„Małpa” to Stephen King na wesoło. Zamiast rasowego horroru dostajemy krwawą czarną komedię [RECENZJA]
Stephen King. Chyba nie ma drugiego autora horrorów, który tak chętnie byłby przenoszony na wielki ekran. Hollywood przemieliło znaczną część jego dorobku, ekranizując scenariusze pisarza, powieści i opowiadania, nawet te krótkie i nieszczególnie udane. Pochodząca z antologii „Szkieletowa załoga” "Małpa" jest tego najlepszym przykładem.
U Kinga najbardziej cenię punkt wyjścia. Nawet jeśli rozwinięcie rozłazi się w szwach, a zakończenie rozczarowuje, król horroru na ogół ma świetne pomysły. Rzeczona „Małpa” niestety nie wpisuje się w tę regułę. To niespełna 40 stron dość trywialnej prozy (moim zdaniem to jedno z najsłabszych opowiadań z tego skądinąd świetnego zbioru), a zarazem kolejna historia traktująca o przeklętym przedmiocie, jakich w popkulturze mamy zatrzęsienie.
„Oszukać przeznaczenie” na dopingu
Tytułowa małpa to nakręcana zabawka, która sprowadza zgubę na losową osobę z otoczenia tego, kto przekręci kluczyk. Wystarczy nim dwa, trzy razy obrócić, by działy się rzeczy. Makabryczne i wyjątkowo krwawe, a przy tym niedorzeczne i absurdalne. Na takim banale ciężko zbudować angażującą opowieść. Ale to też jeden z tych przypadków, gdy historia z dużego ekranu nie tylko sporo dodaje od siebie, ale w ogólnym wydźwięku skręca gdzieś w bok, mniej lub bardziej odbiegając od materiału źródłowego. W efekcie film, choć sygnowany nazwiskiem Kinga, łączy z opowiadaniem zaledwie kilka kluczowych postaci.
Najważniejszą jest rzecz jasna sama małpa. Nie zabrakło również braci Hala i Billa, wokół których kręci się cała makabra. W filmie są bliźniakami; kilka minut dzielących ich od przyjścia na świat sprawia, że jeden staje się przemocowym dupkiem, a drugi okularnikiem-ofiarą narażonym w szkole na największe szykany ze strony własnego brata. Gdy wśród rzeczy ojca znajdują starą nakręcaną zabawkę, ich życie powoli zamienia się w koszmar, choć jeden z nich będzie początkowo widział w małpie szansę na wymierzenie krwawej zemsty, co oczywiście doprowadzi do pierwszych nieodwracalnych tragedii.

Opowiadanie i ekranizację łączą również postacie ojca (występującego wyłącznie jako mgliste wspomnienie), który wyszedł po fajki i nigdy nie wrócił, matki chłopców oraz ciotki, kończących w niemiły, a ta druga dodatkowo w szczególnie pokręcony sposób. Pojawia się też stara studnia, służąca za grobowiec dla diabolicznej małpy. Niestety tymczasowy, bo jak tradycja wszelkich przeklętych fantów nakazuje, nie da się owej zabawki zniszczyć, spopielić, porąbać na kawałki czy utopić w zatęchłej błotnistej wodzie. To znaczy teoretycznie można, tyle że prędzej czy później powróci, jej futro znów będzie puszyste, a oczy lśniące tak samo jak w dniu, w którym ją stworzono.
Z kategorii „tak głupi, że aż śmieszny”
Za kamerą stanął gatunkowy weteran, Osgood Perkins (napisał też scenariusz, a nawet zagrał niewielką rolę). Po twórcy „Kodu zła” i „Zła we mnie” oczekiwania miałem spore, zdając sobie jednocześnie sprawę, że „Małpa” jest horrorem zupełnie innego rodzaju niż poprzednie dzieła reżysera. Tu groza miesza się z groteską, w opowiadanej historii darmo szukać powagi, a przez liczne szalone makabreski film jest nie tyle straszny, co śmieszny. Ale uspokajam, że śmieszny w pozytywny sposób. Najlepiej bowiem bawiłem się na scenach, gdy pluszowa małpa waliła drewnianą pałką w bęben, co z automatu przywoływało kostuchę serwującą śmierć w osobliwych i grubo przesadzonych okolicznościach. Ciała wybuchają lub nadziewają się na ostre przedmioty, dziecięce wózki płoną, autobus pełen cheerleaderek w jednej sekundzie staje się masowym grobem. Gorefest jak się patrzy.

W momentach, gdy film próbuje uderzać w poważniejsze tony, na przykład podczas pogadanek ojca z synem, trochę wieje nudą. Można w tym dostrzec nieśmiałe próby opowiedzenia o bólu wynikającym ze straty i nieprzepracowanych traumach. Niby jest to jakaś wartość dodana, bo bracia zostali przez Perkinsa znacznie lepiej zniuansowani i nakreśleni niż w opowiadaniu Kinga, a wydarzenia z dzieciństwa rzutują na ich dorosłe życie, co z kolei prowadzi do kolejnych tragedii. Nie potrafiłem jednak brać na poważnie poważnych wątków w filmie, który z założenia był kompletnie niepoważny (gra słów zamierzona).
Trudno o „Małpie” myśleć inaczej niż w kategoriach głupiej, ale też upiornie zabawnej wersji „Oszukać przeznaczenie”. Ja bawiłem się nieźle. Nie świetnie, ale po prostu nieźle. I wy prawdopodobnie też będziecie, jeśli nie nastawicie się na rasowy horror, a czarną komedię mocno skropioną sztuczną krwią i udekorowaną girlandami z wnętrzności.
Ocena
Ocena
Perkins już dowiódł, że materię filmowego horroru rozumie bardzo dobrze, choć do tej pory nie dał się poznać jako komediant. „Małpa” bowiem im bardziej makabryczna i przerysowana, tym śmieszniejsza. To wyjątkowo brutalna czarna komedia, a salwy śmiechu na sali kinowej dowodzą, że nie jestem w tej ocenie odosobniony.
Czytaj dalej
Filozof i dziennikarz z wykształcenia, nietzscheanista z powołania, kinoman i nałogowy gracz z wyboru. Na pokładzie okrętu zwanego CDA od 2003 roku. Przygodę z wirtualnym światem zaczynałem w czasach ZX Spectrum, gdy gry wczytywało się z kaset magnetofonowych, a pisanie prostych programów w Basicu było najlepszą receptą na deszczowe popołudnie. Dziś młócę na wszystkim, co wpadnie pod rękę (przeprosiłem się nawet z Nintendo), choć mając wybór, zawsze postawię na peceta.