Nowy „Predator” stoi poziom wyżej od większości sequeli i spin-offów, a przede wszystkim – ma parę świeżych pomysłów [RECENZJA]
Ilekroć słyszę o nowym „Predatorze”, zaczynam się niepokoić. Trzeba wszak przyznać, że to – obok Obcego – najbardziej nierówna seria filmów sci-fi, jakie kiedykolwiek trafiły na ekrany kin.
Nikt nie ma chyba wątpliwości, że pierwszy „Predator” z Arnoldem Schwarzeneggerem z 1987 roku jest prawdziwym arcydziełem, filmem przekraczającym ograniczenia gatunku. Starcie niewidzialnego, dysponującego zaawansowaną technologią kosmicznego myśliwego z mięśniakami rodem z kina klasy B, udało się ulepić w trzymającą w napięciu opowieść o tym, że najbardziej niebezpiecznym orężem człowieka jest jego wola przetrwania i inteligencja. Film hipnotyzował atmosferą zagrożenia, znakomitym tempem i niezapomnianą muzyką Alana Silvestriego.
Potem było już tylko gorzej. Sequel z 1990 roku był jeszcze solidnym akcyjniakiem, a pomysł na przeniesienie akcji do miejskiej dżungli Los Angeles okazał się intrygujący. Dalsze sequele musiały wszakże sprawić zawód – włączywszy w to „The Predator” z 2018 roku, tonalnie rozchwiany, pełen absurdów, momentami budzący zażenowanie.

Pojawiło się wszakże światełko w tunelu. Osadzony w XVIII wieku „Predator: Prey” z 2022 roku zaoferował świeżą perspektywę. Choć nie dorównał oryginałowi, to przynajmniej dowiózł prostą, wciągającą historię. „Predator: Pogromca zabójców” próbuje podążać tą samą ścieżką – znów cofając akcję w czasie i szukając nowego kontekstu dla walki z łowcą z gwiazd. I nie powinno to dziwić, skoro za projekt odpowiada Dan Trachtenberg, a więc właśnie reżyser „Prey” (mający zresztą na koncie również znakomity thriller „Cloverfield Lane 10”).
Poczwórna dawka Predatora
Tyle że tym razem mamy do czynienia z filmem animowanym. A właściwie to z antologią, składającą się z czterech historii. W pierwszej z nich przeniesiemy się do Skandynawii w roku 841. Oto grupa wikińskich wojowników, wiedziona przez Ursę, córkę zamordowanego jarla, wyrusza na wyprawę w poszukiwaniu zemsty. Drugi epizod (nawiasem mówiąc – niemal zupełnie pozbawiony dialogów) opowiada historię z feudalnej Japonii. Rywalizacja pomiędzy dwoma braćmi o sukcesję po ich ojcu, prowadzi ich na przeciwstawne ścieżki. Jeden zostaje samurajem i daimyo. Drugi, zdradzony jeszcze jako chłopiec, obiera ścieżkę skrytobójcy. Jako dorosły mężczyzna i ninja, postanawia wkraść się do twierdzy swego brata i odpłacić mu za doznaną krzywdę.

Obie te opowieści cechuje podobna konstrukcja fabularna – Predator jest przez sporą część akcji cichym obserwatorem, a swoje polowanie rozpoczyna w kulminacyjnym momencie, przekształcając starannie zaplanowane misje naszych protagonistów w rozpaczliwą walkę o przetrwanie. Świetnie oddaje to ducha pierwszej części serii i dostarcza niewiarygodnej satysfakcji, ilekroć bohaterowie sięgają (z lepszym lub gorszym skutkiem) po swą inteligencję, by choć na moment dostarczyć kosmicznemu łowcy powodów do zmartwień.
Trzeci epizod – najsłabszy w tym zestawieniu – to historia Torresa, pilota amerykańskiej marynarki wojennej w okresie drugiej wojny światowej. O ile w przypadku opowieści o Ursie i Kenshim zawieszenie niewiary było stosunkowo proste, to walki powietrzne pomiędzy myśliwcami z lat 40. a statkiem przybysza z odległych gwiazd wydawały mi się jednak zbyt naciągane. Na szczęście jest też epizod czwarty, w którym okazuje się, że trójka bohaterów z różnych epok, ma stoczyć drugą rundę swej walki. Lecz już nie na Ziemi. Ich ostatnia przygoda nie tylko zgrabnie domyka motywy przewodnie trzech historii, ale także pozwala nam dowiedzieć się czegoś więcej na temat cywilizacji kosmicznych myśliwych.

Animowane polowanie
Czy odzieranie Predatorów z tajemniczości to dobry pomysł? Zdania pewnie będą podzielone. Ja mogę powiedzieć tylko tyle, że „Pogromca zabójców” prezentuje kulturę łowców ciekawiej niż filmy z 2010 i 2018 roku. A już na szczególną pochwałę zasługuje fakt, że elementy humoru (dodajmy – bardzo rzadkie, pojawiające się dopiero w ostatniej części filmu) zostały wplecione na tyle zręcznie, że nie psują napięcia. To bardziej styl starszych filmów z Marvela, niż najnowszych produkcji, które co chwila raczą nas ironicznymi czy sarkastycznymi komentarzami, lekceważąc fakt, że na ekranie toczy się gra o najwyższą stawkę.
Myślę natomiast, że swoich krytyków znajdzie strona wizualna filmu. Po pierwsze - sam pomysł, aby opowieść, która przecież tak wiele czerpie z horroru, pokazać w formie animowanej, ocieka kontrowersją. Nie jest to oczywiście niewykonalne, ale Trachtenberg wyraźnie wykorzystał możliwości medium, aby postawić na akcję, niejednokrotnie mocno przerysowaną. Elementy grozy na tym ucierpiały, widz „Pogromcy zabójców” nie będzie ani przez moment odczuwał niepokoju związanego z czającym się w cieniach Predatorem. To powiedziawszy, jako film akcji, obraz Trachtenberga naprawdę się sprawdza.

Drugi zarzut jest jednak poważniejszy – otóż w niektórych momentach animacja wydaje się nieco „szarpana” – najmocniej doskwiera to w historii o wikingach. Nie wiem czy to po prostu wybór reżysera, czy rezultat braków budżetowych, ale uważam to za spory minus. Zresztą o tyle dziwny, że na ogół realizacja wydaje się poprawna, a w epizodzie drugim obraz ujmuje zarówno pięknem scenerii, jak i bardzo sprytnym wykorzystaniem „kamery”.
Czy warto spotkać łowcę?
Niczego za to nie można zarzucić warstwie dźwiękowej – jest znakomita, fantastycznie oddaje ducha każdej z epok, zaś aktorzy naprawdę świetnie oddają charakter swoich postaci. Największe brawa należą się Lindsay LaVanchy, która wcieliła się w rolę Ursy. Poradziła sobie po prostu świetnie, i choć na pozór brakuje jej wielowymiarowości, to z czasem zyskuje na głębi.

Czy zatem warto obejrzeć „Pogromcę zabójców”? Odpowiem przewrotnie. Jeśli ktoś jak dotąd widział tylko filmy z Arnoldem Schwarzeneggerem i Dannym Gloverem, to pewnie nie. Bo po cóż psuć sobie obraz Predatora wyczarowany w tych obrazach? Jeśli jednak mieliście już do czynienia z większością sequeli filmu o kosmicznym łowcy, to polecam tę animację bardzo gorąco. Będzie odtrutką na słabe kino i dowiedzie, iż do tematu niewidzialnego myśliwego można podejść z kilkoma świeżymi pomysłami.
Ocena
Ocena
„Pogromca zabójców” idzie w ślady „Preya”, ukazując polowania kosmicznych łowców w kilku różnych okresach historycznych. Podobnie jak poprzedni film Trachtenberga, jest to solidne kino akcji, wyraźnie lepsze od serii nieudanych sequeli „Predatora”, jakimi raczono nas przez pierwsze dwie dekady XXI wieku.
Czytaj dalej
Wiceprezes Stowarzyszenia Solipsystów Polskich. Zrzęda i maruda. Fan Formuły 1, wielkich strategii Paradoksu i klasycznych FPS-ów. Komputerowiec. Uważa, że postęp technologiczny mógł spokojnie zatrzymać się po stworzeniu Amigi 1200 i nikomu by się z tego powodu krzywda nie stała. Zna łacinę, ale jej nie używa, bo zawsze kończy się to przypadkowym przyzwaniem demonów. Dużo czyta, ale zazwyczaj podczas czytania odpływa w sen na jawie i gubi wątek książki. Uwielbia Kubricka, Lyncha, Lovecrafta, Houellebecqa i Junji Ito. Przeciwnik istnienia deadline'ów na nadsyłanie tekstów. Na stałe w CD-Action od 2018 roku. Kiedyś tę notkę rozszerzy, na razie pisze pod presją Barnaby.