7
19.07.2024, 14:00Lektura na 6 minut

Jeśli „Kod zła” jest najlepszym horrorem 2024 roku, to chyba mamy problem…

Reżyser zafiksowany na kinie grozy. Aktorka mająca na koncie rolę w produkcji wyznaczającej drogę dla nowej fali współczesnych horrorów. Nicolas Cage od lat zachwycający szaleństwem i nieobliczalnością. To wystarczyło, aby stworzyć film kultowy. A jednak…


Łukasz Morawski

Nie da się jednoznacznie zdefiniować kina grozy. I nie chodzi nawet o to, jak osobiście postrzegamy ów gatunek, tylko o jego różnorodność. Mamy przecież slashery nastawione na pokazanie jak najbardziej widowiskowego mordowania nastolatków. Od lat produkowane są filmy o egzorcyzmach i dzielnych księżach próbujących ratować dusze dzieci kontrolowanych przez demony. Nie brakuje też body horrorów, ukazujących rozkład ludzkich ciał w skrajnie dosadny, obrzydliwy sposób. Do tego dochodzą dreszczowce psychologiczne, oddziałujące na odbiorców podprogowo, wywołujące niepokój, nawet jeśli nie jesteśmy w stanie określić jego źródła. A to tylko kilka przykładowych podgatunków...


Rozczarowanie roku?

I choć nie da się bezpośrednio porównać ze sobą wszystkich horrorów, to jednak każdego roku na ekranach kin gości przynajmniej jedna produkcja z jakichś powodów bardziej przebijająca się do świadomości widzów. Albo ze względu na nowe spojrzenie na rodzaj kina grozy, jaki reprezentuje, albo z racji umiejętnego odnoszenia się do klasyki gatunku, albo dzięki świetnej warstwie realizacyjnej i obsadzie, która udźwignęłaby na swoich barkach nawet najbardziej błahy i nielogiczny scenariusz. Po części każdym z tych filmów jest „Kod zła” (ang. „Longlegs”, polski tytuł to dramat…) – z miejsca okrzyknięty przez krytyków i wielu widzów najlepszym horrorem tego roku. Właściwie się z tym zgadzam, lecz nie daje mi to powodów do radości. Raczej skłania do refleksji…

materiały prasowe
materiały prasowe

A to dlatego, że nie potrafię tak jak inni zachwycać się tym tytułem. Nie twierdzę, że „Kod zła” jest nomen omen złym filmem (zdecydowanie nie!), lecz dzieło Osgooda Perkinsa ma kilka problemów, które nieco zepsuły mi seans. To mógł być jeden z tych horrorów, o jakich pamiętamy latami. A w rzeczywistości będzie „najlepszym horrorem 2024 roku”, obrazem, o którym pewnie szybko zapomnimy, aby wrócić do niego w podsumowaniach… A potem znowu przestanie nas obchodzić. Albo trafi do kategorii produkcji ze zmarnowanym potencjałem.


Jak czerpać, to z najlepszych

Reżyser w wywiadach często powołuje się na kultowe „Milczenie owiec”, sugerując, że jego dzieło stanowi swego rodzaju hołd dla oscarowego hitu Jonathana Demmego. Przejawia się to na płaszczyźnie nie tylko fabularnej, lecz także realizacyjnej – niektóre ujęcia kamery są wręcz żywcem wyjęte z klasyka z 1991 roku. Widać tutaj ponadto inspiracje „Siedem” Davida Finchera. Ten sam powolny sposób prowadzenia narracji, dwójka detektywów, próba dorwania seryjnego zabójcy mordującego swoje ofiary według pewnego wzorca czy nawet wyłączenie z kampanii promocyjnej najgorętszego nazwiska z obsady. Dawniej był to Kevin Spacey, teraz padło na Nicolasa Cage’a.

Żeby lepiej oddać ducha tamtych dzieł, Perkins zafundował nam podróż do początku lat 90., odbierając agentom FBI dostęp do zaawansowanej technologii śledczej czy smartfonów. Wszakże cyfrowe notatki nie są tak klimatyczne jak ręczne zapiski w sfatygowanym zeszyciku. Przeglądania internetu w poszukiwaniu informacji nie da się pokazać tak fajnie jak przeczesywania policyjnych archiwów, a wyświetlanie zdjęć dowodowych na ekranie nie ma tej siły, co rozłożenie fotografii na podłodze z przylepionymi do nich fiszkami. Stylistyka zamierzchłej epoki wyszła filmowi na korzyść, a do tego została bardzo dobrze uzupełniona przemyślaną scenografią i ciekawymi ujęciami kamery.

materiały prasowe
materiały prasowe

Za sprawą świetnej pracy operatorskiej momentami odnosiłem wrażenie, jakbym obserwował dioramy z odpowiednio ustawionymi figurkami (w lokacjach niemalże nie spotykamy innych postaci oprócz głównych bohaterów) i dobrze oświetlonymi miejscami strategicznymi – właściwie widzimy wyłącznie to, co chcą dokładnie pokazać twórcy. Tu nawet światło nie daje światła, nie odciąga uwagi od środka ekranu, bo kadr centralny dominuje przez większość czasu trwania filmu. To, co dzieje się na krawędziach, jest w rzeczywistości nieistotne, jakby wynikało z konieczności dostosowania obrazu do formatu kinowego. Aczkolwiek to właśnie te niezagospodarowane przestrzenie wywołują niepokój, zmuszając odbiorcę do mimowolnego zerkania kątem oka, czy na pewno nic złego się tam przed nami nie skrywa.


Z szaleństwem mu do twarzy

Perkins bez wątpienia miał konkretny pomysł na ten film. Nawet jeśli czerpał garściami z „Milczenia owiec” i „Siedem”, to robił to z klasą, wyraźnie opowiadając się po stronie inspiracji i cytowania klasyki, a nie kopiowania oraz żerowania na sentymentach. Reżyser przez większość czasu wiedział, jak prowadzić aktorów, dzięki czemu Maika Monroe po 10 latach od premiery „Coś za mną chodzi” ponownie wystąpiła w horrorze, w którym grą aktorską hipnotyzuje widzów, nie dając im oderwać wzroku od ekranu. W intrygujący sposób sportretowano również tytułowego Longlegsa. Złoczyńca ma szansę wpisać się do kanonu kinowych psychopatów za sprawą specyficznego wyglądu oraz szarżującego na każdym kroku Nicolasa Cage’a, dającego upust swojej nadekspresyjności.

Twórcy „Kodu zła” niestety nie radzą sobie zbyt dobrze z prezentowaniem przemocy – morderstwa w większości przypadków dzieją się poza kadrem, a my niekiedy jesteśmy raczeni tandetnym, wręcz groteskowym tryskaniem krwi, jak w filmach Quentina Tarantino, a nie horrorze próbującym traktować się serio. Brakowało mi tutaj tej dosadności i nieprzyjemnego realizmu, jak w „Mów do mnie!” (2022) czy ubiegłorocznym „Gdy rodzi się zło”, które, swoją drogą, miały kilka wręcz identycznych motywów śmierci, co dzieło Perkinsa. To jeszcze mógłbym przełknąć, gdyby seansu nie zniszczył mi tani finał, kompletnie rujnujący wszystko to, co autorowi udało się uzyskać w poprzednich aktach. Sam pomysł na rozwiązanie intrygi nie był wcale taki głupi, lecz sposób jego zaprezentowania woła o pomstę do nieba.

materiały prasowe
materiały prasowe

Jak tak można?

Bo kiedy w horrorze aspirującym do miana „najlepszego w 2024 roku” z ostatniego aktu robi się tandetną ekspozycję, to coś jest nie tak. Film miał parę dziur logicznych i nie zawsze wszystko dobrze sklejało się do kupy, ale przekładało się to na jego urok. Tkwiła w tym jakaś tajemnica. Ta niestety została zdemaskowana w przydługiej scenie omawiającej krok po kroku, o co tu rzeczywiście chodzi. I wtedy czar prysł, a problemy scenariuszowe zostały jeszcze bardziej uwypuklone. Co prawda reżyser ostatecznie i tak postawił na dosyć otwarte zakończenie, zachęcające do refleksji, ale zamiast dumać nad jego interpretacjami, nie mogę przestać myśleć o tym, jak zmarnowano szansę na lepsze domknięcie historii.

A wiecie, co w tym wszystkim jest najzabawniejsze? Że „Kod zła” mimo swoich poważnych problemów faktycznie na razie ma szansę zyskać miano „najlepszego horroru tego roku”, bo konkurencja na ten moment wcale nie radzi sobie lepiej. Oby w kolejnych miesiącach czekała na nas jakaś niespodzianka…

Ocena

„Kod zła” miał wszystko, aby stać się klasyką współczesnych horrorów. Ten film mógł stanowić inspirację dla innych twórców, tak jak Perkins inspirował się „Milczeniem owiec” i „Siedem”. Niestety na drodze stanął mu fatalnie napisany i zrealizowany finał.

7
Ocena końcowa


Redaktor
Łukasz Morawski

O grach piszę od 16. roku życia i mam zamiar kontynuować tę przygodę jak najdłużej. Jestem miłośnikiem popkultury i nie narzucam sobie żadnych barier gatunkowych – wszystkiemu trzeba dać szansę. Tylko w taki sposób można odkryć prawdziwe perełki.

Profil
Wpisów65

Obserwujących2

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze