2
16.10.2024, 12:24Lektura na 5 minut

„Legenda Vox Machiny” to serial fantasy, który zasługuje na więcej uwagi niż „Pierścienie Władzy” i „Ród smoka” razem wzięte

Sporo mówi się o „Rodzie smoka”, a „Pierścienie Władzy” kontynuują zawrotną karierę medialnego worka treningowego. Tymczasem przy mniejszym rozgłosie na Prime Video zagościł kolejny sezon serialu fantasy dużo sympatyczniejszego, czyli „Legendy Vox Machiny”.


Hubert Sosnowski

Palnę truizm, ale niestety jakość to nie wszystko. Przekonujemy się o tym na co dzień, gdy donośniejsze produkcje przyćmiewają to, co bezpretensjonalne i radosne, dające… po prostu frajdę. Spójrzmy na pole bitwy o odbiorcę fantasy i o uwagę. Daniem głównym w ostatnich miesiącach był „Ród smoka”, czyli prequel „Gry o tron”. Materiały, które walą w „Pierścienie Władzy” jak w bęben, zyskują chorą liczbę wyświetleń i poparcie fanatyków J.R.R. Tolkiena. Nie generuje to zdrowych emocji, ale kliki na pewno. Tymczasem trochę w cieniu, choć z grupką wiernych i zadowolonych widzów wędruje bezpretensjonalna „Legenda Vox Machiny”. I okazuje się bardziej sycącym seansem, czego dowodzi kolejny – trzeci już – sezon, który wylądował na Prime Video.


Gra o widza fantasy

To trochę niesprawiedliwe porównanie, bo „Legenda Vox Machiny” to animacja, co w oczach wielu skreśla ją jako niepoważną, w dodatku stoi za nią grupka dubbingowców pasjonatów (znakomitych w swojej robocie i rozpoznawalnych w geekowskich kręgach, trzeba przyznać), a serię napędza uniwersum fantasy wykreowane na potrzeby kampani w Dungeons & Dragons. To generuje pewną bazę odbiorców. Ale okazuje się małym fiacikiem w porównaniu z dwoma behemotami, które przyciągają całą naszą uwagę. „Pierścienie Władzy” mają za sobą siłę marki Władcy Pierścieni, a przed - ludzi wkurzonych tym, co z ową marką zrobiono.

materiały prasowe
materiały prasowe

Osobiście podobały mi się pierwsze odcinki serialu i motyw Galadrieli opętanej zemstą niczym Ahab z „Moby Dicka”, ale chwilę po rozbiegówce fabuła rozlazła się jak stare gacie i męczyła bułę nie gorzej niż Critical Drinker powtarzający te same mantry pod adresem każdego serialu, z którego treścią się nie zgadza (bardzo lubiłem ten kanał i to poczucie humoru szkockiego chlora, a polecanki wychodzą mu do dziś).

„Ród smoka” to z kolei serial przyzwoity, ale bezduszny, zawdzięcza dużo budżetowi i sile napędowej „Gry o tron”. Choć miewa przebłyski emocji, to jednak maszyna do podtrzymywania życia, aż ktoś wymyśli, czy da się pchnąć opowieści o Westeros na przód, czy chwilę poodcinamy kupony, a potem zwijamy kramik. Może coś się w temacie ożywi, gdy George R. R. Martin wyda „Wichry zimy”, ale chyba prędzej doczekamy się Half-Life’a 3.

materiały prasowe
materiały prasowe

Strażnicy fantasy

I tu na scenę wchodzi „Legenda Vox Machiny”. Na pierwszy rzut oka wydaje się kolejnym typowym animowanym serialem dla nieco starszych widzów. Trochę obscenicznego, ale uroczego humoru, dużo przygody i historia sympatycznych niewydarzeńców, których śmiertelna strzała mija zawsze o włos. To tacy „Strażnicy Galaktyki” wrzuceni w fantasy. I mają też wszystkie zalety filmów Jamesa Gunna. Największą z nich jest bijące serducho opowieści. Bo to opowieść nowoczesna, zwarta i płynąca sprytnie do brzegu, lecz działa dlatego, że właśnie serce ma we właściwym miejscu – i bije ono mocno.

Na pierwszym miejscu stoi tutaj drużyna. To banda uroczych łajdaków stanowiących proste, ale kreatywne wariacje na temat zgranych stereotypów fantasy. Połączenie animacji i znakomitej pracy dubbingowców (którzy wcielali się w te postacie wcześniej podczas kampanii nagrywanych przez kanał Critical Role) sprawiło, że grupa Vox Machina ożywa w naszych oczach nie mniej niż bohaterowie z seriali aktorskich. Mamy tu kapłankę, druidkę, tępego, ale uroczego barbusa, elfiego wojownika-łotrzyka, łowczynię i oczywiście barda. 

materiały prasowe
materiały prasowe

Wpadają w coraz większe kłopoty, buzują emocjami, jakby się urwali z teen dramy, drą koty, ale przede wszystkim… darzą się zrozumieniem i wspierają. Czuć, że wspólny pech, łajdactwa i desperacki, frywolny humor uczyniły z nich ekipę ostatniej szansy. Że ich więź jest nie do zdarcia, choćby się czasem ranili (dosłownie i w przenośni).


Mysz, która ryknęła

Jakież to odświeżające w krajobrazie seriali, które albo osuwały się w drogą, błyszczącą tandetę („Koło czasu”, niestety od pewnego momentu „Pierścienie Władzy”), albo udają drugą „Grę o tron” i „House of Cards”. „Legenda Vox Machiny” nie boi się krwi, okrucieństwa ani seksu (w różnych konfiguracjach), a więc podstawowy pakiet współczesnego fantasy został odhaczony. Nie boi się też zanurzać swoich bohaterów w błocku polityki ani zmuszać do trudnych wyborów – takich, których następstwa mogą ciągnąć się sezonami. Czasem też postacie popełniają radosne głupoty o przerażających konsekwencjach lub ulegają demonom przeszłości.

Ale właśnie dzięki kontrastowi z pozorną beztroską, sztubackim prowadzeniem się i ciepełkiem ludzi mrok i dramatyczne momenty uderzają mocniej niż każdy spreparowany szok fabularny albo incydent kałowy wygenerowany przez konkurencję wartą miliony.

materiały prasowe
materiały prasowe

Co ciekawe, to wszystko zbudowano nie wokół wysmakowanego uniwersum Martina z politycznymi niuansikami, nie wokół tradycji Tolkienowskiej, nie. To mutacja grochu z kapustą, jaki oferuje Dungeons & Dragons, gdzie fantasy chodzi pod rękę z arcanepunkiem i wszystkim, co przyjdzie Mistrzom Gry do głowy. Nie spodziewajcie się tu trzymania konwencji przy ziemi, a raczej demonów, duchów, smoków, wpływu pradawnych bogów, potężnych artefaktów… i luźnego podejścia do nich na zasadzie „dzień jak co dzień”. Teoretycznie to są wszystkie możliwe grzechy fantasy popełnione naraz, ale takie nastawienie bohaterów, humor i pewna doza nieskrępowania cechują również co trzecią sesję papierową w „dedeczki”.

I ten mały awanturniczy serial niesie za sobą prostsze, intensywniejsze doznania, nie sili się na finezję i trwa w cieniu gigantów. A dzięki temu zapewnia też dużo czystsze przeżycia. Ma swoich oddanych fanów, ale przy tym, co oferuje i jak dobrze będziecie się czuć po seansie, zdecydowanie zasługuje na więcej rozgłosu. Tę szczerość i brak cynizmu warto nagradzać.


Redaktor
Hubert Sosnowski

Prawdopodobnie jedyny dziennikarz, który nie pije kawy. Rocznik '91. Szop w przebraniu. Gdzie by nie mieszkał, pozostaje białostoczaninem. Pisał do Dzikiej Bandy, GRYOnline.pl, Filmomaniaka, polskiego wydania Playboya, wydrukowano mu parę opowiadań w Science-Fiction Fantasy i Horror. Prowadzi fanpage Hubert pisuje, a odważni mogą szukać profilu na wattpadzie o tej samej nazwie. Kiedyś napisze książkę, a w jego garażu zamieszka odpicowane BMW E39 i Dodge Charger. Na pewno! Niegdyś coś ćwiczył, ale wybrał drogę ciastek. W miłości do Diablo, Baldura, NFSa i Unreal Tournament wychowany.

Wpisów11

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze