„Anioł stróż” – recenzja filmu. Zapomnijcie o Johnie Wicku, tutaj Keanu Reeves uśmiecha się do ludzi!
Nie znaczy to oczywiście, że film nie ma akcentów humorystycznych. Najzabawniej wypada tytułowy anioł, co nie powinno być zaskoczeniem. Wyobraźcie sobie Johna Wicka, który miast kul dzieli się z ludźmi wsparciem i garścią rad prosto od serca. Bawi już sam kontrast wynikający z tego porównania. Keanu Reeves wygląda tu identycznie jak w serii o znanym zabijace, ale wciela się w postać z totalnie przeciwnego bieguna – jest bohaterem dobrodusznym, naiwnym i nieco gapowatym. Co więcej, uśmiecha się!
You had one job
Gabriela moglibyśmy nazwać aniołem stróżem niższego szczebla. Oddelegowano go na Ziemię z prostym zadaniem; to on klepie w ramię tych siedzących za kółkiem i gapiących się w telefon zamiast na drogę. Robota prosta, choć monotonna i nudna, a Gabriel czuje, że został stworzony do wyższych celów i ma ambicję, by na dobre odmienić czyjś los.
Na jego celownik trafia Arj (w tej roli Aziz Ansari; to również reżyser filmu i autor scenariusza), indyjski emigrant, którego życie nie oszczędza, wiecznie rzucając mu kłody pod nogi. Chłopak sypia w samochodzie, a na chleb zarabia, chwytając się kiepsko płatnych, jednorazowych zadań. Rano jest staczem w kolejce, po południu sprząta garaż jakiemuś ważniakowi.

Podczas jednego z takich zleceń poznaje Jeffa (Seth Rogen) – swoje totalne przeciwieństwo. Jeff to człowiek sukcesu, właściciel olbrzymiej willi z basenem i garażu luksusowych fur (choć nie jeździ nimi, bo nie umie obsługiwać manualnej skrzyni biegów). Dostrzega zaradność Arja, więc zatrudnia go jako asystenta, lecz współpraca nie trwa długo, a z twarzy bogacza szybko spada maska miłego i wyrozumiałego szefa.
Nieoczekiwana zmiana miejsc
Arj ląduje w punkcie wyjścia, tyle że jeszcze bardziej przybity niż wcześniej. Gabriel, który nie powinien objawiać się żadnemu człowiekowi, łamie ten zakaz, chcąc uświadomić załamanemu chłopakowi, że są w życiu ważniejsze rzeczy niż szmal i dach nad głową. A także luksusowe porsche. I podgrzewany basen. I sauna. I złota karta kredytowa… By dowieść swych racji, anioł łamie kolejne punkty regulaminu i zamienia księcia i żebraka miejscami. Jeff od tej pory będzie musiał walczyć o każdy grosz, a Arj zacznie zbijać bąki na leżaku, martwiąc się jedynie tym, ile osób zaprosić na imprezę urodzinową.
Klasyczna dla gatunku komedii zamiana miejsc prowadzi do kolejnych problemów i absurdów sytuacyjnych, wpływając nie tylko na życie zainteresowanych, bo rykoszetem obrywają również osoby postronne. Zabawa w Boga nie podoba się zwierzchniczce Gabriela – ten za swój występek zostaje pozbawiony skrzydeł i zdegradowany do zwykłego śmiertelnika. Emerytowany anioł odkrywa drobne ludzkie przyjemności, jak chociażby smak tacosów, przede wszystkim jednak musi naprawić to, co sknocił. Jest pewny, że Arj pojmie lekcję i zechce wrócić do dawnego życia, nie tak łatwo jednak rezygnuje się z luksusów, które nam spadły, nomen omen, z nieba.
Dwa światy
„Anioł stróż” doskonale rezonuje z innym dziełem reżysera – serialem „Specjalista od niczego”, którego fabuła również skupia się na życiu zwyczajnego człowieka. W przeciwieństwie do wielu naiwnych amerykańskich komedii film Ansariego pokazuje dwie strony medalu. Obserwujemy bohaterów z różnych środowisk – nie tylko szczęściarzy, co na życiowej loterii wylosowali zwycięski kupon, ale też ludzi biednych, pozbawionych perspektyw i zwyczajnie zmęczonych nieustanną walką o godność i przyzwoity zarobek. Zderzenie tych dwóch skrajnie odmiennych światów to nie tylko okazja do sprzedania kilku dobrych żartów, ale przede wszystkim pretekst do społecznej diagnozy i głębszej refleksji.
Świetnie spisała się obsada, z Reevesem na czele. W jego aktorstwie jest mnóstwo drewna, ale w roli anioła idealisty odnalazł się perfekcyjnie. Solidnie wypadały również dwie pozostałe postacie ekstrawaganckiego trio. Rogen to komediowy wyjadacz i gra już w zasadzie na autopilocie, ale czy to wada? W tym przypadku na pewno nie.
Doceniam moralizatorskie podłoże filmu, choć zostało według mnie podane zbyt łopatologicznie, ponadto ostateczne wrażenie nieco psuje banalna końcówka. Nie jest to raczej obraz, który zapadnie mi w pamięć na dłużej, ot klasyczny, poprawnie wykonany średniak. Ocenę zawyżam o punkt za pozytywny vibe płynący z ekranu, bo choć to nie komedia w stanie czystym, z tego seansu chyba każdy wyjdzie z uśmiechem na twarzy.
Podsumowanie: Aziz Ansari potrafi opowiadać przyziemne historie w nietuzinkowy sposób, „Anioł stróż” stanowi zaś tego świetny przykład. Z pewnością nie jest to najzabawniejszy film roku, a fabularne uproszczenia i naiwne przesłanie nieco rażą, ale przyjemnie się go ogląda. I czasem tyle musi wystarczyć.
Ocena: 6+
