Chodź, pomaluj mój świat. Na różowo. Recenzja filmu „Barbie”
Każdy z nas marzył kiedyś o idealnym świecie – w przeciwieństwie do tytułowej bohaterki, która właśnie w takim żyje. Z prysznica zawsze leci woda o odpowiedniej temperaturze, tosty same wskakują na talerz, a kawa nigdy nie jest ani za gorzka, ani za słodka. Barbie może być też kim chce – jedna piastuje funkcję prezydentki, druga dostała Nagrodę Nobla, a trzecia robi, co jej się tylko podoba. Każdy dzień kończy się zaś grubą imprezą – ale wyłącznie dla dziewczyn w domkach Barbie, chłopcy muszą znaleźć inne zajęcie. A przecież Mattel nie wyprodukowało nigdy czegoś takiego jak „domek dla Kena”. Czyżby więc nie było tak perfekcyjnie?
Protagonistka filmu – Stereotypowa Barbie (Margot Robbie) – oraz jej koleżanki nie dostrzegają problemu w tym, że mężczyźni nie mogą się w żaden sposób rozwijać, mają za to pięknie wyglądać oraz być na każde zawołanie kobiet. Hm, skądś to znamy? No właśnie… Barbierworld to miejsce stanowiące mocno groteskowe krzywe zwierciadło rzeczywistości. To nie tylko zasługa ciekawej koncepcji świata (sztuczność i fałszywość naszych realiów tutaj dosłownie zamienia się w plastik), ale przede wszystkim genialnej scenografii, której stworzenie doprowadziło do globalnych niedoborów różowej farby firmy Rosco.

Sytuacja w raju zaczyna się komplikować, gdy w głowie bohaterki coraz częściej goszczą myśli o śmierci, na udach dostrzega cellulit, a jej pięty dotykają ziemi. Jedyny sposób na cofnięcie efektów zepsucia to dotarcie do prawdziwego świata i odnalezienie dziewczynki, do której należy lalka. Do samochodu Barbie ukradkiem wskakuje jeden z Kenów (w tej roli Ryan Gosling, który jest absolutnie najjaśniejszą gwiazdą filmu) i tak zaczyna się wielka przygoda, a jej konsekwencje okażą się bardzo, bardzo poważne.
Jak słoń w składzie porcelany
I choć „Barbie” na początku zachwyca, to na pewnym etapie nie wiedziałem już, czy Gerwig chciała stworzyć feministyczny manifest, czy po prostu bekowy film o zabawkach żyjących w innym wymiarze. Na każdym kroku czuć, że reżyserka próbowała przekazać coś ważnego, być donośnym głosem kobiet, ale jednocześnie wiedziała, że poważny dramat (nawet oparty na motywach lalki Barbie) nie zyskałby tak dużej popularności jak luźny, letni blockbuster. Koniec końców sprowadziło się to do tego, że największe problemy społeczne, zarzuty w stronę patriarchatu, nierówne traktowanie na rynkach pracy zostały przedstawione w formie banalnych, łopatologicznych ekspozycji.

Bohaterki krzyczą i rzucają w stronę widzów konkretnymi hasłami – i to jest niestety słabo zrealizowane pod kątem sztuki filmowej. Oczywiście każdy z tych głosów jest ważny! Pod każdym – w mniejszym lub większym stopniu – podpisałyby się kobiety na całym świecie. O takich sprawach trzeba mówić, bo tylko tak może dojść do jakichś zmian. „Barbie” raczej nie wprowadzi rewolucji w relacjach damsko-męskich, ale może stać się istotnym filmem, którego echo będzie dźwięczało nam w uszach przez lata, a ostatecznie nie rozpłynie się w powietrzu, tylko zmaterializuje pod postacią lepszego i sprawiedliwszego życia dla kobiet. Bez ściemy – popieram większość haseł głoszonych w dziele Gerwig.
Niestety film trochę rozczarował mnie na poziomie scenariusza (i jego realizacji), przy którym pomagał także Noah Baumbach, znany najbardziej z oscarowego filmu „Historia małżeńska”. Wystarczyło bardziej pogłówkować, aby problemy płci żeńskiej lepiej wpleść w fabułę, konkretne wątki, sytuacje, do jakich bylibyśmy w stanie się odnieść. Najgorsze jest to, że najważniejsze zagadnienia filmu zostały wykrzyczane, przez co osoby dotychczas przeciwne hasłom feministycznym po seansie „Barbie” tylko utrwalą sobie w głowie wizję „hałaśliwej feminazistki”. Naturalnie jest to mocno krzywdzące, ale tak działa zero-jedynkowe pojmowanie rzeczywistości. Nie wiem, może się mylę i taka prostota przekazu faktycznie odniesie lepsze efekty…
Jak się chce, to wszystko można
Wkurza mnie to szczególnie dlatego, że scenarzyści „Barbie” w tej samej produkcji wielokrotnie udowodnili, że potrafią dogłębnie analizować sytuację współczesnego świata i w bardziej delikatny sposób ugryźć problematykę filmu. W końcu wątek głównej bohaterki, po tym jak trafiła do naszej rzeczywistości, przez większość czasu prowadzony jest względnie subtelnie (w porównaniu z resztą fabuły), a jego zwieńczenie wylało ze mnie potok łez. Również działania wszystkich Barbie w finale pokazały, że można sportretować kobiety, które potrafią brać sprawy w swoje ręce, jednoczyć się, naprawiać świat, być silne zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Szkoda, że musieliśmy czekać na to prawie cały seans, gdy większość osób nieprzekonanych do tej tematyki już i tak zdążyła wyrobić sobie opinię o tym dziele.
Nie zdziwię się, jeśli niektórym widzom kulminacja konfliktu głównego wątku Barbie (w liczbie mnogiej) i Kenów doprowadzi do przegrzania zwojów. Właśnie tak działa satyra – musi być odważna, kontrowersyjna i nie bać się iść pod prąd. Słyszałem również głosy, że produkcja przedstawia wyłącznie toksyczny wzorzec męskości, robiąc z chłopów dupków, prostaków i seksistów. Jasne, takich scen w filmie nie brakuje i mogą być dla kogoś dotkliwe, ale wystarczy nieco wyluzować, aby dostrzec drugie dno tego wątku, w którym pojawiły się też dyskretne sugestie, że nie każdy facet działa i myśli w ten sposób. Że oni też mają swoje problemy, bywają samotni, niezrozumiani i nie mogą rozmawiać o uczuciach. Byłoby fantastycznie, gdyby z taką samą gracją potraktowano dramat współczesnych kobiet, co przecież stanowiło motyw przewodni filmu. Jakby Gerwig bała się, że mniej uważni widzowie nie wyłapią jej przekazu.

I have Kenough
Na seansie „Barbie” bawiłem się bardzo dobrze, ale im dłużej myślę o tym filmie, tym więcej jego problemów zaczynam dostrzegać. Pierwszy rozdział okazał się fenomenalny, rozbrajający i dający nadzieję na wyjątkowy seans. Później robiło się już tylko coraz dziwniej, ale nie w ten fajny sposób. Całkowicie wyciąłbym wątek Willa Ferrella – był nie tylko marną podróbką komedii Adama McKaya (obie części „Legendy telewizji”) i słabym skeczem SNL, lecz także cringe’ową krytyką firmy Mattel, której i tak przecież chodzi wyłącznie o to, aby sprzedać jeszcze więcej lalek. Wybijało mnie to z głównej fabuły, a ta już i bez tego miała swoje problemy.

Na szczęście ostatni akt to zwariowana jazda, przy której płakałem zarówno ze śmiechu, jak i wzruszenia. Produkcję na pewno warto obejrzeć dla fantastycznych kreacji Robbie i Goslinga – już teraz da się spokojnie napisać, że będą kultowe (po seansie zrozumiecie). Jeśli natomiast chodzi o całokształt „Barbie”, to reżyserce nie zabrakło odwagi, tylko wyczucia. Może wzięła się za zbyt szalony film, jak na swoje możliwości? A może za bardzo chciała pokazać, jak świetnie potrafi obserwować otaczający ją świat? Przez to czasami wyszło zbyt topornie i nachalnie, ale jeżeli przymknięcie na to oko, będziecie bawić się fantastycznie.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
-
„Exit 8” udowadnia, że czasem po prostu liczy się rozrywka. To rzetelna...
-
2. sezon „1670” to wielki sukces Netfliksa. Adamczycha bawi po raz...
-
Spin-off „Wiedźmina” z nieoczekiwaną datą premiery. Insiderzy ujawniają, kiedy zobaczymy...
-
Trzeci sezon „Daredevila: Odrodzenie” powstanie. Dostał zielone światło od Disneya
11 odpowiedzi do “Chodź, pomaluj mój świat. Na różowo. Recenzja filmu „Barbie””
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
XD
Idę jutro z przyjaciółką 🙂
Bylem wczoraj, podzielam w 100% zdanie autora. Niektóre tezy są podane z gracją walca drogowego, inne tematy zostaly spłycone i uczynione jednowymiarowymi. A wątek Will Ferella wyrzucilbym osobiście do kosza – nic nie wnosi, a sam aktor nie czuje, albo nie potrafi udźwignąć postaci, którą gra.
A jednocześnie pod wzgledem scenografii i gry aktorskej głównych bohaterów jest wręcz perfekcyjnie.
Co jest ciekawe o tyle, że jest już chyba autoryzowanym aktorem do grania Złych Prezesów
Zgadzam się z recenzją. O ile moja żona z seansu wyszła zachwycona, to ja już nieco mniej. Film uważam za dobry (mimo jakże subtelnego wbijania młotkiem do głów widzów kolejnych morałów w drugiej połowie filmu), ale mogło być lepiej, co dobrze wypunktował autor recenzji. Podobało mi się za to świetne aktorstwo, kilka fajnych żartów, trochę psychodeli, przebijanie czwartej ściany, kapitalna scenografia i sporo pomysłowych scen, z całą sekwencją otwierającą na czele, która praktycznie od razu ustawia i cały ton filmu, i to, o czym film chce opowiedzieć. Nie obyło się bez potknięć, ale oby więcej takich obrazów w szeroko pojętym mainstreamie.
No niesamowite! 🙂
I z takim punktem widzenia się zgadzam. Film często wydaje się gubić w swoich przekazach, a cały wątek Lorda Biznesa tylko pomaga wszystkim argumentującym, że „Barbie” przedstawia facetów jako półgłówków. Bo o ile rozumiem ograniczony intelekt Kenow w świecie, w którym istnieją tylko by uszczęśliwiać swoje Barbie, tak dla inteligencji tych garniturów nie mam żadnego sensownego wyjaśnienia.
Byłem wczoraj z przyjaciółką i oboje trochę się rozczarowaliśmy i nudziliśmy. No i film o idealnie pięknych istotach a tam same zenki i grażyny, ani jedno przystojnego aktora i pięknej aktorki 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=ZCPDvh30vpg
a ja z tą recenzją się w 100 procentach zgadzam czasami warto spojrzeć trochę szerzej
Jeśliby próbować ratować tego gniota poprzez szukanie n-tego dna to wniosek jaki płynie z tego filmu jest taki, że feminizm to opresyjny system ideologii stworzony przez mężczyzn.
I tak Baldur najlepszy.