3
19.04.2023, 07:24Lektura na 4 minuty

Krwawo, głupio i zabawnie. Recenzja filmu „Renfield”

Renfield miał jedno proste zadanie – dostarczać hrabiemu pokarm. Nie pierwszych lepszych gangusów, bo po nich można nabawić się zgagi. Najlepsza była krew niewinnych, ot kilka zakonnic, od czasu do czasu autobus cheerleaderek. Czy to tak wiele?


Eugeniusz Siekiera

Tytułowy bohater wiernie służył swojemu panu, ale po dekadach spełniania najbardziej krwawych i absurdalnych żądań pojawiło się wypalenie zawodowe. Poznajemy go na zebraniu grupy wsparcia dla osób tkwiących w toksycznych związkach, a jeśli tak postrzegana jest relacja słynnego hrabiego Drakuli z nie mniej ikonicznym Renfieldem, wiesz już, że będzie grubo. Albo przynajmniej zabawnie.

Renfield
Renfield. Źródło: Materiały prasowe

Z krwi i kości

Wbrew temu, co może sugerować powyższy wstęp, scenariusz nie jest mocną stroną obrazu wyreżyserowanego przez Chrisa McKaya. To historia jakich wiele – irracjonalnie zabawna, lecz pretekstowa, zamierzenie głupia, lecz średnio angażująca. Sporo tu nielogiczności i skrótów, ale kto szuka sensu w filmie, który stylistyką i treścią nawiązuje do komedii gore z poprzedniego stulecia?

Ważniejsze od historii okazują się występujący w niej bohaterowie. Choć to obraz skoncentrowany na słudze Drakuli, a nie samym księciu ciemności, gdy ten ostatni pojawia się na ekranie, wypełnia kadr w całości, kradnie każdą scenę. Postać grana przez Nicolasa Cage’a jest świadomie przerysowana, a aktor nieustannie szarżuje i w oczywisty sposób bawi się rolą, przez co dobry nastrój udziela się też widzom. Przy czym momentami potrafi być w swej kreacji przerażający – nie pomyślałbym, że to napiszę, ale po seansie widziałbym Cage’a w poważnym filmie o wampirach. Wiecie, takim, w którym bohater nie próbuje być zabawny i groteskowy jednocześnie, niezależnie od sytuacji i kontekstu.

Nieźle wypada też Nicholas Hoult w roli tytułowego Renfielda. Wygląda jak zwyczajny, niegroźny i może trochę zbyt przeczołgany przez życie koleś, któremu przydałoby się przewietrzyć garderobę i nieco bardziej zaprzyjaźnić z mydłem. Po zażyciu robala czy innego owada (karalucha, muchy, gąsienicy – nosi je przy sobie w specjalnym pojemniczku) zmienia się jednak w maszynę do zabijania, jakąś dziwaczną, upiorną wersję Johna Wicka. Gościa, który tacą na napoje odetnie komuś ręce powyżej łokci, a ciosem w czerep urwie głowę niczym Johnny Cage w swoim kultowym fatality z pierwszego Mortal Kombat.


Pociąg z mięsem

To nie przenośnia, serio jest aż tak brutalnie. Każda większa zadyma zamienia się w krwawe dożynki, posoka wesoło chlupocze w buciorach, a przemoc okazuje się do tego stopnia przerysowana, że aż absurdalna, nie wywołuje więc szoku czy obrzydzenia, tylko szczery uśmiech. Potrafię sobie wyobrazić, że podobny film powstaje jako efekt zakładu Roberta Rodrigueza z Quentinem Tarantino, gdy jeden z nich ma wolny weekend i basen sztucznej krwi na zbyciu.

Wracając jeszcze do obsady, zabawnie wypadła również Awkwafina w roli prawdopodobnie jedynej nieskorumpowanej policjantki w mieście. Bohaterka nieustannie miota się i rzuca bluzgami, ale w walce z lokalną mafią czuje się bezsilna, skoro koledzy z pracy siedzą w kieszeni bossa jednej z rodzin przestępczych. W trakcie śledztwa dziewczyna wplątuje się w sam środek konfliktu między Drakulą a Renfieldem, motywując tego drugiego do zmiany życia, usamodzielnienia się i zerwania z makabryczną przeszłością.

Renfield
Renfield

To film zaskakująco krótki. Nie ma tu niepotrzebnych dłużyzn i dreptania nerwowo w miejscu przed ostateczną konfrontacją. Gdy bohaterowie podejmują decyzję dotyczącą kolejnych kroków, minutę później zmierzają do celu, a po kwadransie jest już po wszystkim. Przy tak nieskomplikowanym scenariuszu pośpiech wyszedł filmowi na dobre, bo nie ma miejsca na nudę.

Idąc do kina, nie liczyłem na wiele i może dlatego bawiłem się zaskakująco dobrze, choć nie opuszczała mnie myśl, że to wciąż komediohorror klasy B, a przy okazji obraz z minionej epoki. Gdyby debiutował w latach 90., byłby hitem osiedlowych wypożyczalni kaset VHS. Dziś prawdopodobnie przejdzie bez echa, a jeśli wywoła wzruszenie ramion „poważnych krytyków filmowych”, to wyłącznie bezgranicznie szarżującym Cage’em.

Ocena

To jednocześnie kontynuacja i parodia „Drakuli” Brama Stokera, a przy tym komedia gore jak się patrzy. Zaskakująco brutalne sceny akcji przypominają montażem efekciarski teledysk, w którym wyrywanie kończyn ubarwiają rozmaitej maści gagi.

7
Ocena końcowa


Czytaj dalej

Redaktor
Eugeniusz Siekiera

Filozof i dziennikarz z wykształcenia, nietzscheanista z powołania, kinoman i nałogowy gracz z wyboru. Na pokładzie okrętu zwanego CDA od 2003 roku. Przygodę z wirtualnym światem zaczynałem w czasach ZX Spectrum, gdy gry wczytywało się z kaset magnetofonowych, a pisanie prostych programów w Basicu było najlepszą receptą na deszczowe popołudnie. Dziś młócę na wszystkim, co wpadnie pod rękę (przeprosiłem się nawet z Nintendo), choć mając wybór, zawsze postawię na peceta.

Profil
Wpisów117

Obserwujących21

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze