„Indiana Jones i artefakt przeznaczenia”. Kino Starej Przygody za ponad 300 baniek [RECENZJA]
Choć też nie do końca. Jest przecież widowiskowa scena otwarcia w pędzącym pociągu, która cofa nas do czasów II wojny światowej, a odmłodzony cyfrowo Indiana raz jeszcze ma okazję zagrać poplecznikom Führera na nosach. W tym sprawnie nakręconym prologu przedstawiony zostaje również tytułowy artefakt, dzieło samego Archimedesa, od początku znamy więc stawkę, o jaką będzie toczyła się gra.
Starość nie radość
Z pierwszą sceną fantastycznie kontrastuje kolejna, gdy widzimy bohatera mocno posuniętego w latach, lekko przygarbionego, przyprószonego siwizną i zwyczajnie gderliwego. Jego prywatne życie się posypało, uczelnia wysyła go na emeryturę, a powód do marudzenia znajdzie dosłownie wszędzie, choćby za ścianą, gdy sąsiedzi trochę za głośno puszczą muzykę. Nie zamierzam ściemniać, to nie Jones, jakiego chciałbym zapamiętać. Dla mnie to postać absolutnie ikoniczna, ale dla młodszego pokolenia, które nie załapało się na starą trylogię, może być w tym momencie jedynie zgorzkniałym, acz nieszkodliwym dziadkiem.

Stojący za kamerą James Mangold potrafi poruszyć refleksyjną strunę (pamiętacie „Logan: Wolverine”? No jasne, że pamiętacie!). W swym najnowszym filmie snuje opowieść o przemijaniu i nieustannie ucieka w przeszłość. Indy z trudem odnajduje się w zastanej rzeczywistości, a sukces misji Apollo, z którego cieszy się cały kraj, kwituje mruknięciem i wzruszeniem ramion. Podbój kosmosu go nie interesuje, wszak jego pasją zawsze była historia i odkrywanie tego, co przeszłe. Im starsze i cenniejsze, tym lepiej. Jego nowy-stary wróg, niejaki Jürgen Voller (w tej roli lekko karykaturalny i przerysowany Mads Mikkelsen) również kurczowo trzyma się minionych czasów i poluje na wynalazek Archimedesa, by za jego pomocą wpłynąć na przeszłość, a tym samym ukształtować teraźniejszość wedle własnych złowieszczych planów.
Ostatnia przygoda
Jak się rzekło, Indiana odchodzi na zawodową emeryturę. Gdy jednak odwiedza go dawno niewidziana córka chrzestna Helena (wcielająca się w nią Phoebe Waller-Bridge to obok Forda najmocniejszy filar filmu), przeszłość o sobie przypomina i wplątuje naszych bohaterów w kolejne kłopoty. Dobrze się stało, że scenarzyści nie próbowali namaścić dziewczyny na Jonesa w spódnicy, otwierając furtkę potencjalnej kontynuacji, tym razem już z Heleną w głównej roli. Bo choć nie brak jej charyzmy i sprytu, kierują nią kompletnie inne pobudki – ma naturę cynicznej złodziejki, a nie odkrywcy i badacza, zdobyczne fanty wolałaby zaś sprzedać na czarnym rynku, niż dobrowolnie oddać jakiemuś muzeum.

Dzięki temu, że tak mocno się różnią, świetnie uzupełniają się na ekranie i dobrze ogląda się ten duet w akcji. Młoda awanturniczka i stary archeolog nie szczędzą sobie uszczypliwości i ciętych uwag, a każdą ich wspólną scenę rozsadza buzująca między nimi chemia. Zdecydowanie gorzej wypadają postacie z oryginalnej trylogii. Występują epizodycznie i niewiele wnoszą. Pojawiają się wyłącznie jako nośniki nostalgii, a nie fabularne tryby, bez których historia mogłaby się potoczyć zupełnie innym torem.
Wydarzenia spisane są wedle nieśmiertelnego schematu nakreślonego ponad 40 lat temu w „Poszukiwaczach zaginionej Arki”. Bohaterowie odwiedzają kilka malowniczych zakątków globu, a w przerwach od wymiatania pajęczyn z zapomnianych grobowców toczą parę obowiązkowych pojedynków oraz zaliczają serię brawurowych pościgów przeczących prawom fizyki i zdrowemu rozsądkowi. Ba, nie zabrakło nawet klasycznej przebitki z mapą symbolizującą kolejne przystanki w podróży.

W duchu starej szkoły
Jest to więc film bezpieczny, bez eksperymentalnych dziwactw pokroju latającego spodka z „Królestwa Kryształowej Czaszki”, choć jednocześnie niepozbawiony elementów nadprzyrodzonych. Ich obecność nie powinna dziwić, bo przecież towarzyszyły serii od samego początku. Inna rzecz, że trochę w tym temacie przedobrzono – „Artefakt przeznaczenia” idzie w moim odczuciu o krok za daleko i nawet przy zawieszeniu niewiary trudno było mi przełknąć twist fabularny w finale.

Nowego Indianę ogląda się nieźle, mam jednak świadomość, że w głównej mierze napędzało mnie paliwo zwane sentymentem. Gdy ulubiony bohater twojego dzieciństwa wraca po latach na ekrany, budzi się w tobie ten sam dzieciak i jesteś w stanie przymknąć oko na skróty fabularne i rozmaite kretynizmy. Młodsi widzowie, u których ta postać nie wzbudza większej ekscytacji, mogą odebrać obraz Mangolda jako film ładnie zrealizowany, acz kompletnie niepotrzebny. Odnoszę też wrażenie, że formuła Kina Nowej Przygody, zdefiniowana przed laty przez Stevena Spielberga wespół z George’em Lucasem, zaczęła zjadać własny ogon i zwyczajnie się wyczerpała. Podobnie jak sam Indiana, zasłużyła na spokojną emeryturę.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
-
„Exit 8” udowadnia, że czasem po prostu liczy się rozrywka. To rzetelna...
-
2. sezon „1670” to wielki sukces Netfliksa. Adamczycha bawi po raz...
-
Spin-off „Wiedźmina” z nieoczekiwaną datą premiery. Insiderzy ujawniają, kiedy zobaczymy...
-
Trzeci sezon „Daredevila: Odrodzenie” powstanie. Dostał zielone światło od Disneya
37 odpowiedzi do “„Indiana Jones i artefakt przeznaczenia”. Kino Starej Przygody za ponad 300 baniek [RECENZJA]”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Przykry jest obecny stan mainstreamowego kina rozrywkowego.
Aby zrobić teraz dobry film, ten musi przypominać filmy z lat 80 i 90. Ale większość nie przypomina, dlatego są takimi gniotami.
7 na 10 dobry zart :D, jest prykaz zeby kazde woke gowno plusowac, widze nie wyrozniacie sie
Oglądałem ten film i nie wiem w którym miejscu widziałeś w tym woke gówno – szczególnie, ze sam jestem na tym punkcie przeczulony
jest kobieta i ma inna role niż „love interest w tarapatach” i to już dla niego za wiele
Jest kobieta. Niesympatyczna. Obraża Indianę i jest lepsza od niego we wszystkim.
Dodatkowo postać ta miała w pierwotnej wersji filmu zastąpić Indianę (który zostałby „wykasowany” z linii czasowej), zaś na końcu filmu miał być policzek ostateczny dla każdego fana: przerobione sceny z pierwszych 3 filmów, ale tym razem z nią w roli głównej, w której miała robić te same rzeczy co Indy tylko ”lepiej” (np. oddać złotą statuetkę z „jedynki” tubylcom). Głównym powodem, dla którego do tego nie doszło jest to, że plany te (autorstwa naczelnej czarownicy Disneya: Kathleen Kennedy) w porę wyciekły (głównie dzięki szpiegom nieocenionego Doomcocka (YT: Overlord DVD)), wymuszając tym samym kręcenie nowych scen i nowych zakończeń (przynajmniej PIĘCIU) oraz przerabianie co rusz scenariusza, co widać w postaci nadmiernie rozdmuchanego budżetu filmu oraz nierównym jego poziomie (wspomniana już wcześniej naczelna czarownica i tak na odchodnym trochę się zemściła. Bez spoilerowania: patrz ostatnie sceny filmu). Ale jest światełko w tunelu: podobno jeśli „piątka” nie zarobi przynajmniej 900 milionów dolarów to Kennedy czeka „zielona trawka”. I wtedy skończy się rumakowanie lub biorąc pod uwagę płeć czarownicy, „klaczowanie”.
Kennedy jest zwalniana przez internet srednio raz na 2 tygodnie od 2015 roku, solidne zrodla.
Edit: tak tylko dla rozrywki – jaka jest szansa, ze jak wejde na ten kanal YT to znajde wiecej niz jeden raz slowo „woke” w tytule albo miniaturce? Obstawiam 90%.
Negatywny aspekt domniemanej „odporności KK na zwolnienie”: cokolwiek i jakkolwiek by nie skwasiła nigdy nie zostanie zwolniona. Ergo, można odpuścić sobie nadzieję, że jakość filmów i seriali w których produkcji bierze udział kiedykolwiek ulegnie poprawie. 🙁
Pozytywny aspekt domniemanej „odporności KK na zwolnienie”: można przestać oglądać filmy i seriale w których produkcji bierze udział i zaoszczędzić pieniądze na lepsze rzeczy. 🙂
Re: „woke w nazwie lub w miniaturce”: a jak inaczej to określić? „Jeśli chodzi jak kaczka i kwacze jak kaczka, to musi być kaczką”. Po co mam się rozpisywać temat co jest a nie jest „woke” skoro po przeżyciu ostatniej dekady każdy z nas obudzony w środku nocy potrafiłby wymienić wszystkie przymioty „woke’owatości”?
No to dajesz.
– protagonistki, które są aroganckie względem większości (jeśli nie wszystkich) postaci męskich i zawsze robią wszystko od nich lepiej,
– zmiana koloru skóry znanej postaci,
– zmiana orientacji seksualnej znanej postaci,
– fałszowanie prawdy historycznej pod kątem stosunków społecznych i norm etyczno-religijno-kulturowych (przykład: sugerowanie, że w danym okresie i miejscu nigdy nie było spięć/konfliktów na tym tle),
– wstawianie zdobyczy cywilizacyjnych mających na celu ułatwić życie osobom niepełnosprawnym w światach, w których nie ma to sensu (przykład: wózki inwalidzkie z bambusa w świecie typu „dżungla, dinozaury, zabójcza flora i fauna, ludzka cywilizacja na poziomie plemiennym”),
– cenzurowanie „na zapas” (przykład: usunięcie plemienia Pomiotu Fenrisa z grywalnych plemion w nadchodzącej piątej edycji gry RPG „Wilkołak: Apokalipsa” za to, że mieli nazistowskich członków (których wybito co do nogi, ale wokersów to nie interesuje)),
– dostosowywanie słownictwa mogącego kogoś urazić (przykład: słowo „dzikus” jest zakazane: to jak teraz napisać książkę o kolonialnej Afryce jeśli żadna z białych postaci (nawet antagonista) nie może użyć tego słowa?),
– doszukiwanie się kolonializmu i kulturalnej apropriacji we wszystkich przejawach zachodniej cywilizacji względem reszty świata.
Reszta to albo permutacje albo warianty powyższych.
Nie wdając się w dyskusje czy Helena to postać woke’owa, czy też nie, jest po prostu postacią niesympatyczną, źle napisaną.
Tak czytając co napisał o niej Siekiera „Bo choć nie brak jej charyzmy i sprytu, kierują nią kompletnie inne pobudki – ma naturę cynicznej złodziejki, a nie odkrywcy i badacza, zdobyczne fanty wolałaby zaś sprzedać na czarnym rynku, niż dobrowolnie oddać jakiemuś muzeum.” pomyślałem sobie, że przecież ja skądś znam taką postać. Tylko skąd? Okazało się, że nie trzeba daleko szukać, bo tuż obok, w serii o bardzo podobnej tematyce. Chloe Frazer z Unchartedów. Jaka to fajna babka. Nie wyobrażałem sobie Unchartedów bez Nathana, a jednak w Lost Legacy grało mi się z nią świetnie (do Nadine za to jakoś nie mogłem się przekonać, być może dlatego, że była antagonistką w czwórce) Niby można opisać ją tym samym cytatem, a jednak odbiór tych dwóch kobiet jest zupełnie różny. Ciekawe dlaczego?
@Captainroot
Nie marnuj czasu na próby dyskusji z Quetzem na ten konkretny temat. O grach jeszcze się da z nim podyskutować, ale na tematy światopoglądowe w ogóle. Kiedyś się rozpisałem, dokładnie wszystko tłumacząc i podając konkretne przykłady i źródła, żeby nie było nieporozumień i możliwości błędnej interpretacji tego, co starałem się przekazać, a on i tak zrozumiał z tego tylko, cytuję: „czarna baba gej”, a tak w ogóle to „altrajtowy ściek”, którego on nawet nie będzie czytał. A jeśli chodzi o źródła, to arbitralnie uznaje, że twoje źródła są do rzyci/niewiarygodne/zakłamane/stronnicze tylko dlatego, że się nie zgadzają z jego poglądami.
@Ten typ u góry
Aha, czyli ponownie okazuje się, że woke oznacza „to, co mi konkretnie się nie podoba”.
@Dirk
Nie oglądałem jeszcze nowego Indiany, więc nie wykluczam, że ta postać może być niesympatyczna, ale przecież przyznasz, że jest to wybitnie subiektywne wrażenie – Tobie ten typ postaci (albo ta konkretna) się nie podoba, no trudno. Po co dorabiać do tego niestworzone ideologie – zwłaszcza że wymaga to akrobacji umysłowych graniczących ze śmiesznością. Bo bez większego trudu znajdziesz takie same postacie w filmach/grach stworzonych dekady wcześniej – zanim półgłówki przejęły termin „woke – tylko wtedy atmosfera społeczna była inna i np. obdarzano je innymi epitetami (tutaj najbardziej nasuwa się tomboy, który ma bardzo silną reprezentację w kulturze popularnej). Nie ma powodu histeryzować, Szybkich i Wściekłych nikt nikomu nie zabiera.
Edit: Jeszcze przeżywasz, że podałeś kijowe i nierzetelne źródło? 😛 Poza tym piszesz do typa, który zbudował cały komentarz na dawno obalonej plotce, która nie ma żadnych źródeł oprócz jakichś hiperaktywnych youtuberów z hate bonerem na Kathleen Kennedy – no bądźmy dorośli i pośmiejmy się z głupków.
„przyznasz, że jest to wybitnie subiektywne wrażenie”
Tu pełna zgoda. Nie mam problemu z tym, że komuś postać może się podobać.
„Po co dorabiać do tego niestworzone ideologie”
No cóż, obecnie panuje taki a nie inny trend przedstawiania różnych rodzajów postaci. Nie ważne jakiego słówka na to użyjemy, to przedstawianie danego typu postaci pod klucz kosztem takich aspektów filmu jak postacie, które da się lubić, ich psychologiczna wiarygodność (oczywiście w stopniu odpowiednim do gatunku, nikt nie wymaga studiom psychiki bohatera z akcyjniaku), trzymająca się kupy fabuła i dbałość o to, żeby oglądanie filmu sprawiło widzowi przyjemność. A w przypadku ekranizacji, szacunek dla materiału źródłowego jest irytujące i niestety skutkuje powstawaniem kiepskich dzieł.
„Bo bez większego trudu znajdziesz takie same postacie w filmach/grach stworzonych dekady wcześniej – zanim półgłówki przejęły termin „woke”
Może dlatego wtedy nikt nie widział problemu w takich postaciach, bo nie były nagminnie nadużywaną normą?
„Nie ma powodu histeryzować, Szybkich i Wściekłych nikt nikomu nie zabiera.”
Właściwie chyba byłoby lepiej, gdyby części maksymalnie od szóstej w górę nigdy nie powstały, bo zaczęły się prześcigać w ustanawianiu szczytów absurdu.
„Jeszcze przeżywasz, że podałeś kijowe i nierzetelne źródło?”
To „nierzetelne” źródło zawierało link do oficjalnego bloga WotC, gdzie było powiedziane dokładnie to samo. Nie mam pojęcia jaka jest „reputacja” tej strony. Jeśli to co napisali jest zgodne z tym, co powiedziano w źródle na temat powodów stojących za zmianą terminologii, to ten konkretny artykuł jest w moim przekonaniu rzetelny. No chyba, że uważasz, że oficjalny komunikat WotC to „również „kijowe i nierzetelne” źródło informacji o systemie D&D.
” obecnie panuje taki a nie inny trend przedstawiania różnych rodzajów postaci. Nie ważne jakiego słówka na to użyjemy, to przedstawianie danego typu postaci pod klucz”
O widzisz, z tym już prędzej można dyskutować – tak, obecnie reprezentację zdobywają inne grupy, niż dawniej. Nie jest to moim zdaniem powód do niepokoju, tylko do radości – inni ludzie, inne doświadczenia, inne perspektywy – dawać mnie to, jestem ciekawy świata.
Czy te reprezentacje są zawsze dobrze zrobione? Absolutnie nie. Czy Hollywood kieruje się tylko i wyłącznie chęcią zysku i wsiada na trendy, często bezmyślnie? Absolutnie. Czy to jakaś nowość? No też nie – w latach 90-tych wszyscy mieliśmy cringe patrząc na reprezentację hakerów/nerdów w blockbusterach – dziś wiele z tych filmów jest kultowych ze względu na sentyment i podobnie będzie z wieloma filmami z „na siłę” progresywnymi elementami.
Nic z tego nie zmienia faktu, że ta zmiana odzwierciedla tylko głębsze przesunięcie społeczne i sumaryczna jego ocena pozostaje dla mnie pozytywna. Wolę cringnąć przez moment przy jakiejś ultra-wojowniczej dziewoi romansującej z azjatycką niebinarną postacią drugoplanową o nietypowych zaimkach niż wciąż mieć ten sam trop maczomena i damy w tarapatach – choć tych drugich przecież też nie brakuje, i to jest ok. Z czasem te rzeczy staną się kompletnym mainstreamem i tworzyć je będzie więcej ludzi znających się na temacie, więc histeryzowanie dziś jest po prostu na wyrost.
„To „nierzetelne” źródło zawierało link do oficjalnego bloga WotC, gdzie było powiedziane dokładnie to samo”
Chodzi o to, że do tego bloga był dołączony komentarz, który składał się głównie z negatywnej interpretacji autora, a sama stronka przoduje w takich manewrach, co np. w ich raporcie o zmianie nazwy „half-xxx” doprowadziło do tego, że zwyczajnie kłamali na temat zmiany i jej motywacji. To po prostu ściek.
A co do samej zmiany, to już mówiłem – kompletnie logiczna, potrwa pewnie jakąś dekadę, zanim wejdzie do powszechnego użycia i nic złego się nikomu nie stanie.
@quetz – nie od dziś wiadomo, ze woke oznacza „wszystko co nie jest dostosowane wyłącznie pod białego, hetero samozwańczego samca alfa”
starożytny artefakt w pare sekund rozpuszcza każdego kto na niego popatrzy – spoko, w końcu to tylko film wiec może tak być
wózek inwalidzki w dżungli – no nie, przegięcie, przecież to nierealistyczne i psuje imersję
@ZLOCIUTKI Jestem bardzo ciekaw, od kogo dostaliśmy według ciebie nakaz, żeby „plusować każde woke gówno”. Nie krępuj się, rozwiń temat.
Wykopek ma problem z serwerami i inceli tutaj nawiało?
Tak to jest gdy rzeczywiście jest jakiś tam temat na rzeczy, ale niektórzy zwyczajnie już przesadzają i wszędzie widzą coś tam, coś tam.
@CORMAC patrzac po wynikach nowego Indiany, po recencjach ludzi, po recencjach duzych filmowych YT, to az ciezko uwierzyc ze daliscie 7 tej profanacji, temu zamachowi na dziedzictwo Indiany. To rise of skywalker tez wedlug was byl udany? Film zarobil dopiero 250mln, na breake point ma na okolo 900mln, pieknie jak Disney topi kase, oby wreszcie zdechl.
To nie formuła się przejadła. To po prostu scenarzyści nie potrafią nic wymyślić, bo są jak ludzie którzy nigdy nie byli dalej niż 100km od swojej miejscowości, ale chcą pisać książki podróżnicze. Oczywiście mentalnie.
Jak wyjazd to tylko bezpiecznie i zgodnie z planem – hotel z basenem z którego się tylko wychodzi na obiad w mcdonaldzie i kawę w starbucksie.
Brakuje doświadczeń życiowych. Czy w innych zawodach, czy w innych społecznościach. Brakuje spotykania różnych ludzi, innych kultur, takich spoza naszej bańki towarzyskiej. W tym takich o innych czy sprzecznych z nami poglądach, ale z którymi i tak trzeba się dogadać i kooperować, a nie wcisnąć „zablokowany”.
Teraz świat poznaje się z fejsa czy instagrama gdzie algorytmy dbają by świat były przefiltrowany przez bańkę, która wydaje nam się całym światem.
albo raczej pokolenie wychowane w latach 80-ych i 90-ych jedzie na własnej nostalgii zapominając o kluczowym elemencie – nie są już dziećmi. Do tego dochodzi dodatkowy element – wytwórnie tak zafiksowane na box office że nie zgadzają się na żadne ryzyko, więc doją stare marki, które zarobią na samej nazwie. Bo te obecne sequele często wcale nie są gorsze, ale my nie jesteśmy już dziećmi i to co było „wow” dla 15-latke, jest „meh” dla 40-latka, który widział więcej i więcej wymaga
No właśnie nie przynoszą. Gdyby było jak mówisz, że to narzekanie starego pokolenia, to dlaczego takie marne te hity. Dlaczego prawie każdy przynosi straty, nie ma takich gigantów.
Druga rzecz, że ja z przyjemnością oglądam filmy z lat 60 i 70, nawet jeśli oddają realia i mentalność która jest inna niż współczesna. Trudno tłumaczyć to tym, że to kwestia dorastania. Mi nigdy nie przeszkadzały filmy z epoki moich rodziców czy dziadków.
To raczej tego, że współczesny scenarzysta i reżyser ma niewiele do opowiedzenia, a nie tego, że mu opowiadać zabraniają. Ja widzę dość dużo przyzwoleń na autorskie zmiany i wprowadzanie wątków wedle widzi mi się reżyserów i scenarzystów. Tyko, że nawet nie mają jak tego wykorzystać, bo całe życie widzieli tylko i wyłącznie siebie i swoich znajomych.
Nowy Indiana Jones to 300mln budżetu i po tygodniu jedynie 150mln przychodu (a potrzebuje koło 600mln by wyjść na zero). Otwarcie to marne 60 mln dolarów.
Dla porównania taki Indiana Jones przy mniejszym budżecie miał otwarcie na 140 mln dolarów na dzisiejsze (100mln w 2008 roku).
Tylko też nowego Indiany nie robili amatorzy, którzy nie mają na koncie dobrych filmów. Zarówno Mangold i scenarzyści pracowali przy dobrych produkcjach. Jeszcze nie oglądałem filmu, ale jeśli bardziej przypomina filmy z lat 80-90 niż współczesne to mi to pasuje. Nawet jeśli nie wszystko w nim będzie idealne. Zdecydowanie z większą przyjemnością oglądam stare filmy niż to co jest obecnie, bo teraz dobry film to rzadkość.
większość z tych filmów przynosi zyski, ale wielkie korpo najpierw planują jakieś cuda na kiju, a kiedy film zarobi, ale mniej niż myśleli, to wszyscy ogłaszają klęskę (nie mówię tu o nowym Indianie, na tego faktycznie mało kto poszedł). przy okazji: filmy jak Fight Club czy Shawshank Redemptions były finansową klapą
Przebił go film o o wiele mniejszym, 14 milionowym budżecie, Sound of Freedom, film oparty na faktach, gdzie chodzi o przemyt dzieci dla celów wiadomych i Amerykańskie media go próbują zniszczyć za wszelką cenę, nawet porównując go do Qanon, co zastanawia, bo czemu film opowiadający o tak brutalnym ale ważnym temacie jest tak chamsko atakowany? Zastanawia mnie, kto pracuje w tych mediach jak np. The Rolling Stones, Washington Post itd. Ale odpowiedź jest jasna, Amerykanie rzygają już tymi powtórkami i wplecionymi virtue signaling i ogólnie woke wirus, bo Rolling Stones pokazano recenzje Cuties a Sound of Freedom i spodobała mi się szczególnie odpowiedź na twitterze „we get it, you’re pedophiles”. Nikt nie przywoływał Qanon, ale skoro już przy nim jesteśmy, to film o ratowaniu dzieci jest uważane za Qanon a „zostawcie dzieci w spokoju” za ultraprawicowe, to oznacza, że żyjemy w chorych czasach i jak nie wierzyłem nigdy w Qanon, tak teraz zastanawiam się, czy to nie jest prawda. Co za czasy. Tak czy siak, z tego co słyszałem o tym filmie, to zdecydowanie warto sięgnąć po niego, niż męczyć kolejny raz to samo, szczególnie że słabe to i wolę uznać, że 4 i 5 części nigdy nie było. Kiedyś kino było nie tylko pustą rozrywką, gdzie chodziło tylko o dowcipy przeplatane akcją non-stop, długie ujęcia odeszły w niepamięć, budowanie powolnego nastroju grozy to samo, teraz wszystko musi być szybko, szybko i wściekle.
Shawshank Redemption miał budżet 25 milionów a zarobił 73 miliony, więc o jakiej finansowej klapie mówimy?
„Brakuje doświadczeń życiowych. Czy w innych zawodach, czy w innych społecznościach. Brakuje spotykania różnych ludzi, innych kultur, ” zarzucił Polak mieszkający, najpewniej, w Polsce ludziom mieszkającym w multikulturowym kraju, najpewniej w dużym, multikulturowym mieście. Ciekawe kto ma większe szanse na wystawienie na inne kultury.
Widać, że nie zrozumiałeś przekazu, chodziło o porównanie do starszej generacji. Do tego jeszcze ten kompleks Polaka, spadaj.
@Quelxes
A coś poza bezmyślnym ad personam potrafisz?
To co wspominasz to są właśnie te klapki na oczach i zacietrzewienie – „Ja mieszkam w wielokulturowym mieście wielokulturowego kraju, a moja bańka ma wszelkie parytety ras i preferencji. Więc ja już nie muszę nic poznawać, bo cały świat i wszelkie kultury są przecież w mojej bańce.”
A jest to wielokulturowość 5 gwiazdkowego hotelu w Hiszpanii. Ja nie zarzucam, że Kowalski lubi spędzić weekend w Hiszpanii, nie opuszczając przez 2 tygodnie terenu hotelu (bo plaża też hotelowa). Ale jak kto chce coś tworzyć, coś opowiedzieć o Hiszpanii to musi wyjść poza sferę komfortu, wyjść z tego hotelu i przejść się tymi mniej turystycznymi ulicami. Porozmawiać z ludźmi którzy nie są pracownikami hotelu ani nie są w nim gośćmi. Bo to jest Hiszpania, a nie to co się widzi patrząc z naszego wielokulturowego hotelu na nieskazitelną plażę.
7? Daliście temu gniotowi które pluje na bohatera naszego dzieciństwa 7?
Patrz, a Spielbergowi sie podobal. Ten to sie w ogole nie zna.
Wszystkim się podoba tylko tobie nie.
That Belongs in a Museum.
Jako fan pierwszych trzech części (o czwartej lepiej milczeć) uważam, że piąty Indiana to świetny film. Swoje wady ma np. kompletnie bezsensowny casting Antonio Banderasa, nierówne CGI, czy naciągany wątek chłopca z Maroka (który miał być niby odpowiednikiem Wana Li ze Świątyni Zagłady), ale cała reszta to Indiana jakiego lubię. Ma świetne sceny akcji, a finał (i obowiązkowy wątek nadprzyrodzony) to rzecz kapitalna, bo o ile wcześniej Indy historię odkopywał i odtwarzał, o tyle teraz stanął w samym jej środku (piszę ogólnie, by nie spoilować). Piękny hołd dla tej postaci. No i nie ukrywano tego, że Indy swoje lata ma. Że nie tylko my przemijamy, ale że przemijają również ludzie wokół nas. Tak czy owak, negatywne recenzje i słaba frekwencja w kinach mnie zaskakują , bo na tle innych filmów rozrywkowych granych ostatnio, Indy trzyma poziom.
Ja mogę tylko tyle powiedzieć, że nie żałuję kasy – fajnie zobaczyć znowu Indiane, żeby ostatecznie zamknąć rozdział „tamtego kina przygodowego” – no i Harrison jak na swoje lata – super, gratki, że dał radę i nie umarł na planie.
Po wyjściu z kina, po 2,5 godzinie seansu ,miałem wspomnienie, że nie nudziłem się ani chwili (tzn. zbyt długo;)), ale tak właściwie, niewiele pamiętam z filmu. Parę pościgów, kilka mrugnięć oka do starych fanów i zakończenie, które było…”sympatyczne”, ale pupy nie urwało.
Fajnie, że powstał ten film, bo już wiem, że to zamknięty rozdział i nie ma na co czekać w kwestii kontynuacji legendarnych, kultowych hitów sprzed lat.
Czekam terz na filmy robione przez ChatGPT. ;P