„Deadpool & Wolverine” – recenzja filmu. Zero fabuły, tona zabawy
Recenzja nie zawiera spoilerów.
Rok po premierze drugiej części „Deadpoola” Disney wchłonął 20th Century Fox, nieradzące sobie z rozkręceniem własnej serii, czego dowodem była sromotna porażka „X-Men: Mrocznej Phoenix”, która przyniosła studiu 133 mln dolarów straty. Za to Marvel Cinematic Universe zarabiało w najlepsze, a „Avengers: Koniec gry” nakreślił ciekawą perspektywę na kolejne fazy trykociarskiego świata. Plany Disneya jednak nie wypaliły, filmy okazywały się coraz słabsze (oprócz rewelacyjnych „Strażników Galaktyki: Volume 3” Jamesa Gunna) i wyniki finansowe oraz głosy widzów doprowadziły odpowiedzialnego za serię Feigego do podjęcia trudnej decyzji – w 2024 roku zobaczymy tylko jedną produkcję spod szyldu Marvela, „Deadpoola & Wolverine’a”.
Wprowadzenie do MCU żartownisia i zawadiaki odgrywanego przez Ryana Reynoldsa to nie tylko spore korzyści pieniężne (pierwsze dwie części kosztowały łącznie 168 mln dolarów, a zgarnęły ponad 1,5 mld dolarów), ale też dobra okazja do przywrócenia całego blockbusterowego molocha na właściwe tory. W końcu Deadpool słynie z burzenia czwartej ściany i bez żadnych zahamowań mógłby porwać szefostwo Disneya, zaszantażować je i zresetować uniwersum, gdyby tylko wymagała tego sytuacja.
Z pierwszych zapowiedzi dowiedzieliśmy się o powrocie Hugh Jackmana do roli Wolverine’a (Reynolds pakował wszystkie punkty w perswazję), z oficjalnych zwiastunów natomiast o kooperacji Wade’a z TVA (Time Variance Authority), organizacją znaną z „Lokiego”, co zwiastowało tonę występów gościnnych. Jak to ostatecznie wypadło i czy nie jest to po prostu tzw. nostalgia bait?

Skoro nie ma fabuły, to co to za film?
Rozumiem przyzwyczajonych do wysokich stawek fanów MCU, którzy oczekiwali od „Deadpoola & Wolverine’a” emocjonalnego bagażu, dostarczanego głównie przez słynnego X-Mena. Niestety to nie jest ten rodzaj filmu. Jak słusznie zauważył Marcin Kończewski, sporo tutaj Mela Brooksa, ja poszedłbym z tym porównaniem nawet nieco dalej, przywołując „Robin Hooda: Facetów w rajtuzach”, aby wytłumaczyć trapiącą niektórych recenzentów kwestię – brak fabuły.
Zarówno w filmie Brooksa, jak i w najnowszym projekcie Ryana Reynoldsa oraz Shawna Levy’ego historia ma trzeciorzędne znaczenie. Główną siłą napędową „Deadpoola i Wolverine’a” jest relacja protagonistów w stylu słynnych buddy movies pokroju „48 godzin” i masa żartów sytuacyjnych. Jeżeli nastawiacie się na cokolwiek innego, to nie polecam wycieczki do kina.
Żarty lecą jak seria z karabinu maszynowego, tylko że trzyma go kadet, który nie zawsze trafia do celu. Nie przeszkadzało mi to za bardzo, szczególnie że ostatnie produkcje MCU zasługują na porządne wyśmianie, a jeśli lubicie humor Reynoldsa, to poczujecie się jak w domu. Jest brutalnie, sprośnie i bez poszanowania dla jakichkolwiek wartości oprócz jednej – filmów Foksa.

To wielki hołd złożony absolutnie wszystkim produkcjom nieistniejącego już studia i laurka dla przecierających szlaki tytułów superbohaterskich z początku XXI wieku. Cieszy mnie to, bo obawiałem się zbyt dużego osadzenia Deadpoola w sterylnym MCU, a jako że wychowałem się na pierwszych „X-Menach”, na napisach końcowych zakręciła mi się w oku łezka… zresztą sami zobaczycie dlaczego.
Wszyscy włożyli w to swoje serducho
To oczywistość, że Reynolds doskonale odnajduje się w roli Deadpoola, a Jackman, filmowy Logan z 24-letnim stażem, swoje zadanie wykonuje równie perfekcyjnie. Skupmy się jednak na chwilę na głównych antagonistach, bo mamy ich aż dwóch. Pierwszym z nich jest Paradox, którego Matthew Macfadyen („Sukcesja”) odegrał znakomicie, choć jego motywacja i kolejne działania wypadają blado przy kradnącej show Emmie Corrin, wcielającej się w Cassandrę Novą, siostrę Charlesa Xaviera.
Gwiazda „The Crown” doskonale czuje postać stworzoną przez Granta Morrisona i aż szkoda, że tak wspaniały występ przypadł na film, który, tak jak wspominałem, jest czystym fanserwisem. Chciałbym zobaczyć ją w jakiejś edgy produkcji zbliżonej stylem do komiksów Szkota. Corrin dała tutaj popis niezwykłej charyzmy i to najprawdopodobniej przez nią mocno kręcę nosem na myśl o Paradoksie.
W „Deadpoolu & Wolverinie”, tak jak się spodziewałem, zobaczyłem masę gościnnych występów i życzyłbym sobie podobnych „nostalgicznych przynęt” w przyszłości: ze zdecydowanie większą dozą kreatywności i bez oczywistości. Jasne, Tobey Maguire i Andrew Garfield w „Spider-Manie: Bez drogi do domu” dali mi tonę radochy, ale to, co wymyślono tutaj… No, ja jestem zachwycony i wy też będziecie.

Na wspomnienie zasługuje również fenomenalna ścieżka dźwiękowa i genialne sceny walki, których jest tutaj sporo, ale każda z nich to majstersztyk. Nie ma trzęsącej się kamery, abyśmy średnio widzieli, co się dzieje. Otrzymujemy za to świetną choreografię doprawioną efektownym (choć nie najlepszym) CGI.
Kryzys superbohaterów
Kino peleryniarzy nie może być już tak naiwne jak kiedyś. W tym roku dostaliśmy „The Boys” czy „Niezwyciężonego”, w których wyeksponowano zdecydowanie inne aspekty życia herosa (lub antybohatera). „Deadpool & Wolverine” na szczęście nie próbuje do nich nawiązywać. Produkcja Disneya chce stanowić część mainstreamowego nurtu i dać nieco oddechu widzom zmęczonym piątą fazą, fundując im blockbuster z prawdziwego zdarzenia.
Powiedzmy sobie szczerze: nie idziecie na film z Deadpoolem dla fabuły. Ta oczywiście kuleje i jest dość naiwna, ale to wszystko naprawia relacja głównych bohaterów, moja nowa ulubiona antagonistka – Cassandra Nova – oraz tona występów gościnnych połączonych z miłością do starszych i nieco obecnie zapomnianych postaci z Marvelowego uniwersum.
Może MCU nie zostało od razu uratowane, nie przeszło też generalnego remontu, ale Feige, dając szansę Reynoldsowi, kupił sobie nieco czasu i w drobnym procencie odbudował kredyt zaufania u najwierniejszych fanów.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
-
„Exit 8” udowadnia, że czasem po prostu liczy się rozrywka. To rzetelna...
-
2. sezon „1670” to wielki sukces Netfliksa. Adamczycha bawi po raz...
-
Spin-off „Wiedźmina” z nieoczekiwaną datą premiery. Insiderzy ujawniają, kiedy zobaczymy...
-
Trzeci sezon „Daredevila: Odrodzenie” powstanie. Dostał zielone światło od Disneya
2 odpowiedzi do “„Deadpool & Wolverine” – recenzja filmu. Zero fabuły, tona zabawy”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Deadpool to chyba koniec mojej przygody z kinem komiksowym, po prostu ta formuła kompletnie mi się przejadła, ale cieszę się, że jest na co czekać. To będzie dobry finał.
Też szedłem negatywnie nastawiony, dlatego tym bardziej sam siebie zaskoczyłem, że tak dobrze spędziłem czas. 😀