5
14.11.2023, 10:15Lektura na 4 minuty

Recenzja filmu „Marvels”. Cóż, mogło być gorzej…

Pamiętacie restaurację McDowell’s z filmu „Książę w Nowym Jorku”, stanowiącą tanią podróbkę McDonald’s? Skojarzyło mi się to z kinowym uniwersum Marvela, które dawniej oferowało dobre, sprawdzone cheeseburgery, a od jakiegoś czasu serwuje kiepskie żarcie rodem z taniego baru.


Łukasz Morawski

Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy o drugiej w nocy nie jadł kebaba z podejrzanego miejsca i jakimś cudem przeżył tę przygodę. Tak samo czuję się po obejrzeniu „Marvels”. Doskonale zdaję sobie sprawę, że miałem do czynienia z produkcją niestrawną, która w normalnych okolicznościach mogłaby mi zaszkodzić. Twórcom udało się jednak zalać nieświeże składniki całkiem smacznym sosem, dzięki czemu po seansie nie rozchorowałem się. Co prawda już raczej nigdy do tego filmu nie wrócę, ale nawet sprawił mi sporo frajdy i poprawił humor na jeden wieczór.


Kolejna kostka domina do kolekcji

Ostatnia faza MCU robiła wszystko, abym stracił zainteresowanie tym uniwersum. W dalszym ciągu oglądam jednak kolejne produkcje (no dobra, przy „Tajnej inwazji” odpadłem na drugim odcinku), naiwnie wierząc, że coś się jeszcze zmieni. Trzecia odsłona „Strażników Galaktyki” okazała się przecież fantastyczna, ale akurat ten film podlegał trochę innym regułom i był mocno oderwany od reszty superbohaterskiego świata. Według zapowiedzi „Marvels” także miało działać na własnych zasadach, jako dzieło skierowane do odbiorców, którzy nie śledzą wszystkich filmów i seriali opartych na komiksach. Cóż, nie wyszło…

Marvels
Materiały prasowe

Reżyserka Nia DaCosta próbowała ratować się scenami streszczającymi fabuły poprzednich produkcji Disneya, ale i tak nieustannie miało się wrażenie, że „Marvels” jest częścią czegoś większego. Świadczy o tym chociażby powierzchowne wprowadzenie głównych bohaterek oraz sceny po napisach otwierające furtkę do kolejnych wydarzeń z tego uniwersum. I to nie byle jakich wydarzeń… W ogóle całość jest strasznie chaotyczna – twórczyni kompletnie nie wiedziała, jak sensownie poukładać poszczególne elementy historii, przez co nieustannie skaczemy po różnych wątkach (czy tam planetach), które i tak prowadzą do oczywistego finału.


Pojawiam się i znikam…

Punktem wyjściowym dla fabuły filmu są wydarzenia z „Kapitan Marvel”. Carol Danvers zniszczyła wtedy Najwyższą Inteligencję, co w efekcie doprowadziło do wojny domowej wśród rasy Kree i upadku Hali. Tymczasem niejaka Dar-Benn weszła w posiadanie bransolety o potężnej mocy, dzięki czemu potrafi „przenieść” atmosferę, wodę i [spoiler] z innych światów na swoją rodzinną planetę. Sama koncepcja jest całkiem ciekawa, jednakże efekt psuje beznadziejnie napisania antagonistka. Nie dosyć, że pojawia się na ekranie raptem kilka razy, to na dodatek zazwyczaj rzuca jakimiś gromkopierdnymi frazesami, robi groźne miny i macha wielkim młotem. Aktorka Zawe Ashton próbowała ratować tę postać, ale DaCosta i scenarzystka Megan McDonnell cały czas rzucały jej kłody pod nogi.

Marvels
Materiały prasowe

Podobało mi się natomiast to, że wraz z aktywacją magicznej biżuterii doszło do zagadkowego połączenia Kapitan Marvel, Moniki Rambeau i Ms. Marvel. W efekcie, kiedy bohaterki próbowały skorzystać ze swoich świetlnych mocy, automatycznie zamieniały się miejscami – bez względu na to, czy przebywały w tym samym pomieszczeniu, czy w innej części galaktyki. Niestety wkradła się tutaj ogromna nieścisłość… Czemu, do licha, ta sztuczka nie działała na antagonistkę? W końcu jej zdolności bazowały na takiej samej bransolecie, jaką posiada Kamala Khan! Musimy przymknąć na to oko, inaczej cała produkcja rozłazi się w szwach i na dobrą sprawę większość scen nie ma jakiegokolwiek sensu. Postanowiłem jednak za bardzo się na tym nie skupiać, bo motyw z teleportacją był zdecydowanie najjaśniejszym elementem tego dzieła.


Zaprawa była, zabrakło dobrego budowlańca

Reżyserka „Marvels” wykorzystała teleportację do przygotowania kilku świetnie zaplanowanych scen akcji, w których co prawda dzieje się bardzo dużo, ale są na tyle czytelne, że łatwo ogarnąć ten wizualny chaos. Oprócz tego dostaliśmy trochę cringe’ową, ale sympatyczną sekwencję utrzymaną w klimatach kina bollywoodzkiego. Genialne rozegrano także motyw z kotami, które w rzeczywistości są kosmiczną rasą flerkenów zdolnych do pochłaniania przedmiotów (i nie tylko) za pomocą wielkich macek wychodzących z przełyku. Fajnych pomysłów tutaj nie brakowało, lecz niestety stanowiły one delikatne przebłyski, a nie filary filmu.

Marvels
Materiały prasowe

Takimi filarami miały być główne bohaterki. Dobrze się je ogląda w akcji, bo w każdej z nich tkwi coś magnetycznego, ale nie dało się zbudować fabuły tylko na tym. Relacja pomiędzy protagonistkami jakoś się broni, ale już same postacie zostały potraktowana po macoszemu – Monicę Rambeau można by wyciąć i film nie straciłby wiele. Carol Danvers niby miała jakieś traumy do przepracowania, ale każdy jej problem rozwiązano jednym-dwoma zdaniami, Kamala Khan na dłuższą metę zaczyna zaś irytować ciągłym wydzieraniem się i nieogarnięciem. Aczkolwiek to ona dostała najzabawniejsze sceny, więc można jej wybaczyć. Ot, kolejny nijaki produkt Marvela, o którym nie ma co się rozpisywać…

Ocena

„Marvels” to produkcja bardzo niespójna, którą ratuje parę oryginalnych scen akcji i intrygujący pomysł na bohaterki zamieniające się miejscami. Każda z głównych aktorek ma dużo charyzmy, lecz reżyserka nie dała im okazji na to, aby oczarowały widzów.

5+
Ocena końcowa


Czytaj dalej

Redaktor
Łukasz Morawski

O grach piszę od 16. roku życia i mam zamiar kontynuować tę przygodę jak najdłużej. Jestem miłośnikiem popkultury i nie narzucam sobie żadnych barier gatunkowych – wszystkiemu trzeba dać szansę. Tylko w taki sposób można odkryć prawdziwe perełki.

Profil
Wpisów55

Obserwujących2

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze