„Biedne istoty” – recenzja. Rewolucja seksualna oczami potwora Frankensteina
„Biedne istoty” to nowy film Yórgosa Lánthimosa, greckiego wizjonera, który zachwycił już publikę cudacznie romantycznym „Lobsterem” czy elegancką, ale oszczędną w formie i treści „Faworytą”. Niemniej nominowane do 11 Oscarów „Poor Things” to nie tylko kolejny reżyserski popis Lánthimosa, lecz także adaptacja powieści pod tym samym tytułem autorstwa nieżyjącego już Alasdaira Graya. Lubujący się w grotesce szkocki pisarz nie krył inspiracji XIX-wieczną sztuką, w tym przede wszystkim kultowym „Frankensteinem”. Tak wdzięczny materiał źródłowy w rękach utalentowanego, uchylającego się od mainstreamowego banału twórcy zaowocował unikatowym dziełem. Obrazem stanowiącym zarówno zręczny miks literackich motywów, jak i spójne wizualnie kino społeczne, które do pełnego odbioru wymaga od widza zaangażowania wszystkich zmysłów.
Główną bohaterką „Biednych istot” jest Belle Baxter – młoda mieszkanka Londynu czasów wiktoriańskich i… niedoszła samobójczyni. Plany kobiety dotyczące zakończenia własnego życia zostały bowiem zakłócone przez Godwina, tutejszą figurę ekscentrycznego, szalonego naukowca, który to wyłowił z rzeki zwłoki Belle i po faustowsku ją wskrzesił. Nowonarodzona dziewczyna, pod okiem „stwórcy” i jego zafascynowanego eksperymentem asystenta Maksa, rozpoczyna naukę życia od podstaw niczym błądzące we mgle dziecię. Kobiecie przyjdzie zmierzyć się nie tylko z przyswojeniem zasad mowy i fizycznością własnego ciała, ale też z… konwenansami społecznymi XIX wieku i coraz silniej dającą o sobie znać, a dotychczas uśpioną seksualnością.

Psychodojrzewanie na ekranie
Charakterystyczny styl Lánthimosa jest tu wyczuwalny na każdym kroku. Początkowa surowość i minimalizm scenografii wyraźnie kontrastują z tonacją, która z kolei sprawnie przeplata ciężkość tematyki z groteskowym, czasem wręcz slapstickowym humorem. W ten sposób film nie tylko znakomicie wprowadza nas w swój specyficzny klimat, ale też wizualnie metaforyzuje lata niewinnego dziecięctwa, kiedy Belle wszystko jawi się jako niewinna igraszka. Proces wtórnego dorastania kobiety zostaje dodatkowo uwydatniony przez niezwykle charyzmatyczne w swoim przerysowaniu kreacje aktorskie.
Emma Stone jako Belle i towarzyszący jej przez lwią część seansu Mark Ruffalo w roli uroczo przygłupiego, hedonistycznego prawnika Duncana tworzą świetną ekranową parę, a losy ich bohaterów śledzi się z czystą przyjemnością. Zwłaszcza gdy zdjęcia stopniowo stają się coraz energiczniejsze i bardziej kolorowe, a podróż do dorastania prowadzi protagonistkę przez surrealistyczną Lizbonę i Paryż, nie bez kozery występujący w tej historii jako symbol cielesnej miłości.

Spektakl absurdów
I choć „Biedne istoty” to bez wątpienia spektakl wizualny (pierwszorzędne kostiumy, charakteryzacja i muzyka autorstwa debiutującego w zakresie ścieżki dźwiękowej Jerskina Fendriksa to zaledwie czubek góry lodowej produkcyjnych zalet), film imponuje i zmusza do refleksji głównie za sprawą błyskotliwego scenariusza. Tony McNamara doskonale przekuwa oryginał literacki w poszczególne sceny, a reżyseria dodaje im odpowiedniego, wspomnianego już groteskowego charakteru. To zaskakujące, że film jawi się przede wszystkim jako zabawna komedia, ponieważ ważkość poruszanych tematów potrafi być doprawdy poważna.
Mamy tu nie tylko satyryczne spojrzenie na XIX-wieczne postrzeganie kobiecej roli w męskim świecie, co ciekawie koresponduje z zeszłoroczną „Barbie”, ale też krytykę instytucji małżeństwa jako okowów oddzielających nas od wolności poznawania życia. Jednak na pierwszy plan przede wszystkim przebija się zmetaforyzowane dojrzewanie psychoseksualne jednostki, która – z racji bycia „nowonarodzoną” i niemającą wpajanych od dziecka opinii na temat rzeczywistości – jako młoda kobieta zaczyna dostrzegać coraz więcej jej absurdów.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
-
„Predator: Strefa zagrożenia” na finałowym zwiastunie. To może być najlepsze widowisko...
-
„Oszukać przeznaczenie 7” powstanie! Wiemy, kto nakręci kolejną odsłonę...
-
„Constantine 2” powoli nabiera kształtów. Keanu Reeves w końcu jest...
-
Amazon wygumkował plakaty z Jamesem Bondem. Brakuje na nich kultowego elementu
6 odpowiedzi do “„Biedne istoty” – recenzja. Rewolucja seksualna oczami potwora Frankensteina”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Dobry film, super kostiumy, scenografia i gra aktorska. Dawno nie byłem na filmie gdzie pół sali siedziało rozbawionej. Trochę przyśpieszony/bez pomysłu na sam koniec, a przynajmniej mam wrażenie, że trochę robiony po łebkach żeby jak najwięcej zmieścić przed napisami końcowymi. Mimo że poglądowo/przekazowo nie moja bajka to i tak bardzo przyjemny w oglądaniu.
A sam Dafoe urodzony do swojej roli 🙂
Nie podobala mi sie Faworyta, ale mimo rezerwacji nadal jestem ciekaw tego filmu, fajnie zobaczyc kolejna dobra opinie.
A masz możliwość darmowego odwołania rezerwacji? 😉
Haha, kalkomania wjechała za mocno 😀
Lobster był wg mnie świetny. Zabicie świętego jelenia niezłe, a Faworyta mi nie podeszła. Ale zawsze ten reżyser robi filmy „jakieś”, charakterystyczne, a nie mdłe popłuczyny. I ostrzę sobie zęby (by nie rzec Kły;)) na Biedne istoty, może się uda wyskoczyć do kina, jak dzieci pozwolą 🙂
Planuje obejrzeć w środę z dziewczyną. Fajna recenzja, mam nadzieje, że będę mieć podobne odczucia :p