16
20.03.2023, 14:50Lektura na 8 minut

„John Wick 4”, czyli jatka aż do przesady [RECENZJA]

Krwawa vendetta się nie kończy, a jej intensywność – zgodnie z tytułową numeracją – wchodzi w czwarty poziom gęstości. Zwiedzamy pół globu, oglądamy piętrzące się stosy trupów, poznajemy całą plejadę morderców oraz menadżerów z przestępczego świata. I nowego psa.


Barnaba „b-side” Siegel

Czemu spośród dziesiątek akcyjniaków akurat „John Wick” zdobył tak duże uznanie, że nakręcono cztery części, przebąkuje się coś o piątej, a niezależnie od sukcesów finansowych kolejnych odsłon gdzie nie czytam, tam widzę pozytywne opinie i komentarze, a nawet uwielbienie?

John Wick 4
John Wick 4. Źródło: Monolith

Czy chodzi tylko o Keanu Reevesa powalającego tak własną legendą, jak i swoim pełnym skromności charakterem? Czy może o topową jakość produkcji skrzącej neonami, światłami, refleksami na kałużach i przemoczonych ubraniach? Na pewno i o to, i o to, ale moim zdaniem to też po prostu współczesne spełnienie marzeń o kinie, w którym naprawdę króluje akcja, akcja i jeszcze raz akcja – do tego niepopadająca ani w nadmierną powagę, ani w komiksowe przerysowanie, będąca przy tym cały czas „jakaś”.


Smak zła

John Wick zdołał pomścić swojego psa i wyrżnąć rosyjską mafię w Nowym Jorku. Zdołał odwdzięczyć się włoskiemu gangsterowi, poradzić sobie ze zdradą i konsekwencjami łamania reguł półświatka. W końcu też zdołał umknąć gniewowi Wysokiego Stołu, tajemniczej organizacji, która kontroluje kryminalne podwórko i rozdaje lukratywne wypłaty za głowy zerwanych ze smyczy zabijaków.

John Wick 4
John Wick 4. Źródło: Monolith

Ale jak to w świecie tajemniczych organizacji bywa, jak diabełek z pudełka wyskakują kolejni źli, jeszcze bardziej dystyngowani i okrutniejsi niż ich poprzednicy. Przywitajcie markiza Vincenta de Gramonta (Bill Skarsgård). Vincent jest jak jeden z wielkich przeciwników Bonda, tylko przefiltrowany przez mangową estetykę. Gdy się pojawia, musi przebywać w monstrualnie wielkim i wysokim apartamencie z widokiem na całe miasto, stać pośrodku musztry żeńskiej drużyny szermierzy konnych albo snuć plany nad ogromną makietą miasta, choć ten topograficzny rzut nie jest ani jemu, ani nam absolutnie do niczego potrzebny. Aurę pretensjonalności zwieńczają nie jakieś cygaro i whisky, a filiżanka kawy i plasterek ciasta z suto zastawionego deserami stołu. I oczywiście mądre sentencje, które markiz ma na każdą okazję.

De Gramont rzuca wyzwanie tytułowemu bohaterowi i próbuje go zmiażdżyć za wszelką cenę (a Wick oczywiście szuka sposobu i aby przetrwać, i żeby wyrwać się z systemu, odzyskując wolność i spokój). Markiz to dopiero pierwsza karta z całej popkulturowej talii. Jest więc i niewidomy zabijaka z mieczem w lasce, będący dawnym przyjacielem Wicka (Donnie Yen). Jest szef japońskiego hotelu Continental (Hiroyuki Sanada), człowiek o samurajskim etosie. Jest i wyglądający niczym preppers ściągnięty z survivalowej wycieczki Pan Nikt (Shamier Anderson), nierozstający się z plecakiem oraz psem i zabijający, aby… zebrać miliony na willę nad jeziorem. 

Jednak na seansie „Johna Wicka 4” czułem się bardziej jak w grze, a nie w tyglu motywów z akcyjniaków i mangi. Chyba pierwszy raz tak mocno doświadczyłem zetknięcia się nie z grą, która zabiega o filmowość, a filmem, który postawił na growość.


Level 1 crook, level 100 boss

Trzech jeźdźców pędzi na tle palącego słońca wynurzającego się zza horyzontu pustyni. Śpieszy im się, bo tuż za nimi gna „Baba Jaga”. Chwilę później z rąk Wicka giną kawalerzyści i jeden z członków Wysokiego Stołu. To ostatnie momenty, kiedy widzę, jak przemawia do mnie klasyka srebrnego ekranu. Po tym twórcy filmu wciskają przycisk „New Game” i zaczynają się starcia z niemal niekończącymi się falami przeciwników. Nie mija pół godziny, gdy pojawia się fala numer jeden.

John Wick 4
John Wick 4. Źródło: Monolith

Na start przenosimy się do Osaki, gdzie tamtejsza filia hotelu dla łotrów staje się miejscem krwawej łaźni. Zgodnie z grową estetyką skoro to czwarty rozdział „Johna Wicka”, to i na pierwszy front wylatują nie pierwszolevelowe moby, a regularne oddziały w pancerzach i samurajskich maskach, wspierane przez doświadczonych agentów Stołu. Lecą więc kule, w ruch idą piąchy, a z racji, że to Japonia, oczywiste jest, iż „trzeba przynieść katanę na strzelaninę”. I łuk. I zawodników sumo. A pośród dymu i stosu ciał przemykać będą bossowie, by stoczyć finalną (lub też nie) walkę.

Same strzelaniny jeszcze nigdy tak bardzo nie przypominały mi Call of Duty. Nie dość, że wrogów są dosłownie tony, to jeszcze rzadko kiedy mamy do czynienia z mięsem armatnim „na jednego strzała”. Tak jak w klasycznej serii Activision nawet parę kul wymierzonych w tułów nie wystarczy, bo po kilku sekundach wróg się podniesie, a własną śmierć zaakceptuje dopiero po oberwaniu w łeb. Stąd zawrotna liczba headshotów w „Johnie Wicku 4” prawdopodobnie gwarantuje produkcji miejsce w księdze rekordów Guinnessa.

John Wick 4
John Wick 4. Źródło: Monolith

Jeszcze więcej!

Równie growe skojarzenia budzi cały dostępny arsenał, a zwłaszcza słynne garnitury z kevlaru. No bo tak – jak nakręcić film, w którym ołów leje się jak deszcz z nieba, i nie pozwolić protagoniście umrzeć? Pójść śladem klasyki z profesjonalnymi mordercami niepotrafiącymi nigdy trafić do celu? Nie, wystarczy dać „graczowi” pancerz. I w ten sposób kuloodporny garniak wyjaśnia, że tak naprawdę wszyscy świetnie strzelają, ale dopiero nóż w gardle albo kula w czerepie załatwia sprawę na amen. Jednocześnie monstrualnie wielki i otyły boss to jasny dla widza-gracza sygnał: „Ten gość może przyjąć na gołą skórę więcej obrażeń niż inni”. I tak właśnie jest.

Mało? To co powiecie na skojarzenia z Hotline Miami? Najpierw skąpana w półmroku i neonach rzeźnia w Osace, a później nakręcona z lotu ptaka sekwencja w Paryżu. Prawda, to nie pierwszy raz, gdy sięga się po taki rzut kamery w filmie akcji, ale tych kilka minut na jednym ujęciu, z całym tym chowaniem się za winklami, strzelaniem przez cienkie ściany i robieniem fikołków po podłodze, by uniknąć kuli, wyglądało jak najlepszy w historii film live action na bazie słynnej gry Dennaton Games.

John Wick 4
John Wick 4. Źródło: Monolith

Ale razem z dobrodziejstwem inwentarza „John Wick 4” pochłonął też przeróżne wady, które mocno uwypuklają się w grach akcji. Początkowo zachwycałem się coraz szerszym wachlarzem złoczyńców i sojuszników, lecz po czasie zrobiło się ich za dużo, a razem z nadmiarem uciekał sens. Proces docierania bohatera do finałowej walki był do przesady wydłużony. Tak jak nieraz w grach.

Kolejne skojarzenie przyszło, gdy dostrzegłem kuriozalne zachowanie tłumu przypominającego grupę zbugowanych enpeców. Pościg po muzycznym klubie, w którym hałas i półmrok sprawiają, że mało kto ogarnia odbywającą się w kuluarach walkę, to klasyk. Ale gdy muzyka nie jest przesadnie głośna, a miejsce odznacza się przestronnością i dobrym oświetleniem, to ktoś mógłby zwrócić uwagę na okładających się siekierami typów, prawda? Zwłaszcza jeśli dzieje się to tuż przed nim! Gdy starcie osiąga swój zenit, nagle film zrywa z językiem teledysku i kilku statystów jakby ożywa, ale zamiast uciekać w popłochu, odsuwa się o dwa metry i dalej się gapi. Dopiero na finał, kiedy ostatni trup pada na parkiet, imprezowicze opuszczają lokal – tak z gracją enpeców z Obliviona.


Jeszcze dłużej!

Ale tym, co mnie najbardziej zaskoczyło, okazał się… nadmiar. Wydawało mi się, że to niemożliwe, aby przesycić obraz akcją w filmie, który ma być mimo wszystko popcornowym blockbusterem, a nie detektywistycznym dreszczowcem. A jednak. Trwający 2 godziny i 49 minut (!) „John Wick 4” serwuje nam dużo walki, potem jeszcze więcej, a potem już faszeruje nią nas na siłę niczym gęś paszą. Z reguły pierwsze i drugie sekwencje zachwycają popisowością, pomysłowością, kunsztem, ale w pewnym momencie nadchodzą takie zrealizowane bez żadnego pomysłu. Jak te ente już fale wrogów w grze, przy których przewracamy gałami i przeklinamy twórców, że na siłę przedłużają całą zabawę.

John Wick 4
John Wick 4. Źródło: Monolith

Z takich kiksów najbardziej utkwiła mi w pamięci Akira, córka szefa hotelu Continental w Osace. Gdy zaczyna się rzeźnia, dziewczyna wyjmuje łuk, po czym oddaje ze trzy koślawe i powolne strzały, chwyta sprzęt w łapy i nawala nim wrogów. Wygląda to tak, jakby film, który trawestuje wszystko, co związane z motywami z akcyjniaków, pominął fakt, że popkultura zachwycała się np. takim Larsem Andersenem robiącym ze średniowiecznym łukiem cuda. Oczywiście „John Wick” to opowieść o uporze wojowników, nie popisach mistrzowskich technik walki, ale przy tego typu filmie albo trzeba lecieć na pełnej petardzie, albo kiepściznę wyciąć.

Na szczęście dłużyznę ratują przedfinalne sceny, w których niby nadal wszyscy się okładają pięściami i nie szczędzą ołowiu, ale twórcy postanowili wszystko nakręcić i zaaranżować wyraźnie inaczej, a do tego wpuścić kilka kropli nienachalnego humoru.

Wydaje się, że „John Wick 4” – jako kolejna część uwielbianej serii – z miejsca staje się „klasyką współczesnego kina”. Czy dało się go zrobić lepiej? Na pewno mogło być krócej, na pewno można było wyciąć gorsze sceny walki i zastanowić się nad sensem wprowadzania niektórych wątków czy postaci. Ale ostatecznie i tak wszyscy będą się dobrze bawić i prosić o więcej.

Ocena

Keanu Reeves podejmuje kolejną próbę wyzwolenia się z okowów gangsterskiego półświatka i zgładzenia każdego, kto mu stanie na drodze. Oczywiście, że „wszystkiego jest więcej”, ale szkoda, że reguła ta dotyczy także długości filmu.

8
Ocena końcowa


Czytaj dalej

Redaktor
Barnaba „b-side” Siegel

Jestem szefem działów online w CD-Action. O gierkach piszę od 20 lat od gazetki szkolnej i fansite'ów, przez Playa, Komputer Świat Gry, Gamezillę, Gamikaze, Rzeczpospolitą, Gazeta.pl, Pixel, gry.wp.pl, po bycie redaktorem naczelnym Polygamii. Poza grami pielęgnuję kolekcję kilku tysięcy CD, winyli i kaset, piszę recenzje do magazynu Jazz Forum i prowadzę muzycznego peja The Seventies.

Profil
Wpisów139

Obserwujących16

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze