4
18.11.2022, 15:39Lektura na 5 minut

Recenzja filmu „Na Zachodzie bez zmian”. Czy Netfliksowi udało się tego nie zepsuć?

O tym, iż powieść Ericha Marii Remarque’a, weterana I wojny światowej, jest jednym z najważniejszych dzieł literackich w historii, pewnie nie trzeba nikogo przekonywać. Ale im znaczniejsza książka, tym większe oczekiwania wobec jej adaptacji.


Dawid „DaeL” Biel

Najnowsze dzieło Edwarda Bergera nie jest pierwszą ekranizacją antywojennej prozy Remarque’a. W 1930, a więc zaledwie rok po wydaniu książki, powstał nagrodzony Oscarem film Lewisa Milestone’a. W latach 70. stworzono z kolei równie znakomitą adaptację telewizyjną. Niemiecka produkcja przygotowana we współpracy z Netfliksem ma więc z czym się porównywać.

Na Zachodzie bez zmian
Na Zachodzie bez zmian. Fot: Netflix

Witamy w piekle

Przypuszczam, że o fabule filmu zbyt wiele mówić nie trzeba, bo raz, że książka należy do kanonu lektur, które znać wypada, a dwa, że nawet ten, kto powieści nie czytał, zapewne przyswoił jej treść przez swoistą „kulturową osmozę” – nawiązania do „Na Zachodzie bez zmian” odnajdziemy w dziesiątkach innych dzieł literackich i filmowych. Dla porządku naszkicujmy jednak początek naszej opowieści.

Jest wiosna 1917 roku, gdy Paul Bäumer, 17-letni uczeń szkoły średniej, wraz z trójką swoich przyjaciół zaciąga się do armii. Chłopcy są młodzi, uśmiechnięci, przekonani, że przeżyją wielką przygodę. Wkrótce zorientują się, iż tak naprawdę czeka ich piekło na ziemi. Bo wojna w okopach nie ma w sobie nic z romantyzmu powieści przygodowej. Wojna to głód, zimno, napady paniki, stres pourazowy, kalectwo, obserwowanie, jak wszyscy wokół umierają, i przerzucanie trupów. Wojna to również nowe przyjaźnie, zawarte w najgorszym z możliwych miejsc i może przez to tak intensywne. Na froncie Paul poznaje Stanislausa Katczinsky’ego, szewca, który nauczył się, jak przetrwać ten najgorszy czas. Ale wojna zmieniła go tak, że być może nie uda mu się wrócić do normalnego życia. Wkrótce i Paul ulegnie tej przemianie.

I będzie to przemiana tym wiarygodniejsza, że świetnie odegrana przez młodych, ale zdradzających ogromny talent aktorów. Aż słów brakuje, by wyrazić uznanie dla osób odpowiedzialnych za casting. Zwłaszcza w przypadku wcielającego się w głównego bohatera Feliksa Kammerera, który poradził sobie z ekranowym debiutem znakomicie, a na dodatek wygląda (chyba przez swoje naiwne spojrzenie) identycznie jak rysunkowe przedstawienie Paula Bäumera zdobiące okładkę pierwszego amerykańskiego wydania „Na Zachodzie bez zmian”.


Maszynka do mięsa

Ale nie tylko casting wypadł doskonale. Pierwsze kilkanaście minut „Na Zachodzie bez zmian” to absolutny triumf filmowego rzemiosła. Berger oszczędnymi środkami i krótkimi zdjęciami uzyskał efekt, który – ośmielę się to powiedzieć – przyćmił książkowy pierwowzór. Sceny przedstawiające idealistyczną niemiecką młodzież karmioną absurdalnymi opowiastkami o tym, że w ciągu kilku tygodni zdobędzie Paryż, przeplatają się ze zrealizowanymi w stylu kina grozy ujęciami, w których mundury świeżo zabitych żołnierzy są prane, cerowane i przekazywane nowym rekrutom. Praca kamery połączona z fantastyczną, zwiastującą katastrofę muzyką Volkera Bertelmanna robi piorunujące wrażenie, a film potrafi widza wprost zahipnotyzować w tych kilku krótkich scenach.

Na Zachodzie bez zmian
Na Zachodzie bez zmian. Fot: Reiner Bajo, Netflix

Na te wyżyny obraz Bergera już się więcej nie wspina. Nie znaczy to, że jest zły – przeciwnie, to dzieło zajmujące, warte obejrzenia. Ale efekt, jaki wywołały jego pierwsze minuty, nie zostaje powtórzony. Twórcy sami są sobie winni, bo w kilku miejscach zabrakło im pewnego wyczucia, zbyt łatwo przyjęli konwencję współczesnego kina wojennego, która do „Na Zachodzie bez zmian” po prostu nie pasuje. Chociażby przez przemoc. Owszem, film powinien szokować swą brutalnością, ale gdzieś zatraciły się proporcje, co najdobitniej unaoczniła mi scena szarpaniny i zabójstwa w leju po pocisku. Gdyby nie fakt, że czytałem książkę, nie zdawałbym sobie sprawy, że to kluczowy moment, a Paul Bäumer po raz pierwszy odebrał komuś życie. Wcześniej huków, eksplozji, krwi i trupów było tak wiele, że – jak sądzę – przeciętny widz mógł przeoczyć znaczenie tej sceny.


Zbyt wiele zmian

Równie wielkim błędem było wycięcie sporego kawałka powieści dotyczącego tymczasowego powrotu głównego bohatera do rodzinnej miejscowości. Szok wynikający z zestawienia sielanki niemieckich cywilów z dramatem żołnierzy był tym, co czytelnikiem autentycznie wstrząsało. Od bredni nadętego Kantorka po niezdolność Paula do przekazania swoich doświadczeń – to wszystko podkreślało nie tylko prawdziwość opowieści Remarque’a, ale też absurdalność samej wojny.

Na Zachodzie bez zmian
Na Zachodzie bez zmian. Fot: Reiner Bajo, Netflix

No i wreszcie pozostaje kwestia finału, który – przez przeniesienie go ze zwykłego, spokojnego październikowego dnia na 11 listopada – stracił coś ze swojej wymowy. Ba, stracił coś z wiarygodności. A wszystko dlatego, iż reżyser i scenarzyści postanowili przeplatać wydarzenia z frontu z próbą zawarcia pokoju przez niemiecką delegację pod przewodnictwem Matthiasa Erzbergera, na dodatek wprowadzając fikcyjną postać dumnego, sabotującego te działania generała Friedrichsa. Wyszło… cóż, „hollywoodzko”. I w tym przypadku nie jest to komplement, ale raczej przygana. Co oczywiście nie zmienia faktu, że Daniel Brühl wcielający się w rolę Erzbergera wypadł – jak zawsze – znakomicie.

Pomimo tych problemów „Na Zachodzie bez zmian” pozostaje filmem naprawdę dobrym. Szkoda tylko, że zmarnowano szansę na to, aby był dziełem wybitnym.

Ocena

Najnowsza adaptacja powieści Remarque’a to obraz interesujący i wart obejrzenia, chociażby dla brawurowo zrealizowanych pierwszych minut. Nie jest jednak równie dobry, jak poprzednie ekranizacje.

7+
Ocena końcowa


Czytaj dalej

Redaktor
Dawid „DaeL” Biel

Wiceprezes Stowarzyszenia Solipsystów Polskich. Zrzęda i maruda. Fan Formuły 1, wielkich strategii Paradoksu i klasycznych FPS-ów. Komputerowiec. Uważa, że postęp technologiczny mógł spokojnie zatrzymać się po stworzeniu Amigi 1200 i nikomu by się z tego powodu krzywda nie stała. Zna łacinę, ale jej nie używa, bo zawsze kończy się to przypadkowym przyzwaniem demonów. Dużo czyta, ale zazwyczaj podczas czytania odpływa w sen na jawie i gubi wątek książki. Uwielbia Kubricka, Lyncha, Lovecrafta, Houellebecqa i Junji Ito. Przeciwnik istnienia deadline'ów na nadsyłanie tekstów. Na stałe w CD-Action od 2018 roku. Kiedyś tę notkę rozszerzy, na razie pisze pod presją Barnaby.

Profil
Wpisów83

Obserwujących16

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze