„Nosferatu” – recenzja filmu. Gotycki horror dla kinofilskich estetów

Niemcy, XIX wiek. Młody księgowy Thomas Hutter zostaje wysłany przez swoją kancelarię na Zakarpacie. Mieszkający tam hrabia Orlok planuje kupić posiadłość w mieście, aby uciec od zabobonu i ciemnoty, jak sam mówi. Ta ciemnota, czyli lokalna społeczność, ostrzega Thomasa przed interesami ze szlachcicem, twierdząc, że konszachtuje z nieczystymi mocami. Szybko dowiadujemy się, że lud miał rację. Orlok okazuje się dość specyficzną personą, w dodatku jego intencje są złowrogie. Hrabia wykazuje niezdrową fascynację Ellen – młodą żoną Thomasa, która czeka na niego w domu zaprzyjaźnionej rodziny.
Historia ta jest oczywiście wierną kopią „Drakuli” Brama Stokera. Twórcy oryginalnego filmu nie chcieli płacić licencji za możliwość adaptacji książki, pozmieniali więc imiona postaci i niektóre elementy opowieści, zostawiając jednak trzon fabularny w praktycznie niezmienionej formie. Eggers, po znakomitym „Lighthouse” i przyjętym z umiarkowanym entuzjazmem „Wikingu”, nie odkrywa teraz koła na nowo. Widz nie ma do czynienia z dekonstrukcją gatunku czy popularnym ostatnio retellingiem klasycznych opowieści. Reżyser trzyma się wiernie historii, to nie ona jednak gra pierwsze skrzypce podczas seansu.

The World Is a Vampire
Główną i najważniejszą zaletę „Nosferatu” stanowi klimat. W filmie nie ma właściwie tanich chwytów spod znaku wyskakujących z mroku maszkar. Akcja toczy się swoim niespiesznym tempem, a reżyser wykorzystuje ten czas na budowanie ponurej gotyckiej atmosfery. Jeśli jest las, to mroczny i skrywający zagrożenie. Zamek hrabiego Orloka to ruina, której gospodarz, jeżeli już się pokazuje, to w dystansie, przykryty całunem ciemności i półcieni.
W pierwszych minutach filmu Wisborg, czyli miasto, w którym mieszka Thomas i Ellen, jawi się jako nieco senne, ale bezpieczne miejsce. Pod koniec seansu obserwujemy jego transformację w ogromny cmentarz, gdyż plaga przywieziona przez wampira atakuje tak gwałtownie, że służby nie nadążają z chowaniem zmarłych. Czasem razi sztuczność niektórych lokacji, ewidentnie nakręconych na green screenie, nie psują one jednak satysfakcji z całego filmu, bo pozostałe plenery cieszą oko pietyzmem wykonania.
Wszystko to okraszono minimalną liczbą dźwięków, „Nosferatu” jest bardzo cichym filmem, w którym muzyka głównie akcentuje co bardziej niepokojące sceny. Warstwa audiowizualna doskonale oddaje ponury nastrój całej historii. Zarówno kostiumy aktorów, jak i sam design wampira też zasługują na pochwałę.

Bela Lugosi’s Dead
Hrabia ma w sobie więcej z Włada Palownika – okrutnego średniowiecznego watażki z terenów dzisiejszej Rumunii – niż z równie popularnej interpretacji Béli Lugosiego, którego Drakula był o wiele elegantszy, dystyngowany i dekadencki. Kiedy Orlok pożywia się na ekranie swoimi ofiarami, bliżej mu do dzikiego zwierzęcia niż luksusowego drapieżnika.
Obsada aktorska to kolejny mocny element tego filmu. Nicholas Hoult i Lily-Rose Depp w głównych rolach są przekonujący jako kochankowie, ich związek stoi czułością, choć nie brak w nim wybojów. Aktorka, jako Ellen, znakomicie gra „ataki melancholii”, czyli stan między opętaniem a epizodem psychotycznym. Orloka na początku głównie słyszymy, Bill Skarsgård mówi z ciężkim, twardym akcentem, nie popadając w autoparodię. Jego persona góruje nad innymi postaciami i widzem, jawiąc się bardziej jako widmo niż rzeczywista osoba. Specyficzny sposób poruszania się, inspirowany najpewniej rolą Maksa Schrecka, dopełnia złowrogiej aury roztaczanej przez Nosferatu.
Kiedy w połowie film zaczyna łapać zadyszkę, jak powiew świeżego powietrza czuć pojawienie się Willema Dafoe. Bezbłędny w „Lighthouse”, tutaj również potwierdza swój kunszt aktorski. Grana przez niego postać okultysty-akademika, którego frenezja i energia są podbite przez powściągliwość innych bohaterów, uwiązanych XIX-wiecznym konwenansem, kradnie każdą scenę. Aaron Taylor-Johnson także potwierdza swoją fachowość, choć jego rola nie pozwala na szczególnie duże popisy aktorskie.

Love Like Winter
Największą zmianą w stosunku do pierwowzoru może być nowa interpretacja historii wampira i jego zakazanej relacji z Ellen. Chociaż to miłość jej i Thomasa powinna grać pierwsze skrzypce, z czasem dowiadujemy się, że Orloka i dziewczynę łączy coś więcej. Także miłość? Pożądanie? Romantyczna komunia dusz? A może krwiopijca manipuluje Ellen lub ona nim?
Eggers mnoży pytania o istotę relacji, pokazuje presję patriarchalnego społeczeństwa, które traktuje kobiety jak stan pośredni między dzieckiem a mężczyzną, musi je okiełznać i spętać jak zwierzę, bo nie chce rozumieć ich jako istot, tylko podporządkować jako żony, matki, opiekunki domu. To napięcie między tym, co wyparte, a tym, co dopuszczalne, stanowi główną oś filmu. Orloka można nawet postrzegać w kategoriach psychoanalitycznych jako reprezentację tej dzikszej strony człowieka, impulsów i pożądań. Choć metodyczny w działaniach, pozwala sobie na to, co śmiertelnikowi niedostępne.
Polecam wybrać się na „Nosferatu” do kina, ponieważ film świetnie wypada na dużym ekranie. Sugeruję jednak odpuścić sobie przekąski, bo nie jest to hałaśliwy akcyjniak zagłuszający chrupanie odgłosami eksplozji. To kontemplacyjny seans, udowadniający kunszt osób zaangażowanych w produkcję, dobrze obejrzeć go choćby z czysto estetycznych powodów. Eggers to mistrz filmowego tu i teraz, warto więc zatopić się w tej gotyckiej historii o śmierci, pożądaniu i rynku nieruchomości.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
-
Netflix przeznaczył ogromny budżet na finałowy sezon „Stranger Things”. To najdroższy...
-
Aktorski film „Zaplątani” jednak powstanie. Jedną z głównych ról ma zagrać...
-
Spin-off „Gry o tron” na pierwszym zwiastunie. Wielkimi krokami nadciąga „Rycerz...
-
Reboot „Z archiwum X” w drodze. Poznajcie następczynię Dany Scully
7 odpowiedzi do “„Nosferatu” – recenzja filmu. Gotycki horror dla kinofilskich estetów”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Zabawne jest to, że film trafi wcześniej na VOD na całym świecie, niż będzie miał premierę w Polsce.
Myślałem, że nie, ale jak sprawdziłem na VOD ma trafić 21 stycznia a pokazy PRZEDPREMIEROWE od 24 stycznia:) Ewidentnie dystrybutor strzelił sobie w obie stopy. Przez kolana. Pewnie znajdzie się ktoś kto pójdzie do kina, ale tłumów raczej nie będzie. Jak ktoś miałby iść na z inną osobą to już taniej wyjdzie na miesiąc sobie yo VOD wykupić. Chyba, że ktoś ma kartę unlimited do pewnej sieci kin.
Rozumiem, że polski dystrybutor chce na plakacie napisać OSCARY, a pod spodem, drobniusieńką czcionką „nominacje” (zakładając, że Nosferatu coś ugra), ale serio, celowanie z premierą w lutym, po rozdaniu nagród, gdy w innych krajach film miał światową premierę w grudniu, to kpina i skandal. Aż mi się oglądać odechciało, mimo że Eggersa uwielbiam :/
Film w dobrej jakości i z polskimi napisami szybciej wyląduje na pirackich stronach niż w kinach….
Szkoda, że premiera w lutym, ale na pewno obejrzę. Zapowiada się na interesujące widowisko, nawet dla osób, które nie gustują na co dzień w horrorach :p
Film ma przedpremierę w następny weekend w Multikinie 🙂
Świetny, klimatyczny film. Nie wyszedłem zażenowany z kina, co mi się ostatnio dosyć często zdarzało. Obejrzane w UK na początku stycznia 🙂