„Królestwo Planety Małp” pokazuje, że na świecie nigdy nie będzie pokoju [RECENZJA]
![„Królestwo Planety Małp” pokazuje, że na świecie nigdy nie będzie pokoju [RECENZJA]](https://cdaction.pl/wp-content/uploads/2024/05/15/fa4da1ca-d6a6-4066-9207-9111a208b35b.jpeg)
Kiedy wydawało się, że Tim Burton zarżnął kultową markę, w 2011 roku z pomocą przybył Rupert Wyatt ze swoją „Genezą planety małp”. Nie była to wybitna produkcja, ale na tyle dobrze zrealizowana, że przetarła szlak dla znacznie lepszej „Ewolucji…”, ta następnie doprowadziła nas do niesamowicie przejmującego finału w „Wojnie…”. I tak naprawdę nie udałoby się to, gdyby seria nie trafiła w ręce Matta Reevesa. Niezwykle uzdolnionego artysty, który potrafi nie tylko zaproponować własną wizję na film, lecz także ją obronić, co nie jest wcale takie oczywiste (tak, na ciebie patrzę, Zacku Snyderze…). To, w jaki sposób rozwinął historię Cezara (rzecz jasna przy pomocy scenarzystów: Ricka Jaffy, Amandy Silver i Marka Bombacka), zasługuje na uznanie. Zwieńczenie trylogii do dziś dźwięczy mi w głowie, choć od premiery minęło już dobre siedem lat.
Był to blockbuster kompletny, łączący w sobie rozmach i widowiskowe sceny akcji z minimalizmem oraz wrażliwością kina artystycznego. Reeves, ukazując konflikt małp z ludźmi nawiązał m.in. do obozów koncentracyjnych, z głównego bohatera uczynił mesjasza, nie bał się też filozoficznych rozważań o naturze człowieka. I choć większość wątków została ładnie domknięta, Hollywood nie lubi próżni. Nic więc dziwnego, że postanowiono powrócić do marki. Tym razem jednak na stołku reżyserskim zasiadł Wes Ball, którego znamy przede wszystkim jako wyrobnika. Jego dotychczasowe dzieła były zaledwie dobrze wykonanymi rzemieślniczo pracami, ale brakowało im bardziej autorskiego sznytu. Tak samo ma się sprawa z „Królestwem Planety Małp”, jadącym na oparach poprzednich filmów z serii. Niemniej to w dalszym ciągu solidny tytuł, wyróżniający się na tle superbohaterskiego mułu od kilku lat zanieczyszczającego kino.

„Caesar is dead”. „Jak to zdechł?”
Jak mawiał Franz Maurer: „A kto umarł, ten nie żyje”. No to Cezar nie żyje i choć próbowano z niego zrobić postać na miarę Chrystusa, najwidoczniej odebrano mu zdolność zmartwychwstania. Żyje natomiast pamięć o nim i jego wpływ na kolejne pokolenia. I nie martwcie się, jeśli nie oglądaliście jeszcze „Wojny o planetę małp” (jak to?!), gdyż nie rzuciłem w waszą stronę żadnym spoilerem. Fizyczny brak protagonisty poprzedniej trylogii wynika przede wszystkim z tego, że „Królestwo…” osadzone zostało w odległej przyszłości, opowiada historię, jaka wydarzyła się „wiele generacji później”. Mamy więc do czynienia z zupełnie nowymi postaciami, choć głównie reprezentującymi małpy, bo ludzi jest tu jak na lekarstwo – właściwie na ekranie gości jedynie znana z serialu „Wiedźmin” Freya Allan, choć i jej „czas antenowy” ograniczono.
To przede wszystkim opowieść o małpach, o tym, jak rozwinęły się na przestrzeni lat (większość potrafi mówić) i jak zaczęły budować własne społeczeństwo bez ingerencji homo sapiens. To także historia o wewnętrznych podziałach, odmiennych poglądach i o tym, jak ważną funkcję w kształtowaniu się cywilizacji pełnią mity i bogowie. Dla jednych nie mają oni znaczenia, drudzy pielęgnują pamięć o nich, postępując zgodnie z ich naukami, inni zaś mordują, próbując zwiększyć wpływy w imię wiary. „Królestwo Planety Małp” to film również o tym, jak prawo kontroluje i uporządkowuje normy społeczne i etyczne. Ale jak wiadomo, nie każde prawo jest dobre – przekonuje się o tym Noa (Owen Teague), nasz nowy przewodnik po tym uniwersum.

Historia jak z Kingdom Come: Deliverance
Głównego bohatera poznajemy w momencie, gdy z dwójką przyjaciół próbują zdobyć jaja sokoła. Tylko tak będą mogli zaliczyć egzamin dojrzałości, w ich gromadzie dorosłe osobniki muszą bowiem stworzyć więź z tym dumnym ptakiem. Nie dochodzi jednak do ceremonii, chłopak zostaje rzucony w wir wydarzeń, które również zrobią z niego mężczyznę, lecz w brutalniejszy, bezwzględny sposób. Wioskę Noa atakują i niszczą zamaskowane małpy pod dowództwem Proximusa (w tej roli jak zwykle świetny Kevin Durand), silnego szympansa, samozwańczego następcy Cezara. Protagoniście nie pozostaje nic innego, jak wyruszyć w niebezpieczną podróż, aby uratować swoich ziomków. Po drodze natrafia jednak na ludzką kobietę i wtedy sytuacja zaczyna się jeszcze bardziej komplikować.
Fabuła sama w sobie jest naprawdę ciekawa, a Ball przez cały czas trzyma rękę na pulsie, aby dostarczać widzom adrenaliny w odpowiednich dawkach. Sporo się tu dzieje, sceny akcji wydają się przemyślane i dobrze wykorzystują mobilność i zwinność małp. Ogromna w tym zasługa też fantastycznych efektów wizualnych, co we współczesnym kinie paradoksalnie zdarza się coraz rzadziej. Nawet rozgrywający się w ciemnościach finał nie służył zakamuflowaniu mizernej strony technicznej, tylko stanowił wizję reżysera. W końcu mrok nie musiał skrywać niedostatków jak w wielu innych produkcjach, lecz był właśnie kluczowy do budowania klimatu.

Obyło się bez łez
Twórcy nie tylko przygotowali przepiękną wizję świata (jeśli graliście w Horizon Forbidden West, poczujecie się jak w domu), ale też perfekcyjnie zanimowali bohaterów, dbając o najmniejsze szczegóły: począwszy od owłosienia, przez ruch, a na mimice kończąc. Patrząc w oczy małpy, można zobaczyć człowieka. Poczuć jej smutek. Złość. Zdziwienie. Radość. Całe spektrum emocji. Szkoda tylko, że praca techników nie przekłada się na lepszą reżyserię – pomijając sekwencje nastawione na akcję. Ball co rusz stawiał bohaterów w trudnym położeniu, próbował uchwycić ich liryczność w dramatycznych scenach, stosował najróżniejsze sztuczki narracyjne, ale jakoś to wszystko nie do końca działało.
Choć „Królestwo Planety Małp” ogląda się bardzo dobrze i czuć, że film miał być czymś więcej niż tylko rozrywkowym blockbusterem, to jednak nie udało mu się osiągnąć wyżyn. Może dlatego, że fabuła, mimo ciekawej perspektywy, okazała się niezbyt odkrywcza. Może protagoniście zabrakło charyzmy. Może to wina scenarzysty – Josha Friedmana. A może to reżyser ponownie nie wyszedł ze strefy komfortu, w dalszym ciągu stawiając siebie w roli rzemieślnika. Wszakże z o wiele gorszych historii powstawały znacznie lepsze produkcje. I nawet jeśli Ballowi zabrakło odwagi (albo umiejętności) do bycia artystą, to chętnie zobaczyłbym jego kolejny film z tej serii. Reżyser okazał się wyrobnikiem, ale godnym zaufania. I choć nie porównałbym go do porządnego burgera z solidnej restauracji, nie potrafiłbym też postawić go obok kapciowatej zwykłej bułki z McDonaldsa. To taki bardziej Burger Drwala.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
-
Mark Hamill po raz kolejny komentuje swój powrót do „Gwiezdnych wojen”....
-
Poznaliśmy czas trwania pierwszych 4 odcinków „Stranger Things 5”....
-
„Uciekinier” z nowym zwiastunem. Fani science fiction i Stephena Kinga mogą...
-
Wyciekł zwiastun 2. sezonu „Daredevila: Odrodzenie”. Serialowa Jessica Jones...
13 odpowiedzi do “„Królestwo Planety Małp” pokazuje, że na świecie nigdy nie będzie pokoju [RECENZJA]”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Film w porządku, wolę poprzednią produkcję (Wojnę z 2017), ale nadal jest to przyjemne kino akcji. Środek może troche zbyt powolny, ale poza tym nie mam większych zastrzeżeń.
Matt Reeves jest wybitnie nijakim reżyserem, co udowodnił tworząc wybitnie nijakiego Batmana. Gdyby był chociaż zdolnym rzemieślnikiem, jako podróba Finchera/Nolana „The Batman” mógłby próbować jakoś się obronić, ale okazał się po prostu przewidywalny, pozbawiony pomysłu na siebie, energii twórczej, jakiejkolwiek interesującej nuty.
Geneza planety małp była akurat dobra, chociaż gdyby nie James Franco film sporo by stracił. Właśnie jego brak w kolejnych odsłonach sprawił, że zupełnie straciłem zainteresowanie serią.
Imponujące, każde zdanie w tej wypowiedzi jest błędne.
W porządku, w takim razie przedstaw swoją opinię.
Mnie akurat pojawienie się tej produkcji wzięło kompletnie z zaskoczenia, właśnie dlatego, że poprzednia trylogia była tak niesamowicie udanym i skończonym dzielem. Nie mam jakoś zaufania do takich odgrzebkow robionych przez innych twórców, więc mimo nieźle recenzji podziękuję. Z umiarkowanym entuzjazmem czekam za to na drugiego Batmana, bo Reeves czuje ten świat i mam nadzieję, że tchnie w niego więcej życia.
Kogo to w ogóle obchodzi…
Jako fan Planety Małp (tej oryginalnej z ’68 roku, ale też ostatniej trylogii), oczekiwania wobec Królestwa miałem spore. I się nie zawiodłem. Świetny film, godny kontynuator wizji Reevesa i solidne podwaliny pod następne części, do których powstania mam nadzieję dojdzie. Wszystko zależy od wyników finansowych. W Królestwie jest i stawka, i napięcie, i fajnie zarysowane postaci, i smaczki dotyczące nie tylko poprzedniej trylogii, ale i pierwszej Planety Małp sprzed ponad pięciu dekad. To rasowy blockbuster z ambicjami, a wykonany tak, że mucha nie siada. Takiego kina rozrywkowego chcę więcej:)
Nowa trylogia jest świetna pod kątem oddania małp. Wyglądają genialnie, zbliżenia kamery na twarz na te detale. Kawał świetnej roboty.
Ciri z małpami 🙂