Recenzja filmu „M3GAN”. „Laleczka Chucky” na miarę naszych czasów
M3GAN to taki Chucky w nowoczesnym wydaniu. Mordercza lalka, ale mniej przaśna, naszpikowana nie tyle czarną magią, co zaawansowaną elektroniką, mająca dostęp do nieprzebranych zasobów internetu i czytająca w ludziach jak w otwartej księdze.
Byłby z tego niezły odcinek serialu „Czarne lustro”, ale postanowiono ubrać pomysł w kinowe szaty i rozciągnąć historię do przepisowych 90 minut z okładem. Finalnie wyszedł bardzo przeciętny horror, który gna na skróty i za diabła nie potrafi przestraszyć. W dodatku okazuje się, że popełnił najgorszą ze zbrodni – swoje najlepsze czy najbardziej charakterystyczne sceny sprzedał już w zwiastunie.
W wyniku kraksy samochodowej młoda Cady (nieźle zagrana przez Violet McGraw) traci rodziców i trafia pod opiekę ciotki Gemmy (w tej roli Allison Williams). To nie najlepszy moment na podobne rewolucje w życiu genialnej pani inżynier, szczególnie że kobieta nigdy nie pretendowała do miana matki roku. Choć pracuje w firmie produkującej zabawki, o potrzebach i naturze dziecka wie tyle, co nic. Wiele mówi scena z rzeczonymi zabawkami, które co prawda stoją u niej na półce w salonie, wciąż jednak znajdują się w swoich oryginalnych opakowaniach, bo wbrew nazwie nie służą do zabawy – dla utalentowanej konstruktorki są w pierwszej kolejności przedmiotami kolekcjonerskimi.

Szczęśliwie się składa, że Gemma jest na finiszu opracowywania swojego najnowszego i najbardziej zaawansowanego projektu – tytułowej M3GAN, androidki, która przywiązuje się do sparowanego z nią dziecka, każdego dnia uczy się i coraz lepiej rozpoznaje jego emocje, doradza mu i przypomina o codziennych obowiązkach bądź najbardziej błahych sprawach („Spuściłaś wodę?”, „Umyłaś ręce?”). Staje się powierniczką sekretów, najbliższą przyjaciółką i nauczycielką, nie tyle wyręczając w tej roli rodziców, co w dużej mierze ich zastępując. Niejako przy okazji wychodzi na wierzch motyw zgubnego wpływu technologii na nasze życie, choć szkoda, że został zarysowany w filmie tak powierzchownie.
Co jednak najistotniejsze – bo prowadzi w efekcie do kolejnych dramatów – lalka otacza dziecko opieką i stara się chronić je za wszelką cenę. Dla zero-jedynkowego umysłu androida ta ostatnia wytyczna nie ma realnie wyznaczonych granic, jeśli więc młodej Cady zagrozi agresywny pies głupiej sąsiadki bądź natarczywy chłopak ze szkoły, M3GAN wkroczy do akcji, by rozwiązać problem szybko, zdecydowanie i brutalnie, bez względu na koszty. Niby sztampa, ale nie miałbym z nią problemu, bo mimo wszystko dobrze się to ogląda, a sama M3GAN ma w sobie coś upiornego, szczególnie w momentach, gdy jej głos zaczyna przypominać GLaDOS z serii Portal.
Problemem jest scenarzystka Akela Cooper, która przywdziała siedmiomilowe buty. Długo się to wszystko rozkręca, bo trzeba było zadbać o odpowiednią ekspozycję, by kilka wątków mogło należycie wybrzmieć: kłopoty Gemmy w pracy, jej przełomowy, choć tworzony w tajemnicy przed szefem projekt oraz nowe obowiązki w roli matki zastępczej, które runęły na nią jak grom z jasnego nieba. Gdy jednak połączoną dramatem rodzinkę mamy już w komplecie, a M3GAN zaczyna warować u nogi Cady niczym oswojony, ale szokująco skuteczny amstaff, wydarzenia nabierają szalonego rozpędu.
Przeskok między pierwszymi zabójstwami a dramatycznym finałem jest błyskawiczny – wydaje się, że nie ma nic pomiędzy. Nie ma też budowania napięcia, ergo – nie ma strachu. Problemem może być również bolesna przewidywalność kolejnych wydarzeń – od początku wiadomo, że w pewnym momencie M3GAN wyrwie się spod władzy swojej twórczyni i zacznie zachowywać się jak samoświadoma istota, która koniec końców podniesie rękę również na osobę znajdującą się pod jej opieką. Łatwy do przewidzenia jest nawet sposób, w jaki nasze bohaterki ostatecznie poradzą sobie ze zbuntowaną sztuczną inteligencją. Nie świadczy to dobrze o opowieści, jeśli domyślasz się nie tylko finału, ale też przebiegu poprzedzających go scen.
Ocena
Ocena
Nie jest to najgorszy z filmów o morderczej lalce, ale można było wycisnąć z tego pomysłu znacznie więcej. Przemoc została złagodzona, mięcha nie ma tu wcale, a scenariusz skacze po wątkach i biegnie na skróty. Mam nadzieję, że „dwójka”, jeśli powstanie, okaże się odważniejsza, a twórcy docisną pedał gazu do podłogi.
Czytaj dalej
Filozof i dziennikarz z wykształcenia, nietzscheanista z powołania, kinoman i nałogowy gracz z wyboru. Na pokładzie okrętu zwanego CDA od 2003 roku. Przygodę z wirtualnym światem zaczynałem w czasach ZX Spectrum, gdy gry wczytywało się z kaset magnetofonowych, a pisanie prostych programów w Basicu było najlepszą receptą na deszczowe popołudnie. Dziś młócę na wszystkim, co wpadnie pod rękę (przeprosiłem się nawet z Nintendo), choć mając wybór, zawsze postawię na peceta.