23.06.2022, 09:06Lektura na 4 minuty

„Czarny telefon” – recenzja filmu. Wieści z zaświatów

Przenieśmy się do lat 70. i wyobraźmy sobie amerykańskie miasteczko, w którym senną atmosferę zaburzają zaginięcia dzieciaków, dorzućmy do tego balony i szaleńca w przerażającej masce przypominającej skrzyżowanie diabła z klaunem. Czyżby Kingowskie „To” doczekało się nowej inkarnacji? Nic z tych rzeczy.


Eugeniusz Siekiera

Mimo wszystko inspiracji twórczością Stephena Kinga bym nie wykluczał (ba, pojawia się tu nawet scena z dziewczynką w żółtym płaszczyku jadącą na rowerze w kaskadach rzęsistego deszczu), szczególnie gdy uwzględnimy fakt, że bazą dla scenariusza było opowiadanie jego syna, Joego Hilla, który przed laty ruszył śladami ojca i z powodzeniem publikuje swe literackie makabreski.

"Czarny telefon", recenzja
"Czarny telefon", Universal Pictures, Blumhouse Productions, Crooked Highway

„Czarny telefon” nie spieszy się z nakręcaniem spirali strachu. Mija dobre pół godziny, nim rozpoczyna się właściwa zabawa, a dla 13-letniego Finneya Shawa walka o życie. Pierwsze kwadranse pozwalają lepiej poznać bohatera i ludzi z jego otoczenia: kolegów ze szkoły, kochającą siostrę i surowego ojca, który zbyt często chwyta za pas i butelkę wódki (kolejne skojarzenie z „To”). Oczywiście wiemy, że to zwyczajowa cisza przed burzą, a gdy na drodze chłopaka staje czarna furgonetka, jego dotychczasowe życie dobiega końca. Od tego momentu nic już nie będzie takie samo.

Wtedy też automatycznie zmieniają się tempo narracji i klimat opowieści. To kino szalenie kameralne, ale horror ma to do siebie, że nie potrzebuje rozmachu, by trzymać w ryzach i nieustannym napięciu. Czasem dobrze wręcz, jak robi się ciasno, duszno i nieprzyjemnie, a cały świat brutalnie kurczy się do rozmiarów zatęchłej piwnicy. Zawsze ceniłem pisarzy i filmowców, którzy na kilku metrach kwadratowych potrafią urządzić metaforyczne piekło, a „Czarny telefon” w sposób mistrzowski wykorzystuje niewielką przestrzeń, symboliczną liczbę rekwizytów i bardzo ograniczone pole manewru.

Doceniam też fakt, że stojący za kamerą Scott Derrickson zdaje sobie sprawę, iż w horrorze ważniejsze jest oczekiwanie na określone wydarzenie niż sam moment, w którym twórcy je realizują. Liczy się bardziej to, czego nie widać, lub w ostateczności to, czego nie widzi bohater. Brak pewności staje się wręcz nieznośny, a paraliżujący strach dolewa oliwy do ognia. Świetnie to oddano w scenach, gdy porywacz celowo zostawia otwarte drzwi celi, czekając na górze, by wymierzyć chłopcu karę, a ten z kolei zastanawia się, co robić.

Mamy świra w masce i uprowadzonego dzieciaka, to jednak horror, a nie thriller psychologiczny, przydałyby się więc wątki paranormalne. Bramę do świata duchów stanowi tytułowy czarny telefon, który na tle odrapanych ścian jest jedynym wyróżniającym się elementem wystroju. Rzeczony aparat okazuje się oczywiście uszkodzony (o czym zresztą od razu informuje nas oprawca), ale nadal dobrze odbiera rozmowy zamiejscowe. Powiedziałbym nawet, że „bardzo zamiejscowe”, z więzionym bohaterem komunikują się bowiem poprzednie ofiary psychopaty. Zdradzając to, co same odkryły, dzieląc się pomysłami i spostrzeżeniami, rozpalają w chłopaku płomień nadziei i dodają mu sił w walce o wolność. Kontakty z duchami są przerażające na kilku płaszczyznach, ale paradoksalnie ratują dzieciaka przed kompletną rozsypką. Do tego dochodzi siostra bohatera – dziewczynka miewa prorocze sny i przez kilka kolejnych dni układa enigmatyczne puzzle, by koniec końców pomóc policji w polowaniu na świra.

"Czarny telefon", recenzja
"Czarny telefon", Universal Pictures, Blumhouse Productions, Crooked Highway

To film dobrze udźwiękowiony, a także świetnie zagrany. Na uznanie zasługuje wcielający się okładkowego psychola Ethan Hawke. Choć niemal w każdej scenie ukrywa twarz za maską, jest niezwykle przekonujący i gra całym sobą, co widać w najdrobniejszych szczegółach: w intonacji, gestach, sposobie poruszania się czy świdrującym spojrzeniu. Niesprawiedliwie byłoby nie docenić również reszty obsady, a zwłaszcza Masona Thamesa, który z oczywistych względów dostał najwięcej czasu antenowego. Mimo braku aktorskiego doświadczenia chłopak nie szarżuje i nie sili się na udawany dramatyzm, o co przy takim scenariuszu byłoby przecież bardzo łatwo. Mówię wam, jeszcze o nim usłyszymy.

Ocena

Kino brutalne i sugestywne, ale nade wszystko niepokojące, a przez to trzymające do końca w bezlitosnym, nerwowym uścisku. Twórca „Sinistera” powraca do horroru w wielkim stylu.

7+
Ocena końcowa


Czytaj dalej

Redaktor
Eugeniusz Siekiera

Filozof i dziennikarz z wykształcenia, nietzscheanista z powołania, kinoman i nałogowy gracz z wyboru. Na pokładzie okrętu zwanego CDA od 2003 roku. Przygodę z wirtualnym światem zaczynałem w czasach ZX Spectrum, gdy gry wczytywało się z kaset magnetofonowych, a pisanie prostych programów w Basicu było najlepszą receptą na deszczowe popołudnie. Dziś młócę na wszystkim, co wpadnie pod rękę (przeprosiłem się nawet z Nintendo), choć mając wybór, zawsze postawię na peceta.

Profil
Wpisów117

Obserwujących21

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze