World War 3. Cztery lata w piach
Jednym udaje się wydać dobrą grę, innym – co pokazał choćby przypadek No Man’s Sky – wyciągnąć swoje „dziecko” z najgorszego syfu. Są jednak i tytuły, którym do pierwszej czy drugiej z wymienionych kategorii daleko, i to nawet pomimo faktu, że produkcja lub próby jej ratunku kosztowały morze pracy i pieniędzy.
Telenowela pod tytułem „World War 3” zaczęła się w 2018 roku. Wtedy to polskie studio The Farm 51 wydało w ramach wczesnego dostępu swoją sieciową strzelankę i… cóż, ze względu na tragiczny stan gry zderzyło się ze ścianą negatywnych reakcji. Owszem, audytorium udało się zgromadzić, i to niemałe, jednak zniesmaczona jakością przedstawienia publiczność szybko zaczęła ciskać w „Farmerów” zgniłymi pomidorami. Od tego czasu minęły cztery lata, producent zaś ostro zabrał się do pracy z zamiarem nadania grze wymarzonego blasku – tym razem w szatach free-to-play. Tyle że pojawił się ten huncwot déjà vu i niczym glicz w Matriksie ponownie postawił przed twórcami mur z cegieł, a ci, niepomni wcześniejszych doświadczeń, kolejny raz władowali się w przeszkodę z pełnym impetem.
Przeboje z lagiem
Nie będę wam ściemniał, że grałem zaraz na początku testów free-to-play. Nie miałem ani czasu, ani nerwów, by podejmować kolejne próby i walczyć z nieudolnością studia. Po dramatycznych kolejkach, przestojach i problemach z klientem do ostatniego weekendu zresztą serwery i tak leżały. Jeśli ktoś tu się miał uczyć na błędach, to trzeba przyznać, że nie zrobili tego ani twórcy, ani gracze. Ci pierwsi położyli kolejny już start swojej produkcji, ci drudzy – opanowani najwyraźniej zbiorową amnezją – ruszyli grać. W końcu jednak się udało i… cóż, jedno jest pewne: nad serwerami i kodem sieciowym najwyraźniej dalej trzeba ostro popracować.
Lagi w tej grze są iście zagadkowe. W sporej liczbie meczów – a grałem na dwóch maszynach i dwóch różnych kontach – scenariusz się powtarzał: u większości uczestników wskaźnik jakości połączenia świecił się na czerwono. Powiedziałbym, że nawet śmiesznie to wyglądało, gdy wszyscy strzelali, licząc, że to właśnie ich kulę łącze internetowe doniesie trochę szybciej, bo o skillu w takiej sytuacji nie było mowy. Zabawne toto jednak nie było, a gra sprowadzała się do tego, że naciskałem przycisk myszy, po czym następowała seria zdarzeń losowych, a ja patrzyłem, co z tego wyjdzie.
Byłbym jednak niesprawiedliwy, gdybym napisał, że to norma. Nie, serwery WW3 najwyraźniej muszą się rozgrzać niczym Jaś Fasola poranną gimnastyką, bo im dalej w las, tym więcej pojawiało się ludzi jarzących się na zielono. Tyle że to zmieniło wrażenia z gry tylko „o jotę”. Bawiąc się, spróbujcie dwóch rzeczy: rzucić granat lub strzelać z czołgu do innego pojazdu opancerzonego. Niemal zawsze w tych przypadkach, nawet jeśli gra wskazywała, że mam ping zielony jak rosyjscy poborowi w Ukrainie (i tak też to wyglądało u większości moich współtowarzyszy niedoli), pojawiały się anomalie: a to widziałem, jak rzeczona „cytrynka” leci rwanym ruchem lub wręcz dubluje fragment swej paraboli w drodze do celu, a to znów wrogi czołg jeździł jak guma, w sekundę przesuwając się o dobre paręnaście metrów. Ewidentnie w dalszym ciągu coś tu jest nie tak z kodem sieciowym.
Trochę pozytywów
A szkoda, bo gra ma mocniejsze strony. Nie licząc tego, że zawartości tu raczej niedużo – możemy pograć w coś w rodzaju battlefieldowego Podboju i drużynowego deathmatchu – spodobał mi się fakt, że WW3 jest dość osobliwą mieszanką Call of Duty i wspomnianego Battlefielda. I to nawet w takiej trochę nostalgicznej wersji, bo choćby Smoleńsk – jedna z lokacji – jako żywo przypomina stylem zabawy i oprawą graficzną. Kaspijską Granicę z BF3. Obszary do zajmowania na mapie pogrupowano w pary i dopiero zajęcie obydwu oraz nawiązanie połączenia między nimi przybliża nasz zespół do zwycięstwa. Supersprawą jest to, że punkty otrzymywane za kolejne akcje przeprowadzane na polu bitwy stanowią walutę, którą zużywamy na różne bonusy – to taki odpowiednik kill streaków do wykorzystania w dowolnym momencie. Może to być m.in. zwiad, ostrzał wyznaczonej pozycji lub nawet zrzut czołgu.
Co do dynamiki zabawy… bywa tu różnie. Standardowo czas potrzebny na uśmiercenie przeciwnika jest niski, zmienia się to jednak, gdy przeciwnik dopakuje się pancerzem – wówczas trzeba strzelać np. w twarz, by zdjąć go natychmiastowo. W innym przypadku, waląc w jego korpus, trzeba najpierw przebić się przez osłonę z płyt. Respawn na mapach z jednej strony jest niby stosunkowo szybki, możemy pojawiać się w zajętych przez nas punktach oraz przy towarzyszach broni, z drugiej – jeśli daną miejscówkę akurat przejmują wrogowie, odrodzić się na niej nie sposób, a sam proces odbijania zajmuje obydwu stronom dużo czasu. Skutek? Ślęczymy i czekamy, aż przeciwnik dobiegnie, chcąc spróbować nas powstrzymać – nie jest to złe, bo zamienia walki o fragmenty map w takie ministarcia podobne do szturmów, ale tempo wtedy mimo wszystko spada.
Zabawki
Sprzętu nie brakuje, a uzbrojenie możemy modyfikować. By jednak to zrobić, trzeba się najpierw nastrzelać – progres jest tu powolny, jak przystało na grę F2P. No i pełne dostosowywanie pukawek możemy przeprowadzić jedynie w menu głównym. A co w polu? Ano mamy plecak, do którego wrzucamy np. zapasowy celownik czy uchwyt – elementy te założymy, przytrzymując jeden klawisz, co ewidentnie zapożyczono z Crysisa. W sumie dobra rzecz. Strzelanie też złe nie jest, choć karabiny, jakimi się bawiłem, cechują się losowym rozrzutem kul. Twórcy postanowili więc pójść bardziej w stronę arcade niż w przewidywalność działania uzbrojenia. Cóż, wolę to drugie – ale przecież modelu z CS:GO w żadnym razie nie można nazwać złotym standardem dla FPS-ów.
Zmarnowana szansa, której odsłona free-to-play raczej nie naprawi.
Kiepski miejscami jest za to interfejs. Tylko dowódca teamu ma np. dostęp do informacji, jak daleko znajduje się dane miejsce przeznaczone do zajęcia. Co gorsza, wiadomości związane z podbijaniem czy traceniem kolejnych punktów wyglądają dokładnie tak samo, jak infografika, która obrazuje proces zajmowania przez nas miejscówki. Skutek? Bardzo łatwo się w tym wszystkim pogubić; pojawia się wówczas seria komunikatów sprawiająca, że… nie wiesz, co się dzieje. Informacje te po prostu dezorientują. Tak samo jest z co najmniej jedną podpowiedzią gry – interfejs sugeruje użycie błędnego przycisku do zrobienia wślizgu.
Grafika? Cóż, za dużo świeżości to tu nie ma. Tytuł sprawia wrażenie, jakby przez ostatnie lata stanął w miejscu i w kwestii oprawy zadziało się w nim niezbyt wiele. WW3 ma co prawda lepsze momenty, ale gra w żadnym razie nie może konkurować choćby z ostatnimi odsłonami Modern Warfare czy z Battlefieldami. Szkoda – po raz kolejny wraca zatem kwestia zmarnowanej szansy pierwszego wczesnego dostępu.
Czekamy dalej
Nie chciałbym, żeby z tego tekst wybrzmiewało, że mamy do czynienia z kaszaną – nie, w żadnym razie. Kilka mocniejszych akcentów się tu pojawia i – jeśli akurat wszystko szczęśliwie zagra – to można się w tym dziele bawić całkiem nieźle. Jednak nawet z utraconym przez COVID powonieniem nie da się nie poczuć, że nad World War 3 unosi się już smrodek starości i zmarnowanej szansy. Pozostaje więc czekać na oficjalną premierę – jak na razie wczesny dostęp do wersji F2P pokazuje, że WW3 na pewno nie jest ulubionym dzieckiem The Farm 51.
Cieszy
- sporo zabawek
- kilka fajnych pomysłów na urozmaicenie gameplayu
- duże, nieźle zaprojektowane i swojskie (Warszawa!) mapy
- jak akurat serwery nie zdychają, można pograć
- miejscami czuć wyraźny klimat starszych CoD-ów i BF-ów
- udźwiękowienie jest okej
Niepokoi
- utrudniające zabawę, bardzo często pojawiające się lagi
- bywa niestabilna
- wprowadzający zamieszanie interfejs
- grafika ogólnie przyzwoita, ale raczej już niedzisiejsza
- jak ktoś nie lubi: dość nierówne tempo gry
- mało trybów
- powolny progres w odblokowywaniu zabawek
- różnego rodzaju glicze: klinowanie się w czołgu, samoistne zmiany pozycji podczas czołgania się itd.
Czytaj dalej
Gdyby mnie ktoś zapytał, ile pracuję w CD-Action, to szczerze mówiąc, nie potrafiłbym odpowiedzieć. Zacząłem na początku studiów i... tak już zostało. Teraz prowadzę działy sprzętowe właśnie w CD-Action oraz w PC Formacie. Poza tym dużo gram: w pracy i dla przyjemności – co cały czas na szczęście sprowadza się do tego samego. Głównie strzelam i cisnę w gry akcji – sieciowo i w singlu. Nie pogardzę też bijatyką, szczególnie jeśli w nazwie ma literki MK, a także rolplejem – czy to tradycyjnym, czy takim bardziej nastawionym na akcję.