„1670” – recenzja 2. sezonu. Wsi emocjonalna, wsi mniej zabawna

Adamczewscy wciąż stanowią mieszankę wybuchową niczym eliksir starej wiedźmy upichcony po paru kielichach: trochę „Simpsonów”, garść „Czarnej Żmii” i „RRRrrrr!!!” oraz kapka (ale tylko kapka) „Rodziny Addamsów”. Jedynie spraw im doszło: Jan Paweł przejął „większą połowę” Adamczychy, Zofia safistka i Aniela lewaczka nie godzą się na ograniczenia realiów, Bogdanowi padło na łeb po prędkim zostaniu szlachcicem, a Andrzej szerzy anarchię po lasach po tym, jak szlachcicem być przestał. W dodatku we wsi mają się odbyć dożynki, które przybliżą głowę rodu do królewskiego tronu. Tak przynajmniej twierdzi głowa rodu; na pewno prawdą jest, iż zjawi się na nich sam Wiśniowiecki.
Uświadczymy przy tym jarmark, na którym hucznie pali się konkretny rodzaj starych bab, szlachecką wariację na temat pewnego programu o farmerach łaknących czułości, casting na trupa (poprzedniemu dzik zeżarł ryj), wycieczkę do Krakowa oraz wypad all-inclusive do tureckiego Al-Inkluziw. Całość zahacza nawet o zjawiska nadprzyrodzone, choć wciąż występujące w pięknych okolicznościach przyrody, pokroju rusałek, wiedźm czy innego rodzaju dziw, których nazwa zaczyna się na „wiedźm-”.
Błoto
Dzieje się sporo, choć wydaje się inaczej. Sukces „jedynki” opierał się na świeżości nie tylko treści, lecz także formy. Satyra na polską mentalność, niby banał, ale że jej akcja rozgrywa się w epoce Sobieskiego, zaprezentowana upierdliwość narodu okazała się ponadczasowa, a uniwersalność tę podkreśliło jeszcze shitpostowo-skeczowe poczucie humoru twórców. Nie jest to satyra subtelna, bo i satyra z definicji taka nie jest – coś, co wyśmiewa pewne schematy, nie czai z zamiarami, lecz leci z pazurami na gardło, gdy tylko może – ważne jednak, by jej przekaz trafiał bez problemu do odbiorców. A szpile wbijano w pierwszym sezonie celnie, barwnie, często gęsto, w zawrotnym tempie.
Stąd taka, a nie inna jakość kontynuacji: gdy będzie się tak lecieć po bandzie, co i rusz atakując żartami przeróżnej maści, to zasób przywar do wypunktowania musi się kiedyś wyczerpać. Na drugi sezon więc pozostały głównie kebaby, wakacje w Turcji i ewentualnie jakieś „Będę go zjad”, czyli dowcipy, nawiązania i stereotypy dawno po dacie przydatności. Te nie wystarczyły, zatem pustą przestrzeń wypełniono słowiańszczyzną, ale już tą mitologiczną. Efekt jest mieszany-mieszany: elementy i postacie nadnaturalne raz wywołują uśmiech, kiedy indziej zażenowanie (ja wiem, że wiedźma rzucająca mięsem wyróżnia się na tle reszty względnie wychowanych bohaterów, ale skończyło się na pustych bluzgach), zawsze jednak nie pasują do produkcji, której głównym celem ma być ukazanie polskiej rzeczywistości w krzywym zwierciadle. Tego typu zjawiska powinny pozostać w sferze domysłów, gagów krótkich albo takich w tle.

Widły
Przestrzeń wypełniono czymś jeszcze, nawet bardziej zaskakującym niż nie wiadomo jakie nimfy. Elementy fantastyczne nie pasują również dlatego, że drugi sezon o wiele chętniej zbacza w rejony… obyczajówki. Wątki, które dotąd przelatywały w tle, ustępowały żartom bądź dolewały im paliwa, tutaj obejmują prowadzenie: arogancję Jana Pawła godną Michaela Scotta ukazano w innym świetle niż to czysto komediowe, Stanisław i Jakub chcą udowodnić ojcu swą wartość na dwa skrajnie różne pod względem wrażliwości sposoby, Aniela walczy z całym światem, a przez to z samą sobą, Zofia z kolei zaczyna stanowić żywy przykład syndromu wyparcia. Ostatnie dwa odcinki to emocjonalna jazda bez trzymanki, to one nadają sens temu sezonowi, niektórym jego odchyłom od formuły poprzedniczki. Ani to żart, ani pijar, ani hajs od Netfliksa, ani nic – trzeba obejrzeć całość, aby docenić najnowsze perypetie Adamczewskich.
Nie znaczy to, że nie rozumiem ludzi, którzy nie chcą dokończyć drugiego sezonu. Dopiero w finale wszystko staje się jasne, bo kontynuacja jest miejscami okrutnie rozmemłana. Mimo większego budżetu pogorszyła się realizacja – nie chodzi mi o zdjęcia ściętego w jednym z odcinków Nilsa Cronégo, bo te miejscami aż zapierają dech (ten mastershot w „Nocy Kupały”!) – a tempo leci torem sinusoidy.

Pióro wydaje się słabsze niż w pierwszym sezonie, ale przez reżyserię i montaż wydaje się słabe w ogóle. Bywa świetnie, lecz zaskakująco zbyt często jest tak, że błyskotliwe dowcipy psują rozwleczone cięcia i dziwnie poprowadzeni aktorzy, te ambitniejsze sceny wyglądają, jakby twórcy chcieli się pochwalić budżetem, a ciekawe rozmowy nudzą przez przeskakiwanie z ujęcia A na ujęcie B, po czym z ujęcia B na ujęcie A – i tak przez całą gadaninę. Poza kilkoma momentami nie ma wyjątkowo ambitnej zabawy formą czy nawet niezłego „timingu”, odpowiedniego wyczucia czasu przy serwowaniu żartów. „1670” stało się przymiotnikiem, którego żaden fan „jedynki” by się nie spodziewał – przewidywalne.
Danina
Twórcy postawili na problemy osobiste i spoko, część bohaterów na tym zyskała (Aniela, Stanisław, Zofia), tylko że stracili inni. Jan Paweł był w „jedynce” człowiekiem pustym, ale pełnym ambicji, starym, którego się kocha i wstydzi jednocześnie. Wierzyło się, że nie przestanie iść po chłopach do celu, toteż do pewnego stopnia mu się kibicowało, choćby głównie po to, aby zobaczyć, co jeszcze odwali. W drugim sezonie to zwykły idiota, a jego działania, teksty i puenty łatwo przewidzieć. Uznałobym to za ofiarę na rzecz finału i jego emocjonalnego ekwiwalentu zarąbania od dołu w podbródek, gdyby nie to, iż rozegranie postaci na jednej cesze i przewidywalność dotyczy też innych bohaterów, na czele z pełniącymi jak raz funkcję wyłącznie komediową Jakubem i Bogdanem, z którymi twórcy jakby nie mieli pojęcia, co zrobić.
Nie boję się przy tym o jakość „trójki” z trzech powodów. Po pierwsze „dwójkę” trapi wiele bolączek, ale i w wielu momentach przypomina nam ona, za co i za kogo doceniliśmy serial. Po drugie nie mogę się doczekać dalszych losów Adamczewskich po tym finale. Po trzecie nie ma tu niczego, czego nie dałoby się poprawić – o czym świadczy wyczuwalna w opór pasja obsady i ekipy; widać, że masa problemów to nie kwestia ego czy postawienia na łatwy zarobek, lecz twórcze powinięcie się nogi. Zatem hop, hop, hop z powrotem do deski kreślarskiej!
Ocena: 6
Podsumowanie: Serial stawia na odważniejszą narrację, nie opierając się już tak na żartach: niestety męczy spora część tych dowcipów, które zostały, a i charakterologia pozostawia wiele do życzenia. Śmieszniej już było, nadal jest fajnie… ale może być lepiej.
Czytaj dalej
-
To nie kolejny serial, a nowy film kinowy Star Wars. „The Mandalorian...
-
„Rosario” to przerażająca historia o rodzinnej klątwie. Zapowiada się mroczne Halloween
-
„Exit 8” udowadnia, że czasem po prostu liczy się rozrywka. To rzetelna...
-
2. sezon „1670” to wielki sukces Netfliksa. Adamczycha bawi po raz...