rek
14.07.2023
2 Komentarze

Chłop skoczył w przepaść i przeżył. Recenzja filmu „Mission: Impossible – Dead Reckoning – Part One”

Chłop skoczył w przepaść i przeżył. Recenzja filmu „Mission: Impossible – Dead Reckoning – Part One”
Łukasz "Moraś" Morawski
Tom Cruise znowu biega jak szalony, a ja miałem ochotę do niego dołączyć, zamiast siedzieć bezczynnie w kinowym fotelu. W tym filmie nie brakuje życia, zabawy i energii, jakich potrzeba w letnim blockbusterze. Tak się robi dobre akcyjniaki w 2023!

Fabuła nowego „Mission: Impossible” co prawda znowu bazuje na utartych schematach, ale twórcy tym razem odstawili broń nuklearną na bok, w centrum opowieści umieszczając AI. Bardzo mądrą AI, która jest w stanie przewidzieć kolejne ruchy protagonisty oraz jego ekipy. Tak potężna technologia stała się atrakcyjna dla wielu państw i grup przestępczych, dlatego wszyscy walczą o to, aby zdobyć nad nią kontrolę. Wszyscy oprócz Ethana Hunta, próbującego za wszelką cenę doprowadzić do skasowania tajemniczego Bytu. Historia kręci się więc głównie wokół zdobycia dwóch połówek pewnego klucza pełniących funkcję klasycznych, przerzucany z rąk do rąk MacGuffinów.

Wszystko by się udało, gdyby nie ci wścibscy agenci!

Pomimo lekkich naleciałości science fiction twórcy dosyć ostrożnie podeszli do tematu sztucznej inteligencji, dzięki czemu to nadal stare, dobre „Mission: Impossible”. Zresztą AI stanowi tutaj tak naprawdę tylko dodatek – w „Dead Reckoning – Part One” liczy się przede wszystkim to, jakie przygody przeżywają bohaterowie w drodze do finału i jakie łączą ich relacje. I tak jak sama fabuła jest po prostu okej, tak dialogi pomiędzy członkami ekipy oraz timing komediowy to mistrzostwo świata. Duża w tym zasługa Hayley Atwell, która zadebiutowała w tej serii i od razu skradła wszystkie sceny, przyćmiewając nawet samego Cruise’a.

Mission: Impossible – Dead Reckoning – Part One

Odgrywana przez nią postać Grace stanowi także ciekawy kontrapunkt dla pozostałych bohaterów, bo mamy do czynienia ze zwykłą złodziejką przez przypadek wplątaną w wielką intrygę. Doskonale wypadają momenty, kiedy kobieta kompletnie nie wie, co robić, reszta załogi bawi się zaś w zawodowych szpiegów. Najważniejsze jest jednak to, że każda osoba z głównej obsady miała coś interesującego do roboty i każda otrzymała przynajmniej tę jedną, dwie sceny, gdy uwaga skupiała się w pełni na niej.

Do pewnych spraw trzeba dojrzeć

W serii „Szybcy i wściekli” bohaterowie ciągle gadają o tym, że są rodziną, ale koniec końców i tak nic z tego nie wynika. Przynajmniej tak to wyglądało w ostatniej odsłonie, gdzie filmowy Dominic Toretto wziął na barki całą produkcję, a ta przygniotła go z siłą spadającego w przepaść dodge’a chargera. Vin Diesel i Dwayne Johnson od lat próbują wywalczyć pozycję największej gwiazdy kina akcja, napinając przy tym mięśnie i zawsze wcielając się w postacie ratujące sytuację. Cruise to jednak aktor zupełnie innego formatu – profesjonalista, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że sukces popularnej marki nie może zależeć wyłącznie od jednej osoby.

Mission: Impossible – Dead Reckoning – Part One

Dlatego też nowe „Mission: Impossible” działa tak fantastycznie – ponieważ to kolejna odsłona cyklu dekonstruująca mit wielkiego zbawiciela, człowieka będącego w stanie samodzielnie ocalić świat. „Dead Reckoning – Part One” kontynuuje zamysł reżyserski Brada Birda, który przy okazji „Ghost Protocol” wprowadził do serii dużą dawkę humoru, jeszcze kreatywniejsze sceny akcji, a przede wszystkim fabułę opartą na zgranej drużynie. Ponadto nieco urealnił głównego bohatera – gdy Ethan Hunt dostał lepę na twarz, potrzebował chwili, aby dojść do siebie. Potem pałeczkę przejął Christopher McQuarrie i okazał się jeszcze lepszym partnerem do współpracy z Cruise’em. Widzieliśmy tego efekty w „Rogue Nation”, „Falloucie”, widzimy i obecnie. Po raz kolejny otrzymaliśmy świetny film zawstydzający konkurencję pod wieloma względami.

Cel: Stworzyć dobry blockbuster. Mission: Possible

Nie tylko pewna nieporadność protagonisty (aczkolwiek kiedy trzeba, Ethan jest gigachadem) oraz relacje pomiędzy bohaterami urzekły mnie w nowym „Mission: Impossible”, ale także podejście do warstwy technicznej. Ostatnie filmy Marvela, DC czy inne blockbustery to wizualne potworki, w których kuleje CGI, a twórcy często nie mają ciekawego pomysłu na rozwinięcie akcji. W „Dead Reckoning” bez przerwy jesteśmy rzucani po całym świecie, a producenci nie boją się mocniejszej kolorystyki lub odważniejszej pracy światłami. Dało się to osiągnąć dzięki mocno ograniczonemu zastosowaniu efektów komputerowych oraz skupieniu się na kręceniu poza studiem filmowym i popisach kaskaderskich aktorów.

Mission: Impossible – Dead Reckoning – Part One

Seria zdążyła przyzwyczaić nas do tego, że z każdą kolejną częścią Cruise wpada na coraz bardziej szalony pomysł, jak narazić swoje życie, aby dostarczyć widzom rozrywki. Ponownie mnie nie zawiódł. Dzięki temu, że wszystkie niebezpieczne sceny faktycznie odgrywają aktorzy, jakoś zawsze przychylniej na nie patrzyłem – nie inaczej było podczas seansu „Dead Reckoning – Part One”. Skok na motocyklu w przepaść bez wątpienia wpisze się do historii kinematografii, dlatego warto zobaczyć to na dużym ekranie. A to tylko jedna z wielu scen, przy których opadła mi szczęka! Najlepsze McQuarrie zostawił na koniec… ale to już musicie sami przejść się do kina.

[Block conversion error: rating]

2 odpowiedzi do “Chłop skoczył w przepaść i przeżył. Recenzja filmu „Mission: Impossible – Dead Reckoning – Part One””

  1. Byłem w kinie i aż takiego entuzjazmu nie podzielam. Serię ogólnie lubię, po M:I Fallout miałem spore oczekiwania. A dostałem rzetelnego akcyjniaka, ale jednak trochę przegadanego. W drugiej połowie filmu, gdy słuchałem natchnionych dialogów o boskim cyfrowym Bycie, trudno było mi zawiesić niewiarę. Odniosłem wręcz wrażenie, że w wypowiadane kwestie wiarę tracili sami aktorzy. Porównując do – w sumie filmu z innej bajki, ale jednak blockbustera – czyli Indiany Jonesa 5, to na nim bawiłem się znacznie lepiej i paradoksalnie łatwiej było mi zawiesić niewiarę w finale, niż w przypadku mocniej osadzonego w rzeczywistości M:I DR. Tom Cruise wciąż daje radę, ale dobrze, że to już (?) koniec i w czerwcu przyszłego roku dostaniemy wielki (oby) finał.

    • Na tym polega piękno popkultury, że każdy może odbierać ją na inny sposób 🙂 Ja miałem zupełnie inaczej – nowy Indy był dla mnie filmem mdłym (zarówno wizualne, jak i fabularnie), bez polotu, który oglądało się ok, ale nie wywarł na mnie jakiegokolwiek wrażenia. Z kolei w nowym M:I chłonąłem każdy kadr, a przegadane sceny kompletnie mi nie przeszkadzały. Wręcz przeciwnie – chciałem ich więcej. Z jednej strony miały fajny komediowy vibe, a z drugiej czerpały garściami z klasyki filmów szpiegowskich, tylko opierając się na futurystycznych konceptach.
      PS Tom Cruise oficjalnie potwierdził, że to nie jest wielki finał i dopóki będzie miał siłę biegać, to będzie biegał w M:I. Chwała mu za to 😀

Dodaj komentarz