rek

„John Wick 4”, czyli jatka aż do przesady [RECENZJA]

Krwawa vendetta się nie kończy, a jej intensywność – zgodnie z tytułową numeracją – wchodzi w czwarty poziom gęstości. Zwiedzamy pół globu, oglądamy piętrzące się stosy trupów, poznajemy całą plejadę morderców oraz menadżerów z przestępczego świata. I nowego psa.

Czemu spośród dziesiątek akcyjniaków akurat „John Wick” zdobył tak duże uznanie, że nakręcono cztery części, przebąkuje się coś o piątej, a niezależnie od sukcesów finansowych kolejnych odsłon gdzie nie czytam, tam widzę pozytywne opinie i komentarze, a nawet uwielbienie?

John Wick 4

Czy chodzi tylko o Keanu Reevesa powalającego tak własną legendą, jak i swoim pełnym skromności charakterem? Czy może o topową jakość produkcji skrzącej neonami, światłami, refleksami na kałużach i przemoczonych ubraniach? Na pewno i o to, i o to, ale moim zdaniem to też po prostu współczesne spełnienie marzeń o kinie, w którym naprawdę króluje akcja, akcja i jeszcze raz akcja – do tego niepopadająca ani w nadmierną powagę, ani w komiksowe przerysowanie, będąca przy tym cały czas „jakaś”.

Smak zła

John Wick zdołał pomścić swojego psa i wyrżnąć rosyjską mafię w Nowym Jorku. Zdołał odwdzięczyć się włoskiemu gangsterowi, poradzić sobie ze zdradą i konsekwencjami łamania reguł półświatka. W końcu też zdołał umknąć gniewowi Wysokiego Stołu, tajemniczej organizacji, która kontroluje kryminalne podwórko i rozdaje lukratywne wypłaty za głowy zerwanych ze smyczy zabijaków.

John Wick 4

Ale jak to w świecie tajemniczych organizacji bywa, jak diabełek z pudełka wyskakują kolejni źli, jeszcze bardziej dystyngowani i okrutniejsi niż ich poprzednicy. Przywitajcie markiza Vincenta de Gramonta (Bill Skarsgård). Vincent jest jak jeden z wielkich przeciwników Bonda, tylko przefiltrowany przez mangową estetykę. Gdy się pojawia, musi przebywać w monstrualnie wielkim i wysokim apartamencie z widokiem na całe miasto, stać pośrodku musztry żeńskiej drużyny szermierzy konnych albo snuć plany nad ogromną makietą miasta, choć ten topograficzny rzut nie jest ani jemu, ani nam absolutnie do niczego potrzebny. Aurę pretensjonalności zwieńczają nie jakieś cygaro i whisky, a filiżanka kawy i plasterek ciasta z suto zastawionego deserami stołu. I oczywiście mądre sentencje, które markiz ma na każdą okazję.

De Gramont rzuca wyzwanie tytułowemu bohaterowi i próbuje go zmiażdżyć za wszelką cenę (a Wick oczywiście szuka sposobu i aby przetrwać, i żeby wyrwać się z systemu, odzyskując wolność i spokój). Markiz to dopiero pierwsza karta z całej popkulturowej talii. Jest więc i niewidomy zabijaka z mieczem w lasce, będący dawnym przyjacielem Wicka (Donnie Yen). Jest szef japońskiego hotelu Continental (Hiroyuki Sanada), człowiek o samurajskim etosie. Jest i wyglądający niczym preppers ściągnięty z survivalowej wycieczki Pan Nikt (Shamier Anderson), nierozstający się z plecakiem oraz psem i zabijający, aby… zebrać miliony na willę nad jeziorem. 

https://www.youtube.com/watch?v=D7eZZBfeMgA

Jednak na seansie „Johna Wicka 4” czułem się bardziej jak w grze, a nie w tyglu motywów z akcyjniaków i mangi. Chyba pierwszy raz tak mocno doświadczyłem zetknięcia się nie z grą, która zabiega o filmowość, a filmem, który postawił na growość.

Level 1 crook, level 100 boss

Trzech jeźdźców pędzi na tle palącego słońca wynurzającego się zza horyzontu pustyni. Śpieszy im się, bo tuż za nimi gna „Baba Jaga”. Chwilę później z rąk Wicka giną kawalerzyści i jeden z członków Wysokiego Stołu. To ostatnie momenty, kiedy widzę, jak przemawia do mnie klasyka srebrnego ekranu. Po tym twórcy filmu wciskają przycisk „New Game” i zaczynają się starcia z niemal niekończącymi się falami przeciwników. Nie mija pół godziny, gdy pojawia się fala numer jeden.

John Wick 4

Na start przenosimy się do Osaki, gdzie tamtejsza filia hotelu dla łotrów staje się miejscem krwawej łaźni. Zgodnie z grową estetyką skoro to czwarty rozdział „Johna Wicka”, to i na pierwszy front wylatują nie pierwszolevelowe moby, a regularne oddziały w pancerzach i samurajskich maskach, wspierane przez doświadczonych agentów Stołu. Lecą więc kule, w ruch idą piąchy, a z racji, że to Japonia, oczywiste jest, iż „trzeba przynieść katanę na strzelaninę”. I łuk. I zawodników sumo. A pośród dymu i stosu ciał przemykać będą bossowie, by stoczyć finalną (lub też nie) walkę.

Same strzelaniny jeszcze nigdy tak bardzo nie przypominały mi Call of Duty. Nie dość, że wrogów są dosłownie tony, to jeszcze rzadko kiedy mamy do czynienia z mięsem armatnim „na jednego strzała”. Tak jak w klasycznej serii Activision nawet parę kul wymierzonych w tułów nie wystarczy, bo po kilku sekundach wróg się podniesie, a własną śmierć zaakceptuje dopiero po oberwaniu w łeb. Stąd zawrotna liczba headshotów w „Johnie Wicku 4” prawdopodobnie gwarantuje produkcji miejsce w księdze rekordów Guinnessa.

John Wick 4

Jeszcze więcej!

Równie growe skojarzenia budzi cały dostępny arsenał, a zwłaszcza słynne garnitury z kevlaru. No bo tak – jak nakręcić film, w którym ołów leje się jak deszcz z nieba, i nie pozwolić protagoniście umrzeć? Pójść śladem klasyki z profesjonalnymi mordercami niepotrafiącymi nigdy trafić do celu? Nie, wystarczy dać „graczowi” pancerz. I w ten sposób kuloodporny garniak wyjaśnia, że tak naprawdę wszyscy świetnie strzelają, ale dopiero nóż w gardle albo kula w czerepie załatwia sprawę na amen. Jednocześnie monstrualnie wielki i otyły boss to jasny dla widza-gracza sygnał: „Ten gość może przyjąć na gołą skórę więcej obrażeń niż inni”. I tak właśnie jest.

Mało? To co powiecie na skojarzenia z Hotline Miami? Najpierw skąpana w półmroku i neonach rzeźnia w Osace, a później nakręcona z lotu ptaka sekwencja w Paryżu. Prawda, to nie pierwszy raz, gdy sięga się po taki rzut kamery w filmie akcji, ale tych kilka minut na jednym ujęciu, z całym tym chowaniem się za winklami, strzelaniem przez cienkie ściany i robieniem fikołków po podłodze, by uniknąć kuli, wyglądało jak najlepszy w historii film live action na bazie słynnej gry Dennaton Games.

John Wick 4

Ale razem z dobrodziejstwem inwentarza „John Wick 4” pochłonął też przeróżne wady, które mocno uwypuklają się w grach akcji. Początkowo zachwycałem się coraz szerszym wachlarzem złoczyńców i sojuszników, lecz po czasie zrobiło się ich za dużo, a razem z nadmiarem uciekał sens. Proces docierania bohatera do finałowej walki był do przesady wydłużony. Tak jak nieraz w grach.

Kolejne skojarzenie przyszło, gdy dostrzegłem kuriozalne zachowanie tłumu przypominającego grupę zbugowanych enpeców. Pościg po muzycznym klubie, w którym hałas i półmrok sprawiają, że mało kto ogarnia odbywającą się w kuluarach walkę, to klasyk. Ale gdy muzyka nie jest przesadnie głośna, a miejsce odznacza się przestronnością i dobrym oświetleniem, to ktoś mógłby zwrócić uwagę na okładających się siekierami typów, prawda? Zwłaszcza jeśli dzieje się to tuż przed nim! Gdy starcie osiąga swój zenit, nagle film zrywa z językiem teledysku i kilku statystów jakby ożywa, ale zamiast uciekać w popłochu, odsuwa się o dwa metry i dalej się gapi. Dopiero na finał, kiedy ostatni trup pada na parkiet, imprezowicze opuszczają lokal – tak z gracją enpeców z Obliviona.

Jeszcze dłużej!

Ale tym, co mnie najbardziej zaskoczyło, okazał się… nadmiar. Wydawało mi się, że to niemożliwe, aby przesycić obraz akcją w filmie, który ma być mimo wszystko popcornowym blockbusterem, a nie detektywistycznym dreszczowcem. A jednak. Trwający 2 godziny i 49 minut (!) „John Wick 4” serwuje nam dużo walki, potem jeszcze więcej, a potem już faszeruje nią nas na siłę niczym gęś paszą. Z reguły pierwsze i drugie sekwencje zachwycają popisowością, pomysłowością, kunsztem, ale w pewnym momencie nadchodzą takie zrealizowane bez żadnego pomysłu. Jak te ente już fale wrogów w grze, przy których przewracamy gałami i przeklinamy twórców, że na siłę przedłużają całą zabawę.

John Wick 4

Z takich kiksów najbardziej utkwiła mi w pamięci Akira, córka szefa hotelu Continental w Osace. Gdy zaczyna się rzeźnia, dziewczyna wyjmuje łuk, po czym oddaje ze trzy koślawe i powolne strzały, chwyta sprzęt w łapy i nawala nim wrogów. Wygląda to tak, jakby film, który trawestuje wszystko, co związane z motywami z akcyjniaków, pominął fakt, że popkultura zachwycała się np. takim Larsem Andersenem robiącym ze średniowiecznym łukiem cuda. Oczywiście „John Wick” to opowieść o uporze wojowników, nie popisach mistrzowskich technik walki, ale przy tego typu filmie albo trzeba lecieć na pełnej petardzie, albo kiepściznę wyciąć.

https://www.youtube.com/watch?v=BEG-ly9tQGk

Na szczęście dłużyznę ratują przedfinalne sceny, w których niby nadal wszyscy się okładają pięściami i nie szczędzą ołowiu, ale twórcy postanowili wszystko nakręcić i zaaranżować wyraźnie inaczej, a do tego wpuścić kilka kropli nienachalnego humoru.

Wydaje się, że „John Wick 4” – jako kolejna część uwielbianej serii – z miejsca staje się „klasyką współczesnego kina”. Czy dało się go zrobić lepiej? Na pewno mogło być krócej, na pewno można było wyciąć gorsze sceny walki i zastanowić się nad sensem wprowadzania niektórych wątków czy postaci. Ale ostatecznie i tak wszyscy będą się dobrze bawić i prosić o więcej.

[Block conversion error: rating]

16 odpowiedzi do “„John Wick 4”, czyli jatka aż do przesady [RECENZJA]”

  1. Nie wiem, czy podzielacie moje odczucia, ale ja w serii o Baba Jadze pokochałem 2 rzeczy:
    1. Perfekcyjną aranżację scen walki, do tego pokazaną stabilnie, czasem wręcz statycznie, bez tej cholernej, latającej w innych podobnych filmach kamery, od której można dostać choroby lokomocyjnej. Ktoś kiedyś przy okazji pierwszej części porównał walki do baletu – według mnie w punkt
    2. Mitologia zabójców na zlecenie, tajna organizacja rozciągająca swoją siatkę wpływów, hoteli, specjalistów od broni i ekwipunku w każdym miejscu na Ziemi, bezwzględny kodeks honorowy. Nawet pomimo scenariuszowych głupot i niedorzeczności pozwala to wciągnąć się w ten klimat i świat całkowicie

    Te 2 elementy powodują, że poprzednie 3 części chłonąłem z rodziawioną gębą i bawiłem się doskonale. Przyznam jednak, że prawie 3 godzinny metraż brzmi już jednak hardkorowo i chyba ciężko będzie to oglądać w kinie, no chyba że na sali 4DX

    • Parafrazując klasyka, „John Wick” jest tańcem. Nie obchodzi mnie, co ewentualni malkontenci mają w tej kwestii do powiedzenia – ta seria charakteryzuje się najlepszymi scenami akcji jakie kiedykolwiek mogliśmy zobaczyć na ekranie i już od pierwszej części konkuruje właściwie sama ze sobą. To jeden z nielicznych przypadków, gdy obserwując jak bohater samodzielnie czyści cały budynek z przeciwników jesteś w stanie uwierzyć, że on naprawdę jest aż tak cholernie dobry. Oglądałem każdą z części przynajmniej kilkukrotnie i za każdym razem miałem ochotę wstać i klaskać, bo aż tak dobrze się przy tych seansach bawiłem.
      W skrócie: uwielbiam.

    • O ile z pierwszym punktem zgadzam sie w pelni, o tyle do poglebiania tej mitologii zabojcow juz mam wieksze zastrzezenia, bo troche oddalila serie od dosc surowej stylistyki jedynki i dodala jej … bo ja wiem – barokowego splendoru (?), ktory nieco utrudnia zawieszenie niewiary. Nie jest to duzy problem, ale po prostu ten element mniej mi gra, niz cala – praktycznie doskonala – reszta.

      Ale 3 godziny w kinie brzmia okropnie, to chyba bedzie pierwsza czesc, ktora odpuszcze sobie do czasu premiery w streamingu.

    • Barokowość to dobre określenie, dokładnie ten przepych i teatralność wszystkich gestów i obyczajów, w równym stopniu imponujący co kampowy, kupił mnie od samego początku.

      Jak dla mnie jedyny film który może konkurować z JW pod kątem wysokooktanowej akcji połączonej z wybitnie wykreowanym uniwersum to Mad Max Fury Road

    • Jeśli lubicie bardzo dobre sceny walki, to chyba najlepsze można zobaczyć w Raid 1 i 2. Coś niesamowitego co to tam ulepili 😀

  2. Przecież już JW2 w trzecim akcie robił się niegrywalną grą – i to nudną, bo z włączonymi cheatami. Ta seria powinna skończyć się po części pierwszej, bo i dalej, tym głupiej.

  3. Niby John Wick konkurencji nie ma, ale po filmie „Nobody” z Bobem Odenkirkiem (scena w autobusie przebija wg mnie wiele scen z Johna Wicka 1-3, czwórki jeszcze nie widziałem) uważam, że w tym segmencie kina jest jeszcze duży obszar do wykorzystania. Sam „Nobody” ma potencjał na własne uniwersum, a już w ogóle kosmosem byłoby, gdyby światy Johna W. i pana Nobody jakoś się zetknęły 🙂 Wracając do JW4, to liczę, że będzie lepsza od trójki, która wg mnie jednak zabrnęła w dziwne i absurdalne (nawet jak na standardy serii) rejony, przez co trudniej było mi zaangażować się w seans. A blisko trzygodzinny metraż w kinie bardzo mi odpowiada, takie metraże kompletnie mnie nie odstraszają. Ale czekające w domu z teściami dzieci uważają co innego 🙂

    • A czasem nie potwierdzono tego, że Nobody i John Wick dzielą wspólne uniwersum? Mam wrażenie, że kiedyś spotkałem się z taką informacją

    • Nie wiem, ale gdyby tak było, to fajnie 🙂

    • Huh, widziałem zapowiedź tego Nobody, jeśli pod względem jakości akcji jest zbliżone do JW to jest to ciekawa propozycja!

    • Panie, koniecznie! Podziękujesz mi później:)

    • To prawda, Nobody stanowi cholernie udany mariaż szalonej akcji i kampowego klimatu, bardzo przypominając pierwszą część JW. Ale nie ma co się dziwić – to filmy od tego samego scenarzysty.

    • Obejrzałem to Nobody po waszych poleceniach i niestety ale się trochę zawiodłem. Widać mały budżet, duża groteskowość z takim humorem, który mi nie do końca odpowiada. Sceny walki takie sobie. Nic specjalnego tam nie zobaczyłem. Daleko temu do JW.

  4. Nie wiem. Jedynka całkiem fajna, dwójka ok, trójka takie e tam, No ale dam szansę i czwórce, może się zrehabilitują.

  5. MiloszGracz 24 marca 2023 o 07:07

    Keanu Reeves w roli Johna Wicka to po prostu mistrzostwo, a produkcje z serii John Wick zawsze stoją na wysokim poziomie.

  6. Bardzo mieszane odczucia po obejrzeniu 4 części, świetne sceny walki napewno najlepsze w serii ale w zbyt wielu czuć że zrobili z Johna Deus ex machine. Sytuacji w których powinien zginąć jest multum, szczególnie będąc potrąconym przed samochód 6x w przeciągu 15min. A scena spadania ze schodów to chyba zostanie memem, na seansie to cała sala zaczęłam się z tego śmiać 😂😭
    PS. Świetna rola Scotta Adkinsa do bólu przerysowana coś na markę starych Bondowskich czarnych charakterów ale w końcu miał trochę więcej do zagrania+ świetna charakteryzacja.

Dodaj komentarz