„Grand Theft Hamlet” prezentuje teatr szekspirowski wewnątrz GTA Online. To jednak nie nowy rozdział dla kina, a pochodna gatunku, który istnieje od dawna [RECENZJA]
„Grand Theft Hamlet” to kolos, który chwilami – szczególnie w połowie – ugina się pod ciężarem własnej ambicji. Wielka rzecz, ale wkrada się tutaj chaos w ekspozycji.
Seria GTA (Grand Theft Auto) już od kilku lat fascynuje filmowców i innych artystów. Mamy możliwość kręcenia własnych filmów dzięki funkcjom nagrywania obrazu w grze (wprowadzonym rzecz jasna przez Rockstar Games). Do dziś te dodatki są wykorzystywane przez ludzi na całym świecie, zawsze też możemy rejestrować gameplay poprzez własny sprzęt (komputer albo konsola). W efekcie powstają wielopłaszczyznowe narracje, bawiące się perspektywą, czwartą ścianą, a także prezentacją zarówno samych graczy, jak i otaczających ich enpeców.
GTA Cinematic Multiverse
„Grand Theft Hamlet”, który za chwilę weźmiemy na warsztat, to nie pierwszy (i pewnie nie ostatni) projekt stworzony przy użyciu gier Rockstara. Dla przykładu, 11-minutowa krótkometrażówka z 2023 roku – „Kinderfilm” – opowiadała m.in. o braku małoletnich w GTA V, ukazując puste place zabaw, szkoły (i busy z samymi kierowcami), parki z rodzicami bez dzieci czy wiele innych miejsc, które spokojnie mogłyby być wypełnione milusińskimi. Niemniej Rockstar nigdy nie zdecydował się na umieszczenie dzieci jako enpeców – aż strach pomyśleć, jakiego rodzaju materiałami zostałby zalany internet po kilku dniach!
Warto wspomnieć również o Philu Solomonie: ten amerykański twórca na przestrzeni lat kręcił eksperymentalne narracje w świecie San Andreas i GTA IV. Reżyser zmarł w 2019 roku i pozostaje nam tylko zastanawiać się, co mógłby zaproponować przy dostępie do GTA VI. Nie dziwi też fakt, że w „Grand Theft Hamlet” pojawiają się wątki graczy zainteresowanych roleplayem w Los Santos. To pokłosie jeszcze innego projektu: kilka lat temu premierę miał serwer GTA 5 RP Grand, który zrewolucjonizował podejście do świata przedstawionego. Osoby preferujące taką formę rozrywki dostały specjalną przestrzeń, gdzie – zamiast bezmyślnego mordowania lub przechodzenia misji przygotowanych przez twórców – mogą opowiadać własne historie, wcielać się w wymyślone przez siebie kreacje i bawić się lokacjami w taki sposób, o jakim nie śniło się nawet Rockstar Games.

Jednak najciekawszym eksperymentem okazał się film „Hardly Working” z 2022 roku (dostępny bezpłatnie na platformie Vimeo), w pełni nakręcony w Red Dead Redemption 2, innej produkcji twórców GTA. Projekt skupia się na codziennym życiu enpeców zamieszkujących wszelakie lokacje w arcydziele Rockstara. Narrator śledzi ich losy, a także prezentuje napotkane glitche, w których postacie na chwilę nie wykonują skryptów i trwają w zawieszeniu, tak jakby próbowały odzyskać utraconą niegdyś świadomość. To coś między eksperymentem psychologicznym badającym kondycję kapitalizmu poprzez ukazanie jego alegorii w grze a nihilistycznym obrazem bohaterów „wegetujących” bez celu, stworzonych wyłącznie na potrzeby naszej egoistycznej (?) rozrywki. Warto też podkreślić, że enpece w RDR2 ciągle pracują, ale mają tożsamości, rozpisane relacje i coś w rodzaju życia prywatnego. Fakt, że każdy z osobna może zostać zamordowany przez gracza, wcale nie polepsza ich i tak smutnego losu.
Aż prosi się, aby nakręcić sequel tego filmu w świecie Kingdom Come: Deliverance 2 (2025) i sprawdzić, czy enpece mają choć nieco więcej przerwy od swoich codziennych prac. Być może w tym przypadku to – parafrazując Alana Wake’a 2 – jedynie spirala, a nie pętla. Koniec końców filmografia kina spod znaku morderstw, wybuchów i zachodów słońca w Vinewood liczy jeszcze wiele tytułów. Z kolei przewrotny dokument w reżyserii Sama Crane’a i Pinny Grylls prawdopodobnie jako jedyny przedstawia sam proces powstawania sztuki w grze.
Piękno w prostocie
„Grand Theft Hamlet” nakręcony (a raczej nagrany) w 2021 roku to głównie pochodna (i składowa) wszystkich tych projektów, śledząca losy trójki amatorów, którzy – sfrustrowani pandemiczną niemocą – rozpoczynają swój flirt z GTA Online. Strzelają, uciekają przed policją, jeżdżą bez celu, zwiedzają i po prostu dobrze się bawią. Kiedy przez przypadek natrafiają na The Vinewood Bowl, czyli amfiteatr w Los Santos, wpadają na pewien pomysł – postanawiają zrealizować i nakręcić Szekspirowskiego „Hamleta” w GTA. W ten sposób rozpoczyna się dokumentacja całego procesu; raz śmieszna, raz poruszająca, raz abstrakcyjna, a raz dogłębnie smutna.
Nie chcemy zdradzać za wiele, ale w pewnym momencie zwykła inspiracja przerodzi się w obsesję. A ta zawładnie Samem i Markiem (przyjacielem reżysera; w projekt zaangażował się przez pandemię, brak pracy i bliskich osób wokół). Pierwszy zacznie uciekać od obowiązków i rodziny na rzecz zbyt częstego grania (Grylls i Crane są małżeństwem, co tylko pogłębia wielopłaszczyznowość problemu), a Mark zrobi dosłownie wszystko, by wreszcie zrealizować ten projekt (z dialogów możemy wnioskować, że z jego zdrowiem psychicznym nie jest najlepiej; to właśnie wystawienie „Hamleta” online daje mu jakiś cel w życiu i pozwala uporać się z trudami pandemii).

W obranej narracji najciekawsza zdaje się konfrontacja gamingowych amatorów (twórców samego filmu) z nieprzewidywalnością multiplayerowego świata GTA, w którym chaos miesza się z abstrakcją. W poszukiwaniu chętnych do wystąpienia w sztuce natrafiają na namolnych zabijaków, krzyżujących im plany poprzez mordowanie ich postaci na różne sposoby. Autorzy są ufni i pełni wiary w graczy. Naiwność często prowadzi ich do zrozumienia, że GTA Online to jeden wielki plac zabaw dla nieletnich psychopatów, krzyczących do mikrofonów i zagłuszających konwersacje naszych biednych filmowców.
Zdarzają się też rzeczy wielkie, wręcz metafizyczne, wykraczające poza wszelką logikę, którą kierują się twórcy. Bodaj najlepszy moment to ten [LEKKI SPOILER], kiedy na swojej drodze filmowcy spotykają gracza w kostiumie kosmity. Ten komunikuje się z nimi łamanym angielskim, podkreśla piękność pośladków swojej postaci, myli „Hamleta” z „Harrym Potterem”, a zamiast „To be, or not to be” cytuje z pamięci Koran. Co więcej, ów nieodgadniony gość w pewnym momencie znika, aby za jakiś czas znów się pojawić, stając się latającym w przestworzach „bodyguardem” aktorskiej trupy, eliminującym chaotycznych graczy, którzy niszczą wszystko, co stanie im na drodze. David Lynch płakałby ze wzruszenia, gdyby zapoznał się z tym wątkiem.
W tle zaś obserwujemy sposób, w jaki nasi reżyserzy-aktorzy po raz pierwszy eksplorują ogrom Los Santos i jego mniej znane lokacje (metro, amfiteatr itp.). Ma to w sobie coś totalnie urokliwego, przypomina nam – graczom już od dawna znającym GTA V na pamięć – jak wiele radości z odkrywania mapy daje odbiorcom tego typu produkcja. Zatem dokument działa przy okazji jako nostalgiczna wycieczka pozwalająca obserwować radość z zabawy w Los Santos z trzeciej osoby. Film silnie rezonuje, bo przywołuje emocje, które niegdyś towarzyszyły i nam.

Lekcje na przyszłość
Zabrzmi to jak banał, ale to nie film dla wszystkich – nie każdemu będzie łatwo połapać się w tym, co konkretnie dzieje się na ekranie. Ukazane awatary często zmieniają ubrania (przez co trudno nam rozróżnić ich rozróżnić), a „Grand Theft Hamlet” nie poświęca nawet sekundy, by wytłumaczyć zasady GTA Online mniej doświadczonym widzom. Chwilami całość staje się zbyt monotematyczna, nasi filmowcy wciąż poszukują bowiem zainteresowanych graczy, raz po raz spotykając się online, czasami zmieniając koncepcję i zastanawiając się, czy ich przedsięwzięcie ma jeszcze jakikolwiek sens. Seans spokojnie mógłby być o pół godziny krótszy. Pojawiają się także głosy, że to bardziej film kaprys, niewprowadzający zbyt wiele do tego gatunku – wymienione wcześniej produkcje miały w sobie więcej kreatywności.
Kto wie, może GTA VI przyniesie artystom jeszcze większą swobodę twórczą i pozwoli im zgrabniej łączyć burzenie czwartej ściany, projekcję losowości tego pokręconego świata, różne media i sposoby opowiadania historii. Na ten moment narracja obrana w „Grand Theft Hamlet” przypomina gameplay streamowany przez youtubera niż coś faktycznie wartościowszego. Pozostaje pytanie, czy to na tyle godne uwagi medium, aby poświęcać aż półtorej godziny wolnego czasu na oglądanie materiałów z gry, w którą ostatecznie można zagrać samemu. Prawdopodobnie odpowiedź skrywa się gdzieś za fasadą oldskulowego i protekcjonalnego powiedzenia „co człowiek, to opinia”.
Ocena
Ocena
Jeżeli zawierzymy konwencji, a do tego w pełni czujemy świat GTA Online (choć film to smutna konfrontacja z upływem czasu – po latach gra nie wygląda już tak dobrze jak kiedyś), „Grand Theft Hamlet” będzie wdzięcznym seansem.
Czytaj dalej
Doktorant (Film Studies) na King's College London, publikował na łamach Collidera, Cineuropy, The Upcoming, FIPRESCI, Filmwebu, Interii Film, Polityki, Vogue Polska, WP Film, portalu GRYOnline.pl i wielu innych. Przeprowadził wywiady m.in. z Adamem Sandlerem i Alejandro Gonzálezem Iñárritu. Wierzy, że Jimmy Stewart to najlepszy aktor w historii kina.