1
26.02.2024, 14:24Lektura na 5 minut

„Bracia ze stali” – recenzja. Film o wrestlingu, który uderza w serce

Sprzedać wam pomysł na kawał? Powiedzcie znajomym, że „Bracia ze stali” to kapitalna komedia, i obserwujcie ich reakcję z popcornem w garści. Żeby tylko wam łzy nie rozmazały wzroku i nie zamieniły kukurydzy w papkę.


Kuba „SztywnyPatyk” Stolarz

Fritz Von Erich, mający własną karierę daleko za sobą, za życiowy cel obrał wychowanie synów na najwspanialszych wrestlerów w dziejach. I owszem, Kerry, Kevin i David odziedziczyli po ojcu prawdziwe bestialstwo na ringu, stanowiąc przy tym podręcznikowy przykład synergii i z powodzeniem rozwijając renomę familii jako legend teksańskiego wrestlingowego światka. Dolary wpadają w coraz grubszych plikach, bracia częściej biorą udział w głośnych mistrzostwach, na horyzoncie majaczy jeszcze potencjał najmłodszego Mike’a. Biznes się kręci – podobnie jak błędne koło rodziny, napędzane dodatkowo przez rzekomą klątwę Von Erichów, o której szepcze się w okolicy.

Z wychowaniem chłopaków bowiem poszło gorzej, bo w sprawach osobistych mogą liczyć tylko na siebie – matka woli zachować porządek w rodzinnej hierarchii za pomocą emocjonalnego chłodu, a rodziciel jako uniwersalny sposób na rozwiązanie problemów proponuje klasyczne „załatwienie tego między sobą”. Cytując pewnego niebieskiego łysolca z Marvela, może i jest ojcem, ale nie tatą. Bardziej managerem i pracodawcą w jednym, na którego wypowiedzi (polecenia?) synowie reagują automatycznym: „Yes, sir”. Na arenie krew, pot i łzy, za kulisami – same łzy. A tych oczywiście nie można ronić, bo przecież chłopaki nie płaczą, twardym trza być itd.

fot. materiały prasowe

Bibliografia, filmografia

Zdziwiła mnie informacja na początku filmu, iż jest on „inspirowany prawdziwą historią”, a nie bezpośrednio oparty na faktach. Jak się okazało, to nie tak standardowa biografia Von Erichów, tak jak, dajmy na to, „Wściekłego Byka” nie nazwiemy standardową biografią Jake’a LaMotty. Wydarzenia i postacie zostały przemieszane i wybrane wedle woli twórców, m.in. dlatego, że inaczej nikt by nie uwierzył, że ktoś mógł wieść podobnie okropne życie. Według legend po seansie filmu Martina Scorsese LaMotta spytał swoją żonę Vicki o to, czy rzeczywiście był taki paskudny, na co małżonka miała odpowiedzieć: „Byłeś gorszy”.

W kwestii „Braci ze stali” jest podobnie: sprawdzenie zgodności historycznej filmu, wszystkich faktów na temat rodu, może popsuć wam humor na resztę dnia, jak nie tygodnia. Wystarczy wspomnieć, że nie ma tu żadnej wzmianki o szóstym bracie, Chrisie, bo reżyser uznał jego los za „tragedię, której film już by nie zniósł”. To co dopiero widzowie ściągnięci na salę muskulaturą Zaca Efrona czy popularnością Jeremy’ego Allena White’a po sukcesie „The Bear”? A „Bracia ze stali” potrafią strzelić takiego emocjonalnego klapsa w dziąsło, że czuję się w obowiązku ostrzec osoby, które spotkały się w życiu ze stratą: seans nie będzie dla was łatwy.

Będzie on tym trudniejszy, iż braterskie relacje ukazane zostały z perspektywy najstarszego Kevina (w tej roli Efron), który musi oglądać, jak los – czy wręcz fatum objawiające się w postaci wspomnianej klątwy – wyniszcza kolejnych braci aż do najmłodszego. Nie od dziś wiadomo, że Efrona stać na więcej niż miano gwiazdeczki Disneya, ale tutaj jak nigdy objawia swój talent – to chłop gotowy przetrącić karki w imię rodzinnej dumy, a z jego oczu bije strach i naiwność jak u małego chłopczyka. Chce się go przytulić i powiedzieć mu, że wszystko będzie dobrze.

fot. materiały prasowe

Ani „Wściekły Byk”, ani film Seana Durkina nie jest zwięzłym ukazaniem pewnego rozdziału z historii sportów walki (choć nadal znajdzie się tu parę niczego sobie odtworzonych pojedynków), tylko przefiltrowaną opowieścią o ludziach niepotrafiących wyrazić głęboko skrywanych emocji inaczej niż poprzez ekstremalne środki. Dla Scorsese, nielubiącego przecież sportu, starcia LaMotty były m.in. odzwierciedleniem jego własnych zmagań z demonami i uzależnieniem – tutaj historia Von Erichów to przede wszystkim wiwisekcja toksycznej męskości, pola minowego, na które Fritz wpycha synów ku uciesze gawiedzi i realizacji niespełnionych ambicji. Chłopaki niszczą sobie ciała, pompują się do granic możliwości i absurdu, poświęcają inne zainteresowania na rzecz walki, ale nie mogą przy tym okazać słabości. Inaczej… ryzykują utratę pozycji w ojcowskim rankingu ulubionych synów.


Bracie, gdzie jesteś?

Ładunek emocjonalny „Braci ze stali” to przede wszystkim zasługa kapitalnej obsady. Ukazanie braterskich relacji jest zdecydowanie najlepszym aspektem filmu – ani na sekundę nie przestaje się wierzyć w więź pomiędzy Efronem, Dickinsonem, White’em i Simonsem, czy to w scenach pojedynków prezentujących absolutne zaangażowanie aktorów, czy to w urywkach z życia osobistego. Główna czwórka doskonale oddaje młodzieńczą, miejscami wręcz dziecięcą energię Kevina, Davida, Kerry’ego i Mike’a, którzy mimo rosnącej popularności woleliby po prostu spędzać ze sobą każdą chwilę. Na ringu? Przy kopaniu ogródka? W kościele na mszy? Zawsze i wszędzie, byle razem.

fot. materiały prasowe

Życie tej rodziny to jednak materiał na gęsty, wieloodcinkowy serial, nie na znacznie krótszą produkcję kinową. O ile przez pierwszą godzinę twórcy znakomicie żonglują motywami, o tyle w połowie filmu nadmiar faktów wyraźnie zaczyna im ciążyć. Odtąd, jakby w akcie desperacji, bez większego namysłu skaczą od tragedii do tragedii, porzucając historię o ludziach zasługujących na znacznie lepszy los na rzecz czegoś na kształt „The Best of Niedola Von Erichów”. Często się wydaje, że decyzjom brakuje motywacji – a przecież mowa o postaciach autentycznych – i dopiero pod koniec narracja wraca do odpowiedniego tempa.

Na szczęście rzecz nigdy nie skręca w kierunku nie wiadomo jakiego torture porn. To nadal opowieść o tym, że nawet chłopy o budowie szafy dwudrzwiowej mogą być krusi jak beza i potrzebować od czasu do czasu zwykłego przytulasa. Mniej tu kina sportowego, a więcej typowego dramatu, jednak jedno nie istnieje bez drugiego. Przede wszystkim nie odbiera się dzieła jako szopki skrojonej czysto pod ceremonie nagród, a o to chodzi w tego typu ludzkich historiach – o szczerość.

Ocena

Nie jest to łatwy seans, szczególnie gdy wiemy, jak się potoczyło prawdziwe życie bohaterów. Parę nieścisłości po drodze da się zauważyć, jednak to bardzo dobry dramat sportowy, w którym nie czuć ani grama fałszu. A to już połowa sukcesu przy tak trudnej tematyce.

7
Ocena końcowa


Redaktor
Kuba „SztywnyPatyk” Stolarz

Recenzuję, tłumaczę, dialoguję, montuję i gdaczę. Tutaj? Nie wiem, co robię, więc piszę, dopóki mnie nie wywalą.

Profil
Wpisów290

Obserwujących16

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze