobytych wcześniej pojazdów. Odblokowywany na początku czołg to zaledwie wierzchołek góry lodowej: później czekają nas miejscowe odmiany motorów, poduszkowców, a nawet idealnie nadające się do starć wręcz roboty na kształt mechów czy specjalne maszyny skaczące.
Odpowiedni dobór środka transportu nie tylko usprawni i uprzyjemni eksplorację świata, ale też może zaważyć na naszych postępach w walce. Oba Landy pełne są zarówno wrogich sił chciwego króla władającego tą krainą, jak i naturalnie występującej w nich fauny, więc przyda się należycie uzbroić na takie spotkania. Szczególnie że nagrodą za nie okazują się np. cenne części do naszych pojazdów. Dodatkowo gra w wielu momentach będzie od nas wymagała, byśmy przesiedli się np. do poduszkowca w celu pokonania zbiornika wodnego stojącego nam na drodze. Analogicznie wspomniana maszyna skacząca pomoże nam w przypadku stromych powierzchni.
Twórcy zadbali o to, by rozgrywka była urozmaicona i nie znudziła nas zbyt szybko jednym rodzajem aktywności. Obok wspomnianych zagadek wymagających odpowiedniego wykorzystania pojazdów często trafiają się fragmenty skradane: czy to w celu infiltracji bazy wroga, czy też dla zdobycia żywności i wody służących do odnowienia zdrowia naszej postaci. Żaden to Metal Gear Solid ani Splinter Cell, ale mechanizm opracowano na tyle przyjaźnie, by dawał graczowi satysfakcję z dokonywania cichych zabójstw, a jednocześnie nie prowokował do porzucenia gry po kolejnej nieudanej próbie przemknięcia niezauważonym do wskazanego punktu.
Nasz kapelmistrz pije stare wino
Odniosłem jednak wrażenie, że twórcy najbardziej przyłożyli się do wszystkiego, co wiąże się z pojazdami, i to właśnie walka za ich pomocą daje najwięcej frajdy. W udostępnionym mi fragmencie Sand Landu stoczyłem wielką bitwę z siłami Forest Landu najeżdżającymi ogromną pustynię. Opanowanie sterowania czołgiem (tak, mamy do czynienia z tzw. tank controls) do tego stopnia, by jednocześnie unikać wrogich pocisków i celnie wystrzeliwać własne, może chwilę zająć, ale radocha z rozwalania przeciwników jest tego warta.
Przede wszystkim potrzeba jednak cierpliwości: niezależnie od uzbrojenia, jakie zamontujemy w pojeździe, musimy przyzwyczaić się do długiego przeładowywania pomiędzy kolejnymi salwami i nauczyć się przerzucać w tym czasie na inną broń. Możliwości dostosowania maszyn do naszych potrzeb i upodobań jest całe multum, a wybierać możemy spośród nie tylko wszelkiej maści armat, karabinów i wyrzutni, lecz także silników, opancerzenia czy dodatkowych chipów dających np. bonusy do szybszego przeładowania. Czołgi zapewniły mi najwięcej atrakcji, ale ciekawą odskocznię stanowił dwunożny robot, którym doskonale eliminowało mi się wrogą piechotę i wyprowadzało specjalne ataki w mocniejszych przeciwników.
W porównaniu ze starciami pojazdów walka Belzebubem wypadła dość blado i nieszczególnie ciekawie. Nasz bohater tłucze się głównie jednym przyciskiem, od czasu do czasu poprawiając mocniejszym atakiem z kółka akcji specjalnych i robiąc uniki na boki. Pewne wsparcie mogą nam zapewnić towarzysze, a każdy bohater ma własne drzewko prostych umiejętności aktywnych i pasywnych rozwijanych wraz z kolejnymi poziomami doświadczenia. Krótko mówiąc: nic, czego nie widzieliśmy wcześniej w grach, więc prawdopodobnie też będziecie chcieli wracać do czołgu albo innego robota przy każdej możliwej okazji (a możemy to zrobić nawet w dungeonach i innych lokacjach zamkniętych!).
W oczach jego widzę dziki blask
Choć projekt postaci nieco różni się od tego, co widzieliśmy w komiksie i anime, wygląd pojazdów oddano z wielką pieczołowitością i nie da się pomylić Sand Landu z innym światem. No chyba że z Borderlands, bo z nim japońska gra kojarzy się od pierwszego wejrzenia za sprawą pustynnych lokacji, które przemierzamy, i wykorzystania podobnej rysunkowej grafiki. Brakuje tylko opisanych setką statystyk broni i pancerzy wypadających z pokonywanych przeciwników. W Sand Landzie muszą wystarczyć nam części i surowce do produkcji.
Charakterystyczny styl graficzny to coś, o co ażby się prosiło w przypadku gradaptacji mangi i anime, ale momentami miałem problemy z odróżnieniem obranej konwencji od tekstur niskiej rozdzielczości. Nie będę za to narzekał na kolorowe krajobrazy Forest Landu, pełne zieleni, jaszczurek czy węży, które nie zawsze zresztą chcą nas zaatakować – czasem po prostu służą za ożywiony element świata. Nieźle prezentują się też huby, takie jak wielka Stolica Królestwa czy stanowiące punkt wypadowy naszej drużyny miasteczko Spino, choć daleko im do zaludnienia z Horizonów czy niedawnego Final Fantasy Rebirth.
Na osobne wyróżnienie zasługuje odpowiednio dopasowana ścieżka dźwiękowa obejmująca zarówno kompozycje Yūgo Kanno, jak i całą paletę klimatycznej elektroniki. W trakcie swojej ponadtrzygodzinnej przygody z Sand Landem usłyszałem sporo nie tylko urokliwych ambientów, ale też wycieczek w stronę IDM-u czy psybientu, których nie spodziewałem się w produkcji tego typu.
Pustynia wciąga nas od głowy do pięt
Niestety czas, jaki mogłem spędzić z Sand Landem, to zdecydowanie za mało, by sprawiedliwie ocenić oferowane przez grę aktywności poboczne, jednak to, czego doświadczyłem, nastraja pozytywnie. Nawet jeśli nie jesteście fanami twórczości Toriyamy, produkcja ma szansę sprawić wam dużo radości samymi walkami pojazdów, a niewykluczone, że i reszta rozgrywki was zainteresuje. Miłośników pierwowzoru czy choćby „Dragon Balla” nie muszę namawiać – dla nich najnowsze dzieło studia ILCA to jazda obowiązkowa i prawdopodobnie cichy przebój 2024 roku.
Cieszy
- oddaje piękno, ducha i atmosferę dzieł Toriyamy
- zróżnicowana rozgrywka i duży otwarty świat
- walki pojazdów dają mnóstwo radochy
Niepokoi
- walka bez pojazdów już nie jest taka fajna
- nierówna oprawa graficzna