rek

„Exit 8” udowadnia, że czasem po prostu liczy się rozrywka. To rzetelna adaptacja gry i niezły horror [RECENZJA]

„Exit 8” udowadnia, że czasem po prostu liczy się rozrywka. To rzetelna adaptacja gry i niezły horror [RECENZJA]
"Jan Tracz"
Pamiętacie The Exit 8, czyli grę, w której próbowaliśmy wydostać się z metra, szukając wskazówek i bawiąc się w detektywa? Teraz czas na film w reżyserii Genkiego Kawamury. Czy warto jeszcze raz odnaleźć wyjście numer osiem? Sprawdzamy.

Adaptacja gry z premierą na festiwalu filmowym w Cannes to rzecz w dzisiejszych czasach niespotykana. Pamiętam, że kiedy pojechałem w tym roku do Francji i usłyszałem, iż mogę obejrzeć tam tego typu produkcję, od razu zaklepałem sobie bilet na seans. „Exit 8” pokazywano wtedy na tzw. midnight screenings, na których prezentowane są najbardziej szalone tytuły z corocznych repertuarów (przykładowo: w 2024 padło na zdrowo świrniętego „Surfera” z Nicolasem Cage’em).

Wspólne oglądanie zmagań protagonisty, błądzącego po metrze i szukającego wyjścia, było całkiem porywającym doznaniem. Czułem jednak, że to swoisty ersatz oryginału; że jeśli graliśmy niegdyś w The Exit 8, to nowy film Kawamury możemy potraktować jedynie jako ciekawostkę, coś w rodzaju przedłużenia życia pierwowzoru. Nie zmienia to faktu, że cała reszta, czyli widzowie, którzy nie mieli do czynienia z takową formułą, powinni dać się porwać tej zabawie. I tym samym kluczyć po białych korytarzach niczym dzieci we mgle.

fot. M2 Films

Między kinem a grą

Zaczyna się w metrze – a jakżeby inaczej. Bezimienny mężczyzna (Kazunari Ninomiya) rozmawia z kimś przez telefon. Żona? Partnerka? Na pewno bliska mu kobieta – muszą podjąć jakąś trudną decyzję, to chyba coś związanego z dzieckiem. Więcej nie wiemy, ale już na starcie twórcy zbliżają nas do protagonisty „Exit 8”. Dociera do nas, że próba ucieczki z piekielnego metra nie będzie jego jedynym zmartwieniem.

Kiedy mężczyzna próbuje opuścić japońską stację, rozpoczyna się jazda bez trzymanki, metro zamienia się w niekończący się korytarz, a nasz bohater – wraz z każdym powtórzeniem tej samej ścieżki – po czasie zdaje sobie sprawę, że spełnia się jeden z jego najgorszych koszmarów. Następnie dostajemy akcję niczym w grze: protagonista zabiera się do szukania anomalii, czyli wszelakich odstępstw od rzeczywistości, które mniej lub bardziej mogą rzucać się w oczy. Tylko one pozwolą mu zbliżyć się do tytułowego wyjścia numer osiem.

Kiedy wracam myślami do seansu „Exit 8”, zastanawiam się, na ile koncepcja wprowadzona w pierwowzorze rzeczywiście sprawdza się na wielkim ekranie. W grze to my wcielamy się w głównego bohatera (czytaj: mamy perspektywę pierwszoosobową, choć takowa co jakiś czas pojawia się i w filmowej adaptacji), kolejno rozkminiamy coraz to trudniejsze zagadki (czyli te wszystkie anomalie) i sami zaczynamy czuć, że zaraz popadniemy w obłęd. I zgoda, nawet u Kawamury minimalistyczna koncepcja oraz zabawa przestrzenią sprawiają, że co jakiś czas mamy wrażenie, jakbyśmy trzymali w rękach pada.

To jednak pozory. Koniec końców nie jesteśmy bohaterem, jedynie mu towarzyszymy. Niby horror pozwala nam rozwiązywać łamigłówki wraz z zagubionym mężczyzną, ale nie sprawia to aż takiej frajdy jak moment, w którym sami – bez żadnym poradników – rozpracowujemy anomalię w grze. Dlatego problem z odbiorem „Exit 8”, przynajmniej w moim przypadku, sprowadza się do prostego faktu, że czysto immersyjnie nie otrzymałem tych samych emocji co przed komputerem.

fot. M2 Films

Straszak na piątkowy wieczór ze znajomymi

Zanim dobijemy do brzegu, zmieńmy narrację, odejdźmy od gamingowych porównań i skupmy się na drugiej stronie tej samej monety. W końcu „Exit 8” to także gatunkowa przejażdżka – od horroru po dramat rodzinny. Nie możemy zapomnieć, że w pełni sprawdza się na takiej czysto rozrywkowej płaszczyźnie – szkoda tylko, że pod przykrywką tzw. high conceptu kryje się średnio urozmaicona zabawa. Podobnych tytułów w kinie oglądaliśmy już kilkanaście, a przynajmniej takie mamy wrażenie, kiedy gdzieś w połowie zostajemy – wraz z naszym protagonistą – bombardowani kolejnymi wyzwaniami.

Ale nie ma co tak narzekać – to film najlepiej nadający się na piątkowy wieczór ze znajomymi. To wtedy wspólnymi siłami możemy wspomagać naszego protagonistę i kolektywnie poczuć gęsią skórkę. A przecież o to chodzi w tego typu tytułach – o dobrą zabawę. „Exit 8” przypomina nam, że do kina nie idziemy wyłącznie po to, aby się wzruszyć, popłakać czy mędrkować nad jakimś złożonym tematem. Wręcz przeciwnie: czasem zasiadamy w wygodnych fotelach, żeby dać się porwać niezobowiązującej oraz efektywnej, a w tym przypadku i efektownej, rozrywce.

Podsumowanie: „Exit 8” to film głównie dla fanów gry, choć poleciłbym go również wszystkim osobom złaknionym horrorów o klaustrofobicznych przestrzeniach, temporalnych pętlach i wszelkich czasowych zawirowaniach. Dajcie porwać się temu światu – a już na pewno zróbcie to, jeśli nie graliście wcześniej w pierwowzór.

Ocena: 6