2
15.10.2024, 12:39Lektura na 6 minut

Recenzujemy polskiego kandydata do Oscara! „Pod wulkanem” opowiada o wojnie oczami Ukraińców i nie powinno nam to przeszkadzać

Recenzujemy „Pod wulkanem” – polskiego kandydata do Oscara i zarazem drugi pełnometrażowy film Damiana Kocura. Czy to faktycznie dramat, który zasługuje na tak zaszczytną nominację? Przekonajmy się.


Jan Tracz

Miłe złego początki – rodzina Kovalenków przybywa na długo wyczekiwane wakacje na Teneryfie. Urlop niby zapowiada się wyśmienicie: pogoda dopisuje, dzieci Romana (Roman Lutskyi), Sofia i Fedir (Sofiia Berezovska i Fedir Pugachov), zaczynają powoli dogadywać się z macochą Anastasiią (Anastasiya Karpenko) i jakoś tak wszystko zmierza ku dobremu. Tyle że do czasu. Z dnia na dzień, bo z 23 na 24 lutego 2022 roku, ich życie przybiera zupełnie niespodziewaną formę. Następuje inwazja Rosji na Ukrainę. I już nic nie jest i nie będzie takie samo.


Piekiełko all-inclusive

Budzą się w kompletnie odmienionej rzeczywistości. Jakby znaleźli się w jakiejś innej odnodze multiwersum. Trudno w to uwierzyć, ale to nowy świat. Taki, w którym powerbank staje się narzędziem niezbędnym do przeżycia, telefon drugim sercem, a hotel złotą klatką – niby miejscem w pełni bezpiecznym (w kontekście całej inwazji na Ukrainę), lecz będącym symbolem ich uwięzienia. Niemocy z dnia na dzień zaczynającej krążyć w ich żyłach i zatruwać jakąkolwiek siłę witalną.

Ludzie umierają, ojczyzna w ogromnym kryzysie, a oni siedzą w swoim bezpiecznym piekiełku all-inclusive. I nie mogą tego znieść – mają wrażenie, że w ogóle grzeszą tym, iż akurat im nic nie grozi, podczas gdy tysiące innych cierpią. Nie potrafią być wdzięczni, bo nie czują, aby zasługiwali na ten dar od losu. Można nawet napisać, że Kovalenkowie nie nazwaliby tego prezentem z niebios. Tylko czy woleliby teraz walczyć o życie na obrzeżach Kijowa? Odpowiedź też okaże się negatywna. Czyli jesteśmy świadkami momentu, który staje się jedną wielką sytuacją patową.

materiały prasowe
materiały prasowe

Specyfikę tych nienazywalnych dni przez cały film klaruje nam sam Kocur. To taki moment, kiedy chce się żyć, odegnać gdzieś niepotrzebne myśli, ale po prostu się nie da. Przypomina to proces po rozstaniu z ukochaną osobą albo pierwsze dni po usłyszeniu wieści o śmiertelnej chorobie jednego z członków rodziny. Pozostaje stagnacja i ten dłużący się czas, który – jak się okaże – w żadnym stopniu nie leczy ran ani nie uspokaja.


Echo stukania w klawiaturę

„Nie trzeba kręcić po polsku i o Polakach, żeby zrobić film o ludziach. Ludzkie doświadczenie jest bardzo uniwersalne”, powiedział mi Kocur w wywiadzie dla portalu Culture.pl. Rzadko kiedy decyduję się na takie personalne wstawki. I nie, nie wspominam o tym cytacie, aby pochwalić się rozmową z reżyserem. Nic z tych rzeczy. Od czasu naszego spotkania i seansu filmu nieustannie myślę o tych dwóch zdaniach. Rozkminiam je nawet teraz, bo kiedy czytam komentarze w polskim internecie, zastanawiam się, skąd tyle uprzedzeń i zawiści wobec naszego oscarowego kandydata. Wygląda to tak, jakby nienawiść nagle stała się echem stukania w klawiaturę. „Dlaczego Polak nie kręci o Polsce, tylko o Ukrainie?”, cynicznie pytają przyszli widzowie, którzy filmu jeszcze nawet nie obejrzeli. Fama poszła już przed premierą: niby liczy się to, aby mówili, nawet jeśli negatywnie, ale chyba jednak nie o to chodzi w tej sztuce.

materiały prasowe
materiały prasowe

Dyskurs i złe opinie na temat „Pod wulkanem” orbitują wokół paru przewodnich argumentów. Bo to film o Ukraińcach. Bo nie o Polsce (a gdyby opowiadał o kraju nad Wisłą, pewnie usłyszelibyśmy, że znowu ktoś mówi wyłącznie o tych samych problemach). Bo Polacy przeżywają własne kryzysy. Bo to nie nasza wojna, tylko ich (ci magiczni „oni”: to brzmi tak, jakby nie zasługiwali nawet na wzmiankę w jakimkolwiek dialogu). No właśnie nie. To też nasza wojna i każde dzieło kultury – niezależnie, czy mowa o filmie, utworze muzycznym, czy książce – ma szansę wprowadzić jaką niewymierną wartość dodaną do nagłaśniania danego dramatu (w tym wypadku konfliktu). Kocur tym tytułem mówi „sprawdzam” do polskiego widza. Dyskusja o „Pod wulkanem” jest dla mnie tak samo istotna jak clou całego projektu.


Pretekst do czegoś większego

Eksperyment Kocura – przybliżający nam przedłużone wakacje ukraińskiej rodziny, pełne stresogennych chwil i bezustannego uczucia niemożności – ma na celu pomóc nam zrozumieć emocje ludzi niemogących w żaden sposób wpłynąć na to, w jak skrajnej sytuacji się znaleźli. To pretekst do wyobrażenia sobie takiego scenariusza (a pewnie gdzieś tam kiedyś się wydarzył) i zastanowienia się, jak byśmy się wówczas zachowali. Niczym bohaterowie filmu? A może zupełnie inaczej? I zgoda, „Pod wulkanem” zdaje się mieć parę scen, których symboliczny wymiar okazuje się dosyć naiwny w swoim przekazie. Ale czy w trakcie tak skrajnych wydarzeń sami nie stajemy się całkiem łatwowierni? Czy nie zaczynamy zakładać, że ten koszmar wreszcie się skończy i wszystkich nas ocali deus ex machina? Może i niekiedy w filmie króluje naiwność i nadmiar alegorii, ale przynajmniej nie ma w nim grama fałszu. W sytuacjach podbramkowych, gdy czujemy, że po prostu toniemy, chwytamy się najmniej spodziewanych brzytew. Szukamy znaczeń tam, gdzie w normalnych warunkach byśmy ich nie znaleźli.

materiały prasowe
materiały prasowe

W utworze „One World” zamykającym najnowszy album zespołu Coldplay – „Moon Music” – Chris Martin wielokrotnie wyśpiewuje frazę: „In the end, it’s just love”. Sugeruje, że ta emocja wygra z całym złem i śmiercią, czyli jednym z motywów przewodnich krążka. Ta prosta piosenka (swoją drogą, bardzo coldplayowa) jakoś koresponduje mi z najnowszym dramatem Kocura. Bo tam także zwycięża miłość, nawet jeśli bohaterowie jeszcze tego nie widzą, a wszystkie znaki na niebie i ziemi zdają się mówić co innego. W XXI wieku innego końca świata nie będzie: widmo wszelkich katastrof, śmierci i zniszczenia pokonają tylko prawdziwe uczucie i próba utrzymania naszego człowieczeństwa, kiedy grunt pod nogami zaczyna nam się palić.

I z tego zdaje sobie sprawę sam Kocur. Sympatyzuje z Kovalenkami, chce dla nich jak najlepiej, tak jakby się o nich faktycznie troszczył. Nawet jeśli filmowy ojciec prędzej czy później wyjedzie do Kijowa, a reszta zostanie w Warszawie u dalszej rodziny, w danym momencie – tu, na Teneryfie, pod tym feralnym wulkanem – mają siebie nawzajem; paradoksalnie są bliżej niż kiedykolwiek. I mogą spędzić jeszcze (jeden wspólny) dzień życia (parafrazując Kapuścińskiego), zanim najbliższy samolot wywiezie ich z tego pseudoraju. Zanim nie będzie już niczego.

Ocena

Trzymajmy kciuki za oscarowe nominacje. Dawno nie było filmu tak humanistycznego, który na poważnie traktuje swoich bohaterów, proponuje realistyczne sceny emocjonalne (gniew, płacz, niemoc – mamy tu wszystko), a przy okazji robi wrażenie minimalistyczną formą. Jeśli kręcić kino o wojnie, to właśnie w ten sposób – stosując niuans i empatię.

8
Ocena końcowa


Redaktor
Jan Tracz

Doktorant (Film Studies) na King's College London, publikował na łamach Collidera, Cineuropy, The Upcoming, FIPRESCI, Filmwebu, Interii Film, Polityki, Vogue Polska, WP Film, portalu GRYOnline.pl i wielu innych. Przeprowadził wywiady m.in. z Adamem Sandlerem i Alejandro Gonzálezem Iñárritu. Wierzy, że Jimmy Stewart to najlepszy aktor w historii kina.

Profil
Wpisów8

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze