5
około 2 godziny temuLektura na 4 minuty

Klątwa adaptacji gier wróciła! Serialowa „Yakuza” jest fatalna, a jej twórcy kompletnie nie czują ducha Like a Dragon

W sumie dziwna sprawa. Serialowy „Fallout” od Amazona okazał się twórczym (i zarazem bardzo nietuzinkowym!) triumfem, natomiast nowa „Yakuza” to jego przeciwieństwo. Nic się tutaj nie klei, a sama adaptacja przypomina raczej nędzną produkcję klasy B bez ładu i składu.

Kiedy oglądam nową „Yakuzę”, pewne rzeczy nie do końca mi się zgadzają. Z gry balansującej między komedią a powagą zrobiono bezduszny serialik „dla każdego”. Chwilami wygląda on tak sztucznie i pastelowo, jakby ten magiczny „każdy” (lub „każda”) tak naprawdę nie istniał, bo mało komu podpasuje taka trefna konwencja. W produkcji czuć jakąś trudną do zdefiniowania nienaturalność. Ponadto zrezygnowano z absurdalnego humoru serii na rzecz stonowanej atmosfery i patetycznej ekspozycji, a nie na tym japoński cykl bazuje…  


Brak estetyki = brak duszy

Tytuł czerpie z fabuł „jedynki”, „dwójki” i prequelu (Yakuza 0), niemniej zmienia wiele znaczących motywów i wywraca klasyczną historię do góry nogami. Wciąż śledzimy losy stoickiego Kiryu (Ryoma Takeuchi, czyli castingowa porażka), ówczesnego yakuzy, którego gangsterskie życie dogania tuż po wyjściu z więzienia. Spotyka swoich dawnych przyjaciół (siedział aż 10 lat), ale dziś znajdują się oni w innym miejscu. Co więcej, serial całkowicie zmienia fabułę pierwowzoru. Choć szara marynarka i czerwona koszula Kiryu pozostały te same, reszta zupełnie się różni, zbudowana na inspiracji co ważniejszymi momentami z gier.

Nie żeby to miało jakieś większe znaczenie w ocenie adaptacji, która powinna być osobnym tworem, jednak w takich przypadkach na każdym kroku przyrównujemy do siebie obie narracje. Przez osobliwe zmiany fabularne dokonane w serialu m.in. nie istnieje relacja między Haruką a Kiryu (w grach Kiryu staje się przybranym ojcem dla odnalezionej dziewczynki, za którą stoi tajemnica. Wokół ich więzi kręci się akcja następnych części cyklu, stąd też zdziwienie fanów – przyp. red.). Co warto podkreślić, był to jeden z mocniejszych i ciekawszych elementów gier.

Like a Dragon: Yakuza, 2024, Amazon
Like a Dragon: Yakuza, 2024, Amazon

Wraz z nowym scenariuszem i brakiem wyznaczonej estetyki „Yakuza” straciła duszę – swój charakter i indywidualność. Fabuła pierwszej części gry wypadała szalenie tanio i potrafiła zmęczyć dosłownością, ale nie dało się jej odmówić uroku. Zapewne właśnie dzięki temu nieoczywistemu stylowi gracze pokochali serię i doprowadzili do powstania kolejnych części. W serialu Kiryu nie wzbudza już takiego szacunku, a Goro Majima, ulubieniec fanów, zupełnie nie przypomina błazna, którym był w produkcji Segi. Ponadto dodano tajemniczego zabójcę zwanego Demonem z Shinjuku – jedyny wątek jako tako trzymający nas przy obrazie Amazona (i przy okazji wnoszący nieco więcej przemocy znanej z gier). Niestety to wciąż za mało. 


Bałagan jakich mało

Kiedy kończyłem nowe „Like a Dragon”, byłem po prostu wycieńczony. To tylko sześć epizodów (każdy trwa około godziny), a dawno nie czułem takiego znużenia podczas oglądania serialu. Wymęczy nawet widzów, którzy znają gry na pamięć (akcja dzieje się na zmianę w 1995 i 2005 roku, aczkolwiek przejścia dostajemy w najmniej sensownych momentach), co samo w sobie woła o pomstę do nieba. 

Like a Dragon: Yakuza, 2024, Amazon
Like a Dragon: Yakuza, 2024, Amazon

W jednym epizodzie potrafimy i z sześć razy cofnąć się do przeszłości, by za chwilę wrócić do teraźniejszości (taką chronologię narracji umiejętnie stosował m.in. kultowy „Mad Men” – tam przejścia wypadały płynnie i nie przesadzano z ich częstotliwością). Do tego żadna z postaci nie jest wystarczająco wyrazista. Nikomu nie kibicujemy, nie znajdziemy też swojego ulubieńca. Po prostu oglądamy dla oglądania – byle do przodu, aby jak najszybciej zakończyć przygodę. Pisanie o nowej „Yakuzie” uznawałem za przywilej. Teraz czuję wielką ulgę, że moje ostatnie zetknięcie z tą adaptacją już za mną. 

Ocena

Przypomina produkcję o młodych gangsterach przerobioną już setki razy w bardziej europejskich odsłonach. Te same tropy, te same postaci, te same miłostki i zwroty akcji, które przez swoją przewidywalność nawet nie zachwycają. Strach zapytać, ale co mi szkodzi: co muszą czuć fani?

3
Ocena końcowa

Czytaj dalej

Redaktor
Jan Tracz

Doktorant (Film Studies) na King's College London, publikował na łamach Collidera, Cineuropy, The Upcoming, FIPRESCI, Filmwebu, Interii Film, Polityki, Vogue Polska, WP Film, portalu GRYOnline.pl i wielu innych. Przeprowadził wywiady m.in. z Adamem Sandlerem i Alejandro Gonzálezem Iñárritu. Wierzy, że Jimmy Stewart to najlepszy aktor w historii kina.

Profil
Wpisów8

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze