Czy „Pan Samochodzik i templariusze” jest aż tak zły? Recenzja okiem laika

Nie oznacza to jednak, że czas poświęcony na seans uważam za zmarnowany. „Pan Samochodzik i templariusze” to produkcja z całą masą problemów, ale w ogólnym rozrachunku oceniam ją jako przyjemną wakacyjną przygodówkę, którą można obejrzeć, gdy akurat nie mamy niczego innego na radarze albo potrzebujemy przerwy pomiędzy bardziej ambitnym dziełami. Tak optymistyczne podejście wynika zapewne z tego, że film oglądałem z żonką i nieustannie dzieliliśmy się spostrzeżeniami, po prostu dobrze spędzając razem czas. Gdybym usiadł przed telewizorem w pojedynkę, prawdopodobnie skończyłoby się to błogą drzemką w fotelu.
Panie Samochodziku, wyluzuj trochę…
Film zaczyna się z grubej rury i całkiem nieźle zarysowuje konflikt pomiędzy protagonistą a tajemniczym Adiosem. Pan Samochodzik przechytrza konkurenta i wraca do domu z legendarnym krzyżem Jacques’a de Molay, ostatniego wielkiego mistrza zakonu templariuszy. Kiedy akcja przenosi się do Departamentu Ochrony Zabytków, wychodzi na jaw, że nie mamy do czynienia z poszukiwaczem artefaktów działającym w dyskretny sposób, tylko lokalnym celebrytą wygłaszającym cool przemowy z energią Tony’ego Starka. Parę fotografii, kilka wywiadów i Tomasz znowu wyrusza w drogę, wcześniej odebrawszy z warsztatu swoją zmodyfikowaną furę, która równie dobrze radzi sobie na wodzie, co na lądzie. Celem misji jest odkrycie skarbu templariuszy, co zapowiada fajną przygodę, ale niestety nie z tym bohaterem.

Przed przystąpieniem do pisania recenzji nie robiłem żadnego researchu, aby nie dowiedzieć się, jak bardzo dzieło Netfliksa odbiega od pierwowzoru. A zakładam, że ma niewiele wspólnego z materiałem źródłowym, bo w przeciwnym razie książki Nienackiego raczej nie cieszyłyby się tak dużą popularnością i uznaniem wśród polskich czytelników. Przede wszystkim kompletnie nie kupuję postaci głównego bohatera, który jest antypatycznym bucem – w ogóle nie miałem ochoty mu kibicować.
Rozumiem, że twórcom zależało na tym, aby pokazać rozwój postaci i jej wielką przemianę na końcu filmu. W tym przypadku to nie zadziałało… Smutne w sumie jest to, że podczas seansu o wiele bardziej niż Tomaszowi kibicowałem młodym harcerzom, którzy dołączyli do drużyny na pewnym etapie fabuły, ponieważ to właśnie oni nie tylko odwalili najwięcej roboty w rozwiązaniu głównej zagadki, ale też mieli sporo uroku, jakiego brakowało protagoniście. Mateusz Janicki wcielający się w Pana Samochodzika (bo wiecie, „sam wszędzie chodzi”. Sorry, spoiler) wypadł naprawdę nieźle – jeżeli tylko dostałby lepszy scenariusz, to z pewnością mógłby wyciągnąć ze swojej postaci znacznie więcej.
Pomieszane z poplątanym
Bez wątpienia tkwił tu potencjał, aby stworzyć polskiego herosa stanowiącego odpowiedź na Indianę Jonesa, ale widać było, że twórcy nie mogli się zdecydować, w jakim kierunku chcą rozwijać swoją produkcję. Raz czerpali garściami z Kina Nowej Przygody, za chwilę szli w kierunku budżetowego Jamesa Bonda (jest nawet postać wykreowana na wzór Q, a auto protagonisty ma wyrzutnie gumowych (?) pocisków), a i nie zabrakło nawiązań do „Goonies” Stevena Spielberga. Oczywiście te wszystkie motywy dało się sensownie połączyć, lecz tutaj ewidentnie zabrakło spójnej wizji.

W „Panu Samochodziku i templariuszach” zadziwia to, jak bardzo jest to produkcja dla nikogo. Z jednej strony trudno polecić ten film dorosłym odbiorcom przez jego naiwność i przerysowanie rodem z kina dziecięcego (uwielbiam starcia, w których bohaterowie walczą tak, jakby nie chcieli zrobić sobie krzywdy). Z drugiej nie jest to też typowy projekt dla najmłodszych ze względu na parę bardzo brutalnych scen, aluzji seksualnych oraz nawiązań do peerelowskich realiów (choć scenografia oraz efekty specjalne oceniam na plus).
Dziwny zlot cosplayerów
Antoni Nykowski (reżyser) razem z Bartoszem Sztyborem (scenarzysta, który pracował nad „Cyberpunkiem: Edgerunners”) zmarnowali potencjał świetnych aktorów, z jakimi współpracowali. Maria Dębska miała być swoistą Kobietą Kotem, a skończyła co najwyżej jako bieda wersja Zoë Kravitz z ostatniego „Batmana”. Anna Dymna jakoś obroniła swoją rolę, ale dostała zdecydowanie zbyt mało czasu ekranowego. Niestety tego samego nie można powiedzieć o Jacku Belerze, nieustannie konfrontowanym z głównym bohaterem. To naprawdę utalentowany artysta („Wataha”, „Inni ludzie”, „Ślepnąc od świateł”), którego twórcy przebrali w cosplayowy strój Hugh Jackmana z „Van Helsinga” i któremu kazali udawać Hiszpana. Wyszło groteskowo, a w dodatku wpływ Adiosa na fabułę był znikomy – parę zmian w scenariuszu i spokojnie dałoby się wyciąć tę postać. Historia na niczym by nie straciła.

„Pan Samochodzik i templariusze” to film chaotyczny, z masą niepotrzebnych scen i fatalnie zarysowanymi bohaterami. Co prawda niektóre żarty były naprawdę zabawne, a sama intryga momentami mnie ciekawiła, ale do samego końca nie mogłem przekonać się do Tomasza. Na początku został przedstawiony jako niezły zawadiaka, ostatecznie jednak jego działania okazywały się meganieporadne, a rola sprowadzała się głównie do bycia opryskliwym. Gdyby z filmu zostawić tylko energiczny prolog i zaskakujące zakończenie, to mogłaby wyjść z tego przyjemna krótkometrażówka. Niestety twórcy postanowili dograć resztę, a widzowie jakoś muszą sobie z tym radzić.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
-
„Exit 8” udowadnia, że czasem po prostu liczy się rozrywka. To rzetelna...
-
2. sezon „1670” to wielki sukces Netfliksa. Adamczycha bawi po raz...
-
Spin-off „Wiedźmina” z nieoczekiwaną datą premiery. Insiderzy ujawniają, kiedy zobaczymy...
-
Trzeci sezon „Daredevila: Odrodzenie” powstanie. Dostał zielone światło od Disneya
Jedna odpowiedź do “Czy „Pan Samochodzik i templariusze” jest aż tak zły? Recenzja okiem laika”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Autor bardzo łagodnie ocenił film i Mateusza Janickiego. BARDZO. Ja bym nie dał więcej niż 2. Za Annę Dymną, za harcerzy, którzy byli bardziej ogarnięci od Tomasza. Film strasznie brutalny, młodzież pomyśli, że Nienacki jakieś thrillery pisał….
Łukaszowi Morawskiemu polecam przeczytać ksiązkę i obejrzeć pierwowzór, czyli Stanisława Mikulskiego w akcji.