„Jurassic World: Dominion” – recenzja filmu. Dinozaury wyginęły… ze wstydu

Od wydarzeń z „Jurassic World: Upadłego królestwa” minęło raptem kilka lat, ale na Ziemi zaszły spore zmiany. Kwitnie nielegalny handel dinozaurami, a władze nie nadążają z zamykaniem kolejnych placówek z prehistorycznymi gadami. Te w dodatku zadomowiły się u nas na dobre, koegzystując z ludźmi nawet w centrach wielkich miast. Wyobraźcie sobie, że na asfaltowej drodze zaliczacie czołówkę z triceratopsem, na dachach drapaczy chmur pterodaktyle zakładają swe gniazda, a w miejskim parku dzieci karmią małe jaszczury jak jakieś cholerne kaczki. I powiedzcie mi, jak mam uwierzyć w wizję twórców, jeśli u samych podstaw jest ona tak naiwnie głupia.
Scenariusz to pierwszy zasadniczy problem tego filmu. Nie dość, że okazuje się durny i dziurawy jak ser szwajcarski, to na dodatek nie ma na siebie dobrego pomysłu. Nie wiedząc, którą kartą zagrać, scenarzyści postawili na tę najbanalniejszą – sentyment. Stworzyli kolejną inkarnację Isla Nublar, lecz dla odmiany nie jest ona parkiem tematycznym, a polem doświadczalnym korporacji Biosyn. Zmiana czysto kosmetyczna, bo w zasadzie wszystko pozostało takie samo. Placówką, będącą domem dla złapanych na wolności dinozaurów, zarządza demoniczny geniusz – w tej roli absolutnie przerysowany i nieprzekonujący Campbell Scott, który stworzył jedną z najgorszych kreacji złola w historii kina (i dlaczego, u diabła, ucharakteryzowano go tak, że przypomina groteskową wersję Steve’a Jobsa?).
Mając tak nakreśloną bazę, ktoś pomyślał, że wystarczy dorzucić do tego tygla aktorów z „Parku Jurajskiego”, zmałpować kilka scen z kultowego obrazu Stevena Spielberga i porządnie wszystko wymieszać. Wyszło to niestety bardzo słabo. Film próbuje być pomostem między starą a nową trylogią, z jednej strony kontynuując wątki z „Upadłego królestwa” – wraca oczywiście tresujący raptory Owen (Chris Pratt) i towarzysząca mu Claire (Bryce Dallas Howard) – z drugiej przywracając do życia bohaterów „jedynki” i odświeżając ich relacje. Zasadniczo nie był to zły pomysł. Złe okazało się samo wykonanie.

Powrót starej gwardii cieszył mnie tylko na etapie zwiastunów. Zapewne pamiętacie moment, kiedy poznaliśmy Alana Granta (Sam Neill) uczestniczącego w wykopaliskach albo gdy naukowiec ostrzegał, by nikt się nie ruszał, ponieważ zbliża się T. rex. Przypomnijcie sobie rzucającego ciętymi ripostami Iana Malcolma (Jeff Goldblum), który w wolnym czasie snuje wykłady o etyce, a w obliczu zagrożenia macha flarą przed paszczą gigantycznego drapieżnika. Któż z nas nie kojarzy sceny z przewróconym samochodem i pastwiącą się nad nim kilkutonową bestią albo dramatycznego finału z grupą bohaterów lądujących między młotem a kowadłem – na środku areny walczących gadów.
Wszystkie te sekwencje wracają, lepiej lub gorzej naśladując oryginał z 1993 roku, tylko pytanie – po co? Przecież to wszystko już było w filmie mającym niemal trzy dekady na karku. „Park Jurajski” szokował rozmachem, jakością wykonania, techniczną precyzją, no po prostu wszystkim. Stojący za kamerą najnowszej odsłony Colin Trevorrow ślepo zapatrzył się w starą trylogię, odcinając bez opamiętania kolejne kupony i odtwórczo naśladując nie tylko określone motywy czy dialogi, ale nawet charakterystyczne gesty postaci. To mógłby być niezły fanserwis, ale tylko pod warunkiem, że robiłby za lukier na torcie, a nie danie główne.

Najlepiej wypadły same dinozaury zróżnicowane gatunkowo jak chyba nigdy wcześniej. Sceny z ich udziałem bywają szalenie dynamicznie, potrafią również wywołać odpowiedni dramatyzm, zwłaszcza wtedy, gdy na pierwszym planie pojawia się gigantozaur lub T. rex. Szkoda natomiast, że sama fabuła spycha dinusie na boczny tor, by ustąpiły miejsca… zmutowanej szarańczy niszczącej pola uprawne i zwiastującej kryzys żywnościowy. To kolejny problem tej odsłony – będąc filmem zamykającym trylogię, próbuje trzymać za ogon zbyt wiele srok i chce poruszyć za dużo wątków naraz. Szczególnie że scenarzyści na każdym kroku sadzą kolejne absurdy podważające logikę, ignorujące ciąg przyczynowo-skutkowy i obrażające inteligencję widza.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
-
Netflix przeznaczył ogromny budżet na finałowy sezon „Stranger Things”. To najdroższy...
-
Aktorski film „Zaplątani” jednak powstanie. Jedną z głównych ról ma zagrać...
-
Spin-off „Gry o tron” na pierwszym zwiastunie. Wielkimi krokami nadciąga „Rycerz...
-
Reboot „Z archiwum X” w drodze. Poznajcie następczynię Dany Scully
11 odpowiedzi do “„Jurassic World: Dominion” – recenzja filmu. Dinozaury wyginęły… ze wstydu”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
A tak z ciekawości Eugeniusz – jak oceniłeś Jurassic World 2?
Bez niespodzianki. Już poprzednia część była fatalna, a sam reboot marki pozbawiony serca i ambicji. Współczuję każdemu, komu „Park Jurajski” będzie się kojarzyć nie z oryginalnym obrazem Spielberga, a tymi abominacjami. Z drugiej strony, i tak jest lepiej niż z „Obcym” kompletnie zaoranym przez własnego twórcę.
Nie wiem, czy to nawet nie tutaj w CDA, ale pamiętam, że pod zwiastunem JW: Dominion ktoś napisał, że to pewnie „cały” film jest na tym zwiastunie.
Pomyślałem sobie wtedy coś w rodzaju „oj nie marudź na zapas [nie bądź Shaddon ;)], nie widziałeś, a juz wiesz…”.
Niestety ten ktoś miał racje. Na dwóch trailerach znalazły się wszystkie sceny z dinozaurami z całego filmu. W samym filmie nie było właściwie już nic więcej z „dinkami”, więc – chociaż to juz pewnie spóźnione – radzę ich nie oglądać przed seansem.
Popieram ocenę, tez dałem 3/10 na Filmwebie.
ogólnie trailery już od jakiegoś czasu zaczęły pokazywać zdecydowanie zbyt dużo, więc raczej je omijam.
Zgadzam się i to samo dotyczy gier. Na pewno nie oglądam (wielo) godzinnych gameplayów (tylko parę minut, żeby wyrobić wstępne zdanie) przed premierą. To odbiera sporo funu potem.
kogoś to dziwi? Już pierwszy film z Prattem był żenujący,
No do przewidzenia. Jurassic World był dla mnie takim zawodem, że dalej nawet nie próbowałem oglądać.
Giganotozaur. Gigantozaur to miły dinozaur 😉
Ten babol to była akurat moja wina. Poprawione.
Mam 3 najgorsze filmy w życiu których oglądanie było katorgą i albo próbowałem wiele razy, albo seansie chciałem zwymiotować
Matrix 4
Alien: Covenant
i ten wysryw bo inaczej nazwać nie można JURASSIC WORLD. Zczego ten gniot jest tak niereformowaly tępy i żałosny że próbowałem go obejrzeć z 7 razy i NIGDY nie udalo się do konca… wolałem zasnąć, albo isc pozmywac gary.
Scena w której „główny bohater wpada w „mgłe” z popiołu wulkanicznego” i nic się nie dzieje jest takim GWAŁCENIEM mojego intelektu że nie zostałoby nic innego tylko napluć na scenarzystę za takie traktowanie mojej osoby.
I absolutnie jestem zdziwiony że ktos po tym wysrywie chciał nakręcic kolejną część… ale zdziwiony juz nie jestem że to takj sam kał jak poprzedniczka.
Ratuje krótkie „Upadłe królestwo”. Bryce Dallas Howard znowu najlepsza. Chris Pratt dla mnie przepadł w FK – w tej części też go szukałem pod koniec filmu. W 2,5 h – upchali dużo. Jeśli nowa trylogia to taka część 4 całej serii – to czuję się nasycony. Stara ekipa bez skuchy. Dla mnie ok.