„Joker 2” to jeden z największych trollingów w historii Hollywoodu. Ten sequel wręcz wyśmiewa pierwszą część [RECENZJA]
To świetne kino, które zapewne zostanie zmiażdżone przez widzów na całym świecie. Choćby dlatego, że działa jak pstryczek w nos wymierzony wszystkim fanom poprzedniej części. Prosto z festiwalu filmowego w Wenecji recenzujemy nowego „Jokera”.
Wśród dziennikarzy i krytyków oczekiwania były zerowe, każdy bowiem zdaje sobie sprawę, jaki poziom prezentują zazwyczaj tego typu sequele. Ponadto filmowi przyczepiono łatkę musicalu (którym do końca nazywać go nie wypada, bo piosenki są tylko pretekstem dla stylowych ujęć), więc cyniczne głosy pojawiły się jeszcze przed udostępnieniem jakiegokolwiek zwiastuna. Okazało się jednak, że Todd Phillips postanowił zagrać vabank i oddać nam dzieło będące czymś zupełnie przeciwstawnym do interpretacji i znaczeń, jakie zaczęto przypisywać pierwszej części.
Reinwencja „jedynki”
Phillips odniósł się do kontrowersji z 2019 roku, kiedy to grupy radykalnych fanów zaczęły traktować słynnego złoczyńcę jako męczennika nawołującego do zmiany systemu. W drugiej części scenariusz bezpośrednio nawiązuje do tych wydarzeń i tak jakby je trochę wyśmiewa. Na wstępie dowiadujemy się, że co prawda Joker ponosi odpowiedzialność za tamte przestępstwa z „jedynki”, ale perspektywie, jaką dane nam było zobaczyć, daleko do słusznej. Już na początku bohaterowie mówią o pewnym filmie ukazującym działania Arthura Flecka i nakręconym przez Hollywood. Ironicznie w tym uniwersum pierwszy „Joker” to właśnie produkcja, którą mieliśmy okazję obejrzeć pięć lat temu! Obraz pełen półprawd, przeinaczonych zdarzeń i operujący tamtą nerwową atmosferą, dla wielu zakrawającą na „edgyzm”. W ten sposób Phillips wnosi do wykreowanego przez siebie świata świeżość, ukazując nam, jaki ten nasz Joker naprawdę jest.
Główny bohater to wciąż ta sama postać tragiczna, ale też, jak się okaże, zręczny manipulator, który owinął sobie Gotham wokół małego palca. Kiedy jednak w więzieniu poznaje Harleen Frances Quinzel (Lady Gaga), po raz pierwszy w życiu to on zaczyna działać pod czyimś wpływem i urokiem. Quinzel wykazuje się sprytem i dominacją. Obserwując tę relację typu „love and hate”, człowiek zadaje sobie pytanie, czy miłość tej dwójki okaże się kolejnym wymysłem Jokera, czy też uczuciem w pełni prawdziwym. Postać, w którą wciela się Gaga, wprowadza liczne sceny muzyczne, ale są one zupełnie niepotrzebne i świadczą jedynie o tym, że Phillips chciał się nieco pobawić samą formą filmu.
Mainstreamowy potworek
Najnowszy „Joker” sprawdza się na dwóch kluczowych płaszczyznach. Jak się okazuje, ze wszystkich filmów konkursowych w Wenecji ten najlepiej trzyma w napięciu (i zaciekawieniu) aż do samego końca. Niby to mainstream i luźniejsza odnoga współczesnego Hollywoodu, ale nie można reżyserowi odmówić pomysłu, którego kurczowo się trzyma. Niestety muzyczne wstawki są wyłącznie autorskim kaprysem niewprowadzającym zbyt wiele nowej treści (w stosunku do „jedynki”), lecz pod kątem koncepcyjnym sequel okazuje się fantastycznie poprowadzoną opowieścią. Ani na chwilę nie wkrada się do niej nuda.
Film Phillipsa do samego końca nie wykłada na stół wszystkich swoich kart, igrając z oczekiwaniami widzów w kontekście prawdziwej natury Arthura Flecka. Czy faktycznie jest on chory? A co, jeśli całość to tylko taki performance, sposób na oszukanie Gotham? Chociaż ten motyw bezpośrednio odnosi się do licznych komiksów o Batmanie (w których od dekad scenarzyści bawią się przeszłością złoczyńcy i przepisują ją na nowo), Phillips niejako demitologizuje komiksowy mit o tym, że każdy może stać się Jokerem, a wszelkie kluczowe wydarzenia z czyjegoś życia zaczynają nas w pełni określać. Reżyser dostarcza nam rozprawę o dualnej naturze protagonisty, ale w głębi duszy zdaje sobie sprawę, że w tym starciu musi wygrać jedna osobowość: Fleck albo Joker. Cytując Claude’a Lévi-Straussa: „Sens maski nie tkwi (…) w tym, co ona przedstawia, lecz w tym, co przeobraża”.
Poszukując siebie
A skoro już o maskach mowa, w filmie pojawia się również Harvey Dent. Po pewnym wypadku nie zostaje jednak tragicznie oszpecony i tym samym nie zamienia się w Dwie Twarze. Phillips trzyma się więc ram realizmu, sugerując, że komiksy przeinaczają przełomowe sytuacje, których doświadczamy w życiu. Wybuch lub skrzywdzenie w dzieciństwie nie muszą od razu oznaczać, że ktoś stanie się komiksowym wybrykiem natury.
Twórcy co prawda znają odpowiedzi na pytania dotyczące tożsamości Jokera, ale nie chcą ich ot tak zdradzać. Poprzez skorzystanie z konwencji dramatu sądowego zaczynają konsekwentnie budować suspens. Niby spodziewamy się końcowych wniosków, lecz te są odraczane poprzez wprowadzenie sporej ilości dialogu, w którym aktorzy tego kameralnego teatru (jaki stanowi sala rozpraw) rozmawiają o wydarzeniach z pierwszej części, rzucając na nie światło z zupełnie nowej i bardzo sugestywnej perspektywy. Reżyser zmusza nas do wyostrzenia zmysłów i zachęca do śledzenia wartkiej akcji bez spoglądania na zegarki.
Sztuczka z Fabryki Snów
Drugi „Joker” to jeden z nielicznych filmów tego typu (chodzi o tematykę komiksowo-superbohaterską), które faktycznie pozostają w pamięci na dłużej i dają szerokie pole do późniejszej rozkminy i interpretacji. Choć samo zakończenie zdaje się jednoznaczne, diabeł tkwi w szczegółach, czyli zachowaniach oraz reakcjach Flecka. Reżyser nieraz puszcza oko do uważnych widzów i tym samym naśmiewa się z odbioru pierwszej części, a także alt-rightowych fanów „jedynki”, którzy przyjęli Jokera jako swojego ówczesnego półboga. Wygląda na to, że Phillips czuł w głębi duszy, w jak złym kierunku powędrowała narracja wokół jego poprzedniego dzieła, więc postanowił to zmienić na własnych zasadach.
Mówimy więc o kontynuacji, która zarazem bierze siebie na poważnie, ale przy tym naśmiewa się ze swoich korzeni. Od dawna w Hollywood nie było takiej produkcji – potrafiącej zbić z tropu dosłownie cały świat. Nic dziwnego, że większość dziennikarzy mocno skrytykowała film, zarzucając mu brak konsekwencji względem „jedynki” lub nietraktowanie siebie w pełni na serio. Cały ten projekt zdaje się „meta”, tak jakby najnowszy „Joker” miał być najlepszym kawałem roku zawartym w dziele… o żartownisiu, który dąży, aby takowy dowcip opowiedzieć. I to jest w tym wszystkim chyba najpiękniejsze.
Ocena
Ocena
Nie miałem żadnych oczekiwań wobec sequela „Jokera” – w ogóle nie jestem fanem pierwszej części. Podoba mi się jednak, w jaki sposób Philipps postanowił strollować całe Hollywood i fanów swojego filmu. To nie miało prawa się udać, a wyszło o wiele lepiej, niż wszyscy przewidywaliśmy.
Czytaj dalej
Doktorant (Film Studies) na King's College London, publikował na łamach Collidera, Cineuropy, The Upcoming, FIPRESCI, Filmwebu, Interii Film, Polityki, Vogue Polska, WP Film, portalu GRYOnline.pl i wielu innych. Przeprowadził wywiady m.in. z Adamem Sandlerem i Alejandro Gonzálezem Iñárritu. Wierzy, że Jimmy Stewart to najlepszy aktor w historii kina.