3
9.10.2023, 07:35Lektura na 3 minuty

Piła X. Powrót do korzeni, powrót do formy [RECENZJA]

Czy po blisko dwóch dekadach rozmieniania na drobne serii, w której nie zabrakło marnych kontynuacji i jeszcze gorszego spin-offa, „Piła” jest w stanie zaoferować coś ciekawego? Okazuje się, że tak. Wystarczyło przestać kombinować i wrócić do korzeni.


Eugeniusz Siekiera

A także postawić na prostotę kluczowych elementów – bohaterów, scenografii i ogólnego pomysłu na film. Jego akcja została osadzona między wydarzeniami z pierwszej i drugiej odsłony. Wracamy więc do czasów, w których John Kramer ciągle żyje, choć z każdym oddechem jest coraz bliższy śmierci, a nowotwór daje mu maksymalnie kilka miesięcy bolesnej wegetacji. Nadzieję na wyleczenie znajduje w eksperymentalnej terapii połączonej z operacją mózgu. Jako że przełomowy lek wciąż nie został zarejestrowany, zabieg przeprowadzany jest w ukryciu, w prowizorycznie skleconej klinice gdzieś pod Meksykiem.


I want to play a game

W pierwszych dwóch kwadransach film jest niemalże dramatem, obrazem, który skupia się nie na Jigsawie i jego morderczych pułapkach, lecz na Kramerze, człowieku śmiertelnie chorym, który licząc na medyczny cud, chwyci się najostrzejszej brzytwy, jeśli ta da mu choć cień szansy na wyzdrowienie. Nigdy jeszcze Tobin Bell nie dostał tyle czasu ekranowego, bo też żadna z części nie koncentrowała się w pierwszej kolejności na sytuacji życiowej granego przezeń bohatera. Rozbudowany wstęp okazał się udanym powiewem świeżości i – jak na standardy serii – nakręcono go zaskakująco subtelnie, więc zupełnie mi nie przeszkadzało, że tak mało „Piły” w „Pile”. Szczególnie że później reżyser budzi się z letargu, dusi pedał gazu do oporu i zaprasza nas na wyjątkowo krwawą jazdę.

Piła X. Materiały prasowe
Piła X. Materiały prasowe

I jest ona bodaj największym ukłonem w kierunku pierwszej części. Mamy obskurne pomieszczenie, kilka osób skutych łańcuchami oraz... piły właśnie, które występują w rozmaitych postaciach i zostały wykorzystane w najbrutalniejszych scenach. Nie zabrakło upiornej lalki na trójkołowym rowerku, dyktafonów z instrukcjami i oczywiście najrozmaitszych pułapek – nie tyle wymyślnych, co skrajnie sadystycznych. W samym środku tego wszystkiego znajdziemy Johna, czy raczej Jigsawa, który charakterystycznym chropowatym głosem recytuje kazania o zbrodni i karze. Tradycyjnie każdemu z uwięzionych daje szansę na odkupienie win, co sprowadza się do udziału w krwawej grze. 


Live or die... Make your choice

Jest surowo, jest brutalnie, jest boleśnie. Dla siedzącego na reżyserskim stołku Kevina Greuterta nie jest to pierwsza wyprawa w głąb pokręconego umysłu Jigsawa. Gość wyreżyserował dwie inne odsłony, a sześć kolejnych (w tym pierwsze pięć) zmontował. Może dlatego na tak wielu płaszczyznach „Piła X” przypomina skromne początki cyklu, przywodząc na myśl jego najciekawsze części. Byłem autentycznie zaskoczony, że po latach odcinania kuponów skreślona przeze mnie marka potrafi się zrehabilitować w tak udanym stylu. Niestety później wydarzyło się zakończenie...

Piła X. Materiały prasowe
Piła X. Materiały prasowe

Jak wiemy, „Piła” to również tradycja finałowego zwrotu akcji. Liczyłem się z tym, że nie będzie miał startu do zaskoczenia z „jedynki”, ale to, co zobaczyłem, okazało się pod każdym względem naiwne i słabe. Ostatnie pół godziny to tak boleśnie przewidywalny festiwal naciąganych zbiegów okoliczności, że do samego końca podejrzewałem twórców o celowe mylenie tropów. Jakby scenarzyści próbowali z widzem pogrywać, a za kulisami chowali matrioszkę, ukrywając twista w twiście. Niestety nic takiego nie miało miejsca. Obraz Greuterta to jedna z najlepszych „Pił” (co, umówmy się, przy tak nisko zawieszonej poprzeczce nie jest jakimś szczególnym osiągnięciem), tyle że oferuje jeden z najbardziej rozczarowujących finałów w długiej historii cyklu, więc salę kinową opuszczałem z lekkim zawodem. Ale reszta filmu – cymes.

Ocena

„Piła” w stanie czystym, surowa i nieprzekombinowana, piekielnie brutalna i skupiająca się na postaci Jigsawa, a nie jego miernych naśladowców. Gdyby nie rozczarowujący finał, można by ją było postawić na równi z pamiętną „jedynką”.

6+
Ocena końcowa


Czytaj dalej

Redaktor
Eugeniusz Siekiera

Filozof i dziennikarz z wykształcenia, nietzscheanista z powołania, kinoman i nałogowy gracz z wyboru. Na pokładzie okrętu zwanego CDA od 2003 roku. Przygodę z wirtualnym światem zaczynałem w czasach ZX Spectrum, gdy gry wczytywało się z kaset magnetofonowych, a pisanie prostych programów w Basicu było najlepszą receptą na deszczowe popołudnie. Dziś młócę na wszystkim, co wpadnie pod rękę (przeprosiłem się nawet z Nintendo), choć mając wybór, zawsze postawię na peceta.

Profil
Wpisów117

Obserwujących21

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze