„Gwiezdne wojny: Andor” – recenzja 2. sezonu. Najlepszy serial w galaktyce dobiegł końca
Gwiezdne wojny to nie tylko odgłosy blasterów, brzęczenie mieczy świetlnych i widowiskowe potyczki w kosmosie. To także polityka, intrygi oraz zawoalowane plany, które ciągną się latami, a ich konsekwencje często okazują się ważniejsze niż niejedna bitwa. Drugi sezon „Andora” pogłębia ten mniej oczywisty, ale niezwykle istotny wymiar uniwersum.
Po znakomitym pierwszym sezonie, który odważnie odszedł od klasycznej narracji „Gwiezdnych wojen”, jego twórca, Tony Gilroy, nie spuszcza z tonu. Drugi sezon to nie tylko kontynuacja przygód Cassiana, lecz także rozwinięcie całej siatki zależności między postaciami. Serial opowiada nie tyle o rebelii, co raczej o tym, jak rodzi się bunt: powoli, boleśnie, w cieniu kompromisów, zdrad i ofiar, których nie widać na sztandarach. To historia o systemowym zatruwaniu galaktyki przez Imperium, ale też o tym, jak zwykli ludzie, zmuszeni do wyboru między strachem a działaniem, stają się częścią czegoś większego. Gilroy nie idzie na skróty, przez co narracja jest gęsta, miejscami powolna, lecz pełna znaczeń, a każdy dialog zdaje się ważyć więcej niż wybuchy czy strzelaniny.
Akcja drugiego sezonu rozpoczyna się w roku BBY 4, czyli zaledwie cztery lata przed bitwą o Yavin, mającą zmienić losy galaktyki. To czas narastającego napięcia – Imperium staje się coraz brutalniejsze i bardziej bezwzględne, a buntownicze nastroje przybierają na sile nie tylko na obrzeżach systemu, ale też w jego centrum. Serial nieśpiesznie, lecz konsekwentnie prowadzi nas ku wydarzeniom z „Łotra 1”, nadając im jeszcze większy ciężar emocjonalny.

Masakra, która rozpaliła ogień rebelii
Jednym z najbardziej poruszających, a zarazem szokujących momentów sezonu jest masakra na Ghorman, czyli brutalna pacyfikacja miasta, dokonana przez siły Imperium pod pretekstem walki z „potencjalnym zagrożeniem”. Ten akt terroru, pokazany bez upiększeń, staje się symbolicznym punktem zwrotnym zarówno dla mieszkańców planety, jak i dla tych bohaterów, którzy dotąd próbowali lawirować między lojalnością wobec systemu a własnym sumieniem. Ghorman to nie tylko kolejny epizod przemocy, to zbrodnia odbijająca się echem w całej galaktyce i wybrzmiewająca w decyzjach podejmowanych przez Cassiana, Mon Mothmę, a nawet cynicznego Luthena Raela.
W wielu bohaterach, którzy dotąd byli niezdecydowani lub bierni, ta tragedia budzi nowe poczucie odpowiedzialności i popycha ich ku otwartemu sprzeciwowi wobec imperialnej tyranii. Echo wydarzeń z Ghorman dociera zarówno do podziemia rebelianckiego, jak i do senatu, stając się nie tylko zarzewiem radykalizacji, ale też motywacją do działania.

W ten sposób Gilroy pokazuje, jak polityczna przemoc w makroskali wpływa na jednostki, a szczególnie mocno wybrzmiewa to w przemówieniu Mon Mothmy, zdobywającej się (mimo otaczającej ją sieci intryg i politycznej gry pozorów) na akt odwagi, i to przed całym senatem. Jej słowa, choć ma świadomość tego, że są formą sprzeciwu wobec samego Imperatora, stają się symbolem wewnętrznego przebudzenia – zarówno bohaterki, jak i ogółem rebelii, która zaczyna przybierać bardziej scentralizowaną formę. Masakra na Ghorman nie tylko przyspieszyła rozwój sojuszu Rebeliantów, lecz także ukazała, jak pojedyncze wydarzenie może zmienić bieg historii galaktyki.
Dekonstrukcja świata Gwiezdnych Wojen
„Andor” w moim odczuciu jest jedną z najważniejszych produkcji z gwiezdnej sagi powstałych po przejęciu marki przez Disneya. Gdy rozpoczęła się „czystka” legend i usystematyzowanie całego świata, wiele wartościowych pozycji straciło status kanonicznych. Na szczęście pojawił się film „Łotr 1”, który bez mieczy świetlnych ukazał w dojrzalszy sposób wojnę pomiędzy Imperium a Rebelią.
Kontynuując tę narrację, serial Gilroya nie jest tylko opowieścią o starciu dobra ze złem, lecz także historią zwyczajnych ludzi, zmuszonych stanąć po jednej ze stron, ponieważ każda z nich ma swoje racje. Rebelia walczy o „wolność”, ale stosuje równie brutalne środki, co reżim, który chce obalić. Sam Luthen Rael nie boi się głośno deklarować, że zależy mu na powstaniu na Ghorman, bo chociaż zginą tysiące niewinnych cywilów, masakra „posłuży ich sprawie”. Nie wahał się też likwidować osób mogących zagrozić jego działaniom.

Kumpli to ja mam wszędzie
Do ideału jednak trochę zabrakło – tempo w niektórych odcinkach momentami mocno spada, bo pojawia się dużo rozmów oraz polityki wewnątrz Imperium i struktur Rebelii. W trzech finałowych epizodach nie doczekaliśmy się natomiast domknięcia imperialnych wątków. Bohaterowie pojawiają się w urwanych scenach i nie do końca wiemy, co zmieniło się w ich życiu od czasów masakry na Ghorman. Widać to zwłaszcza w przypadku Dedry Meero, która była na pierwszym planie, a potem zaliczyła mocne odsunięcie na boczny tor.
„Andor” w dojrzały sposób ukazuje wojnę nie tylko militarną, ale też ideologiczną – każda ze stron posługuje się własną „propagandą”. To właśnie diametralnie inne spojrzenie na znany świat sprawiło, że fani tak pokochali tę produkcję. Zamiast Rycerzy Jedi śledzimy życie „zwyczajnych” ludzi, których czyny realnie wpływają na losy całej galaktyki. A ich poświęcenie w walce o wolność i godność w rzeczywistości zdominowanej przez totalitarną tyranię obserwuje się z nieustannym podziwem.
Ocena
Ocena
Drugi sezon „Andora” przedstawia budowę struktur rebelii przeciwko Imperium, ukazując niełatwe decyzje moralne bohaterów. Tony Gilroy świetnie łączy dramatyczne wydarzenia z głęboką analizą postaci, co czyni serial jednym z najdojrzalszych w uniwersum Gwiezdnych Wojen. Choć momentami akcja bywa powolna, autentyczność i złożoność fabuły sprawiają, że produkcja zasługuje na wysoką ocenę.
Czytaj dalej
Burzowa kobieta i buntownik z wyboru. Pasjonatka czarnej kawy i białej czekolady. Tworzę słowa przy dźwiękach ulubionych soundtracków. Poza tym podróżuję rowerem i jestem zapaloną serialoholiczką amerykańskich produkcji. Kontakt: gnszkmchlsk@gmail.com