37
6.07.2023, 17:03Lektura na 5 minut

„Indiana Jones i artefakt przeznaczenia”. Kino Starej Przygody za ponad 300 baniek [RECENZJA]

W jak rewelacyjnej formie by nie był, czasu nie da się oszukać. Za nieco ponad tydzień Harrison Ford skończy 81 lat. Innymi słowy – jest stary, podobnie jak odgrywana przez niego postać Indiany Jonesa. I chwała twórcom, że nie próbują tego faktu ukryć pod warstwą pudru i CGI.


Eugeniusz Siekiera

Choć też nie do końca. Jest przecież widowiskowa scena otwarcia w pędzącym pociągu, która cofa nas do czasów II wojny światowej, a odmłodzony cyfrowo Indiana raz jeszcze ma okazję zagrać poplecznikom Führera na nosach. W tym sprawnie nakręconym prologu przedstawiony zostaje również tytułowy artefakt, dzieło samego Archimedesa, od początku znamy więc stawkę, o jaką będzie toczyła się gra.


Starość nie radość

Z pierwszą sceną fantastycznie kontrastuje kolejna, gdy widzimy bohatera mocno posuniętego w latach, lekko przygarbionego, przyprószonego siwizną i zwyczajnie gderliwego. Jego prywatne życie się posypało, uczelnia wysyła go na emeryturę, a powód do marudzenia znajdzie dosłownie wszędzie, choćby za ścianą, gdy sąsiedzi trochę za głośno puszczą muzykę. Nie zamierzam ściemniać, to nie Jones, jakiego chciałbym zapamiętać. Dla mnie to postać absolutnie ikoniczna, ale dla młodszego pokolenia, które nie załapało się na starą trylogię, może być w tym momencie jedynie zgorzkniałym, acz nieszkodliwym dziadkiem.

Indiana Jones i artefakt przeznaczenia
Indiana Jones i artefakt przeznaczenia. Źródło: Materiały prasowe

Stojący za kamerą James Mangold potrafi poruszyć refleksyjną strunę (pamiętacie „Logan: Wolverine”? No jasne, że pamiętacie!). W swym najnowszym filmie snuje opowieść o przemijaniu i nieustannie ucieka w przeszłość. Indy z trudem odnajduje się w zastanej rzeczywistości, a sukces misji Apollo, z którego cieszy się cały kraj, kwituje mruknięciem i wzruszeniem ramion. Podbój kosmosu go nie interesuje, wszak jego pasją zawsze była historia i odkrywanie tego, co przeszłe. Im starsze i cenniejsze, tym lepiej. Jego nowy-stary wróg, niejaki Jürgen Voller (w tej roli lekko karykaturalny i przerysowany Mads Mikkelsen) również kurczowo trzyma się minionych czasów i poluje na wynalazek Archimedesa, by za jego pomocą wpłynąć na przeszłość, a tym samym ukształtować teraźniejszość wedle własnych złowieszczych planów.


Ostatnia przygoda

Jak się rzekło, Indiana odchodzi na zawodową emeryturę. Gdy jednak odwiedza go dawno niewidziana córka chrzestna Helena (wcielająca się w nią Phoebe Waller-Bridge to obok Forda najmocniejszy filar filmu), przeszłość o sobie przypomina i wplątuje naszych bohaterów w kolejne kłopoty. Dobrze się stało, że scenarzyści nie próbowali namaścić dziewczyny na Jonesa w spódnicy, otwierając furtkę potencjalnej kontynuacji, tym razem już z Heleną w głównej roli. Bo choć nie brak jej charyzmy i sprytu, kierują nią kompletnie inne pobudki – ma naturę cynicznej złodziejki, a nie odkrywcy i badacza, zdobyczne fanty wolałaby zaś sprzedać na czarnym rynku, niż dobrowolnie oddać jakiemuś muzeum.

Indiana Jones i artefakt przeznaczenia
Indiana Jones i artefakt przeznaczenia. Źródło: Materiały prasowe

Dzięki temu, że tak mocno się różnią, świetnie uzupełniają się na ekranie i dobrze ogląda się ten duet w akcji. Młoda awanturniczka i stary archeolog nie szczędzą sobie uszczypliwości i ciętych uwag, a każdą ich wspólną scenę rozsadza buzująca między nimi chemia. Zdecydowanie gorzej wypadają postacie z oryginalnej trylogii. Występują epizodycznie i niewiele wnoszą. Pojawiają się wyłącznie jako nośniki nostalgii, a nie fabularne tryby, bez których historia mogłaby się potoczyć zupełnie innym torem.

Wydarzenia spisane są wedle nieśmiertelnego schematu nakreślonego ponad 40 lat temu w „Poszukiwaczach zaginionej Arki”. Bohaterowie odwiedzają kilka malowniczych zakątków globu, a w przerwach od wymiatania pajęczyn z zapomnianych grobowców toczą parę obowiązkowych pojedynków oraz zaliczają serię brawurowych pościgów przeczących prawom fizyki i zdrowemu rozsądkowi. Ba, nie zabrakło nawet klasycznej przebitki z mapą symbolizującą kolejne przystanki w podróży. 

Indiana Jones i artefakt przeznaczenia.
Indiana Jones i artefakt przeznaczenia. Źródło: Materiały prasowe

W duchu starej szkoły

Jest to więc film bezpieczny, bez eksperymentalnych dziwactw pokroju latającego spodka z „Królestwa Kryształowej Czaszki”, choć jednocześnie niepozbawiony elementów nadprzyrodzonych. Ich obecność nie powinna dziwić, bo przecież towarzyszyły serii od samego początku. Inna rzecz, że trochę w tym temacie przedobrzono – „Artefakt przeznaczenia” idzie w moim odczuciu o krok za daleko i nawet przy zawieszeniu niewiary trudno było mi przełknąć twist fabularny w finale.

Indiana Jones i artefakt przeznaczenia
Indiana Jones i artefakt przeznaczenia. Źródło: Materiały prasowe

Nowego Indianę ogląda się nieźle, mam jednak świadomość, że w głównej mierze napędzało mnie paliwo zwane sentymentem. Gdy ulubiony bohater twojego dzieciństwa wraca po latach na ekrany, budzi się w tobie ten sam dzieciak i jesteś w stanie przymknąć oko na skróty fabularne i rozmaite kretynizmy. Młodsi widzowie, u których ta postać nie wzbudza większej ekscytacji, mogą odebrać obraz Mangolda jako film ładnie zrealizowany, acz kompletnie niepotrzebny. Odnoszę też wrażenie, że formuła Kina Nowej Przygody, zdefiniowana przed laty przez Stevena Spielberga wespół z George’em Lucasem, zaczęła zjadać własny ogon i zwyczajnie się wyczerpała. Podobnie jak sam Indiana, zasłużyła na spokojną emeryturę.

Ocena

Wszystko przemija, tylko Indy żwawy jak kiedyś? Nie do końca – czas dopadł i jego. Choć część scen niebezpiecznie zahacza o rejony zarezerwowane dla „Szybkich i wściekłych”, w których logika i realizm lądują poturbowane na L4, Jones to człowiek z krwi i kości. Do tego stary, co widać na ekranie. Mangold nakręcił film głównie z myślą o oddanych fanach starej trylogii, którzy znajdą tu morze fanserwisu.

7
Ocena końcowa


Czytaj dalej

Redaktor
Eugeniusz Siekiera

Filozof i dziennikarz z wykształcenia, nietzscheanista z powołania, kinoman i nałogowy gracz z wyboru. Na pokładzie okrętu zwanego CDA od 2003 roku. Przygodę z wirtualnym światem zaczynałem w czasach ZX Spectrum, gdy gry wczytywało się z kaset magnetofonowych, a pisanie prostych programów w Basicu było najlepszą receptą na deszczowe popołudnie. Dziś młócę na wszystkim, co wpadnie pod rękę (przeprosiłem się nawet z Nintendo), choć mając wybór, zawsze postawię na peceta.

Profil
Wpisów117

Obserwujących21

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze