„Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”. Cóż, w moim na pewno nie [RECENZJA]
![„Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”. Cóż, w moim na pewno nie [RECENZJA]](https://cdaction.pl/wp-content/uploads/2022/11/15/76822893-1290-410b-a0ef-049d81d674c5-1920x960.jpeg)
No dobra, „Spider-Man: Bez drogi do domu” naprawdę im się udał, ale to jedyna perełka czwartej fazy MCU. Tymczasem kontynuacja „Czarnej Pantery” ląduje gdzieś na dole skali, moszcząc się wygodnie między kompletnie nijaką „Czarną Wdową” a przerysowanym na maksa „Thorem”.
„Chadwick Boseman umiera naprawdę, życie wtargnęło w świat filmowej fikcji”, że pozwolę sobie sparafrazować cytat z magazynu Film zdobiący front kultowego „Kruka” w wydaniu VHS. Śmierć aktora wcielającego się w Czarną Panterę postawiła Marvela przed trudnym dylematem. Wybrać kogoś innego do roli T’Challi, udając tym samym, że nic się nie stało, czy może gruntownie przebudować pierwotne plany i brutalną prawdę wpleść w nową wersję scenariusza? To jedna z tych sytuacji, w których nie da się wybrać idealnego rozwiązania, każda decyzja niesie za sobą spore ryzyko.
Zdecydowano się na drugi wariant. Król Wakandy umiera na tajemniczą chorobę, ciężar władzy spada na jego matkę Ramondę, a reszta świata próbuje wykorzystać chwilowe osłabienie afrykańskiego mocarstwa, by położyć swe zachłanne łapska na vibranium. Jednocześnie trwają nieustanne poszukiwania nowych źródeł tego surowca. Te kończą się połowicznym sukcesem, okazuje się bowiem, że w oceanicznych głębinach znajduje się drugie złoże cennego metalu, ale kontroluje je nieznana nikomu nacja, która wykształciła umiejętność oddychania pod wodą i tam znalazła swój azyl. Korzystając z niezwykłych właściwości vibranium, zbudowała w morskich odmętach oświetlane sztucznym słońcem megamiasto Talocan – przy nim Rapture z BioShocka jawi się jako zapyziała wiocha.
Nie udałoby się to bez liczącego setki lat przywódcy – charyzmatycznego Namora, mutanta, który jako jedyny potrafi egzystować na lądzie i w morzu, a do tego świetnie lata dzięki skrzydełkom wyrastającym mu w okolicach kostek (mam świadomość, że komiksowy rodowód prowokuje do tego, byśmy uwierzyli w każdą bzdurę, ale jego powietrzne popisy okazały się tak kuriozalne, że trudno było nie parsknąć śmiechem). Lud, do tej pory skutecznie ukrywający się przed wszystkimi, dołącza do nierównej gry, stając się trzecią stroną konfliktu. Namor myśli prostolinijnie: kto nie jest z nami, ten działa przeciwko nam. Proponuje Wakandzie sojusz, wierząc, że wspólnie rzucą na kolana resztę świata, gdy jednak pokojowo nastawione mocarstwo odmawia, ziomki Czarnej Pantery z automatu lądują na celowniku podwodnej społeczności.

Stojący za kamerą Ryan Coogler przedstawia zderzenie dwóch cywilizacji, które rozwinęły się wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi dzięki dostępowi do złóż vibranium. Kulturę afrykańską wzbogaciły motywy mezoamerykańskie, a film przemyca przy okazji oczywistą naganę pod adresem białych kolonizatorów od zawsze roszczących sobie prawa do wszystkiego i wszystkich. Jest to krytyka bardzo grubo ciosana, ale dobrze, że pojawiła się nawet w tak uproszczonej formie.
Problemy filmu leżą gdzie indziej. Scenarzyści upychają kolanem kolejne wątki, ale żadnemu nie pozwalają należycie się rozwinąć. Są postacie marginalne, które niczego do sprawy nie wnoszą (agent Everett Ross), bądź wrzucone na siłę, będące zapowiedzią kolejnego projektu ze stajni MCU (Ironheart jako tania podróbka Iron Mana). Nie przekonuje mnie również Shuri, siostra T’Challi, idealnie sprawdzająca się w poprzednim filmie jako postać niewychylająca nosa z drugiego planu, w kontynuacji siłą rzeczy wyrastająca na główną protagonistkę. Jej nieustanna żałoba i złość na cały świat są na dłuższą metę męczące, a ostateczna przemiana mało wiarygodna.
Najbardziej przekłamany jest sam tytuł. Po dwóch godzinach seansu zorientowałem się, że poza emocjonalną sceną pogrzebu i rzewnymi wspominkami Czarnej Pantery tu nie ma. Dopiero w ostatnim kwadransie przed finałową i – jak na standardy MCU – bardzo kiepsko zrealizowaną bitwą rodzi się w nowym, niestety kompletnie nieprzekonującym wcieleniu. Nie jest to film, który byłby nam autentycznie potrzebny, choćby z uwagi na fakt, że do marvelowskiego uniwersum nie dokłada żadnych naprawdę istotnych cegiełek. Ostatecznie wyszedł z tego niezły hołd dla Chadwicka Bosemana i niewiele więcej.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
-
Netflix przeznaczył ogromny budżet na finałowy sezon „Stranger Things”. To najdroższy...
-
Aktorski film „Zaplątani” jednak powstanie. Jedną z głównych ról ma zagrać...
-
Spin-off „Gry o tron” na pierwszym zwiastunie. Wielkimi krokami nadciąga „Rycerz...
-
Reboot „Z archiwum X” w drodze. Poznajcie następczynię Dany Scully
10 odpowiedzi do “„Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”. Cóż, w moim na pewno nie [RECENZJA]”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Poszliśmy z żoną na premierę, bez specjalnych oczekiwań. Dostaliśmy emocjonalny film o żałobie, przy okazji rozprawiający się z kolonializmem. Nam się podobało bardzo, pomimo paru uchybień, o czym niżej. Wakandyjskie rytuały i kulturę znów pokazano w atrakcyjny sposób. Film nigdzie się nie spieszy i zarzut o wątkach, które nie wybrzmiały, jakoś mi nie przeszkadzał. Najsłabszy wątek to ten Ironheart, ale do takich wstawek Marvel nas już latami przyzwyczajał. Przyzwyczaił nas też – niestety – do przeciętnych efektów CGI, pod tym względem niestety znów szału nie ma. Momentami jest nieczytelnie, niewyraźnie. Wracając do wątków, przecież Czarna Pantera po raz pierwszy pojawił się w Wojnie Bohaterów i tam też jego postać była zarysowana po łebkach, na szybko. Biorąc pod uwagę wcześniejsze filmy 4. fazy, to Wakanda jest filmem o niebo lepszym od Thora 4 i Strange’a 2. Jest przede wszystkim spójna i konsekwentna – jak mówimy o żałobie, to od początku do końca przepracowujemy ten temat razem z Shuri. Jak o kolonializmie, to co jakiś czas, aż do sceny z Rossem na koniec, do tego wracamy (nawet jeśli z czarnym humorem, co w sumie też pokazuje pewność siebie twórców w tym, co zamierzali powiedzieć). Nie miałem wrażenia fabularnego rozgardiaszu. Ciekawi mnie jedno – jak Feige i spółka te wszystkie filmy i wątki zamierzają pospinać w Avengers 5 i 6. Niezły miszmasz się szykuje 🙂
„Ciekawi mnie jedno – jak Feige i spółka te wszystkie filmy i wątki zamierzają pospinać w Avengers 5 i 6. Niezły miszmasz się szykuje :)” Wydaje mi się, że… nie pospinają. Po prostu pojawi się jakiś Galactus i trzeba będzie zebrać drużynę. Tyle.
Ja nie chciałem na to iść biorąc pod uwagę jak średnio-słaba była pierwsza Czarna Pantera (naciągane 5/10 i zasczytne miano kolegowania się na podium najgorszego filmu Marvela wraz z pierwszym Kapitanem oraz Thorem 2 + przerwanie niezłej passy dobrych filmów w MCU) i tutaj pozytywnie się zaskoczyłem. Efekciarskie, nawet zbyt, ale to kino superbohaterskie, więc whatever, ale działo się, była akcja, dostarczyło rozrywki – zadanie wykonane. Oczywiście obyłoby się bez kilku momentów oraz z mniejszym czasem trwania, ale nawet nie ziewnąłem gdzie na poprzedniku 3 razy zasypiałem w kinie. A czwarta faza MCU wcale nie jest taka słaba – po prostu zgodnie z moimi przewidywaniami ludzie się wypalili po Endgamie. Teraz już ciekawość spadła to i oceny słabsze, bo zmiany postaci oraz coraz słabsze historyjki. Porównajcie sobie 4 faze do pierwszej – Tam działa nostalgia, ale tak naprawdę oprócz Iron Mana oraz pierwszych Avengersów to za bardzo dobrego filmu nie ma. (Iron Man 7/10, Hulk 5/10, Iron Man 2 5/10, Thor 5/10, Cap 1 4/10, Avengers 6,5/10). Czwarta natomiast – Black Widow 5/10, Shang Chi 5,5/10, Eternals 5,5/10, No way home 7/10, Strange2 – 6/10, Thor 4 – 7/10 i właśnie Pantera 2 – 5,5/6 na 10. Od teraz będziemy już dostawać nie stały dobry poziom, a filmy w kratkę – jeden lepszy, a drugi gorszy, ale jednak budowania uniwersum na taką skalę jeszcze nie było. Btw. Albo mi się wydaję albo Avatar 2 to będzie trochę kalka Pantery. Ale akurat Smerfów oglądać nie będę, bo jak to się mówi u nas – liczy się fabuła, a nie grafika 😉
„A czwarta faza MCU wcale nie jest taka słaba – po prostu zgodnie z moimi przewidywaniami ludzie się wypalili po Endgamie. Teraz już ciekawość spadła to i oceny słabsze, bo zmiany postaci oraz coraz słabsze historyjki.” Jest słaba fchuj, bo ma do zaoferowania „coraz słabsze historyjki”. Nawet nie historie, historyjki.
„jak to się mówi u nas – liczy się fabuła, a nie grafika ”
I dlatego oglądasz Marvele, które efektami stoją, a obok fabuły to nawet w tramwaju nie stały. 😉
trzeba było zmienić aktora i tyle, zamiast na szybko przerabiać cała fabułę. Do tego doszło to, co ostatnio jest wielkim problemem u Marvela – robią film będący reklamą innych filmów. Kiedy zaczynali, to ewentualne nawiązania były do tego, co już było. Teraz robią nawiazania do tego, co dopiero będzie. No i jednak przesyt robi swoje. Pierwsza faza miała 6 filmów w 8 lat. Czwarta miała 7 filmów i 8 seriali w dwa lata
Ten film wg mnie tylko zyskał, że trzeba było radzić sobie bez Ch. Bosemana i dobrze, że nie skorzystano z recastingu. To raz. Dwa, że Wakanda 2 stoi na własnych nogach i nie jest reklamą innych filmów. Nie ma nawet scen po napisach, które by zapowiadały inne produkcje. Historia sprawa wrażenie zamkniętej, choć wiadomo, że kolejnych filmów z tymi postaciami nie zabraknie.
Recenzent chyba ani jednego pozytywnego argumentu za tym filmem nie podał, dlatego nie wiem, dlaczego jego ocena to 5/10 , a nie 1/10. Wydaje się, że jest sfrustrowany życiem i nie wiadomo, po co właściwie takie filmy z superbohaterami ogląda. Wydaje się, jakby ktoś mu kazał oglądać ten film za karę. Mimo to ogólnie cenię rezenzje Siekiery. 😉
Przepraszam za te argumenty ad personam i dodam kilka pozytywnych aspektów tego filmu:
1. Śliczne i piękne lokacje z wielu miejsc świata, których pewnie nigdy w życiu osobiście nie zobaczę
2. Piękna muzyka i piosenki dopasowane do sytuacji
3. Unikalne i wybitne kostiumy, szczególnie u królowej, która się przebiera co drugą scenę. 😉
4. Film pokazuje silną rolę Afryki i państwa afrykańskiego, co jest naszym marzeniem.
5. Nie chcę mówić, że to dobrze, że aktor z jedynki umarł. Ale pozwoliło to na pokazanie mocnych ról kobiecych: królowej, generał i księżniczki. Film pokazuje, że kobiety też potrafią. Amerykańskie kino polega przede wszystkim na białych mężczyznach, dlatego tutaj wydarzyło się coś wyjątkowego.
6. Pierwszy film był mniej orginalny, bo tam główny zły był w zakresie mocy właściwie kopią czarnej pantery (mimo to zyskał znaczny rozgłos). Tutaj przeciwnik ma swoje własne unikalne siły i słabości oraz historię i problemy.
7. Wiadomo, że fabuła jest naiwna, ale to jest typowe dla tego typu filmów z superbohaterami. Nie spodziewałem się, że w trakcie tego filmu poznam nowy sens życia.
Podsumowując, widać że bardzo się wykosztowali na ten film (zdjęcia, kostiumy, muzyka) i ja to doceniam. Problem przemijania został bardzo wyeksploatowany – jak na filmy tego rodzaju, ale wszyscy się z nim co jakiś spotykamy dlatego jest to ważne dla odbiorcy. Film nie jest tak wybitny jak ostatni Batman, czy Joker, jednak 7/10 bym mu dał. 🙂
„Śliczne i piękne lokacje z wielu miejsc świata, których pewnie nigdy w życiu osobiście nie zobaczę”
Gdzie tu są piękne lokacje w tym filmie. „Atlantyda” szara i nic w niej nie widać, walka finałowa na płaskim oceanie z czarnym statkiem, aby jak najtaniej można było zrobić efekty specjalne. Walka na pustyni – żart. Inne walki w nocy by nie trzeba było robić tła w postprodukcji.
Wszystko szare i wyprane z kolorów.
Piękna to była Atlantyda w Aquamenie.
Co do kostiumów się zgodzę, są świetne, tylko w tych szarościach nie wybrzmiewają jak by mogly.
Człowieku, Siekiera powinien dostać order uśmiechu za takie łagodne potraktowanie tego barachła.