W tej dżungli nie ma Kojimy – remake Metal Gear Solid 3 pokazał mi, czego najbardziej boi się Konami
Scena po scenie, krok po kroku, minuta po minucie coraz bardziej uświadamiałem sobie podczas grania w remake Metal Gear Solid 3, że to w zasadzie kalka z dokładnością co do milimetra. Konami szuka przebaczenia u fanów, dlatego nie chce zbezcześcić dziedzictwa Hideo Kojimy.
Nie żartuję z tym przebaczeniem. Noriaki Okamura, producent związany z Metal Gearem od 2005 roku, powiedział mi wprost, że zdają sobie sprawę z tego, iż pod wieloma względami zawiedli fanów serii, a nadchodzącym Snake Eaterem chcieliby odzyskać ich zaufanie. Bo cykl ma wrócić do łask – odświeżenie „trójki” to zaledwie początek. Choć to właśnie od sukcesu projektu zależny pewnie szereg kolejnych decyzji ze strony japońskiego giganta gamedevu.
„Pozostać wiernym założeniom Hideo Kojimy i przedstawić kultowy tytuł szerszemu gronu graczy”, Okamura raczej niczym mnie nie zaskoczył w swoich deklaracjach, bo który to remake nie próbuje zachować balansu pomiędzy oddaniem hołdu pierwowzorowi a znalezieniem przystępniejszej formuły dla troszkę już przestarzałej gry. Tym razem jednak ów balans został mocno zaburzony. Poza paroma drobiazgami (ale to takimi naprawdę mikroskopijnymi) mechanicznymi i uwspółcześnioną oprawą graficzną Metal Gear Solid Delta wydaje się zadaniem domowym przepisanym od inteligentniejszego kolegi. Tylko że w stylu niemalże kaligraficznym.
Wąż nie jest nagi
Aby uzmysłowić wam skalę odtwórczości owego remake’u (słowo to można odbierać w tym przypadku literalnie), zaznaczę, że mówimy o produkcji zapożyczającej z pierwowzoru nagrania głosowe aktorów. Miałem okazję przetestować całe Virtuous Mission, czyli mniej więcej pierwsze 90 minut trzeciej części, i to na kilka dni po ograniu wskazanego fragmentu w wersji oryginalnej. Ujrzałem przerywniki filmowe imponujące swoją kinowością. Po pierwsze właśnie dlatego, że odpalają z replayu niezmiennie świetnie brzmiące kwestie dialogowe zdanie po zdaniu, a po drugie graficznie, animacyjnie i ujęciowo mamy do czynienia z prawdziwą ucztą dla koneserów nie dwunastej, lecz dziesiątej muzy. Metal Gear Solid 3 w tak wizualnie dopieszczonym wydaniu wciąga jako opowieść jeszcze bardziej.
Dla przykładu, pamiętna scena, w której to wprowadzony zostaje Revolver Ocelot, zachwyca detalami na poziomie grymasów na twarzy antagonisty i jego, jakże naturalnych, kocich ruchów. O wiele łatwiej poczuć teraz temperament i energię mężczyzny. Te 20 lat temu Konami i tak wyciągnęło maksimum z ówczesnej technologii, ale jednak sufit miało zawieszony znacznie niżej niż dziś. Jeśli więc gra w całej rozciągłości pozostanie wierna scenariuszowi i pomysłom inscenizacyjnym Kojimy, możemy otrzymać wymarzoną iteracją Metal Gear Solid 3 pod kątem narracyjnym i artystycznym.
Ground Control to Major Tom
Jeśli chodzi o strzępy rozgrywki (bo w „Cnotliwej misji” za wiele jej nie uświadczyłem), te czynią ze Snake Eatera znacznie wygodniejszą skradankę. Nowoczesne sterowanie pozwala choćby na celowanie nie tylko z pierwszej, ale też trzeciej osoby, podobnie jak w „piątce”. Ponadto samo przełączanie się pomiędzy czołganiem a kucaniem rozwiązano za sprawą kliknięcia jednego przycisku zamiast przytrzymania guzika, jak to było w pierwowzorze. Przykładowa drobnostka wpływająca na komfort ruchu. Twórcy umożliwią jednak korzystanie z klasycznej konfiguracji klawiszowej – taki wybór wydaje się rozsądny.
Z kolei poruszanie się po dżungli w nowym MGS-ie pozostawia na Naked Snake’u wyraźne ślady. Chowanie się w gęstwinach sprawia, że na kombinezonie pojawiają się trawiaste smugi bądź fragmenty roślin, a błoto brudzi jak nigdy wcześniej, przez co bardzo prędko można poczuć się jak Bear Grylls czy główny bohater „Czasu apokalipsy”. Ponadto każda większa rana, jaką odniesiemy, pozostanie w formie blizny, zadrapania bądź krwiaka nawet do końca przygody. Konami chce więc spotęgować realizm przebywania w tropikalnym lesie i stawia na smaczki, których – uważam – nie powstydziłby się Kojima w nadchodzącym Death Stranding 2.
Rzadko kiedy widzimy dziś remake niebędący reinterpretacją. MGS Delta zapowiada się bardzo bezpiecznie, ale jednocześnie nadbudowuje bazowe doznanie imponującymi szczegółami i oprawą wizualną. Widać wyraźnie, że japońscy devi obawiają się reakcji graczy i nie chcą dotykać Kojimowskiej świętości bez błogosławieństwa ze strony ludu. Dlatego też nie kombinują jak koń pod górę. Dla mnie tyle właśnie wystarczy, aby móc cieszyć się Snake Eaterem na nowo. Czy wszyscy zostaną udobruchani tak asekuracyjnym podejściem Konami? Pewnie nie, ale chyba lepiej zacząć od małego, ale pewnego kroczku w przód niż ryzykownego skoku w przepaść bez dna.
Cieszy
- to Metal Gear Solid 3 z lepszą grafiką
- to Metal Gear Solid 3 bez żadnych kompromisów czy ustępstw
- to Metal Gear Solid 3 z paroma dodatkowymi realistycznymi szczegółami mechanicznymi
Niepokoi
- to Metal Gear Solid 3 bez ręki Hideo Kojimy
Czytaj dalej
Zacząłem od Disco Elysium, skończyłem w dziennikarstwie growym. Dziś zajmuję się publicystyką w CD-Action, wcześniej pracowałem w podobnym obszarze na łamach GRYOnline.pl. Sławię wszystko, co niezależne, ale bez „The Last of Us” i „Johna Wicka 4” życie straciłoby smak.