Recenzja filmu „Resident Evil: Wyspa śmierci”. Nie. Po prostu nie
Trudno uwierzyć, że drużynę gwiazd Resident Evil zebrano tylko po to, by stworzyć tak nijaką, brzydką i zwyczajnie letnią animację.
Nie wiązałem przesadnie dużych nadziei z „Wyspą śmierci”, nie po „Wiecznym mroku” Netfliksa. Od filmów animowanych spod szyldu Resident Evil nigdy zresztą nie oczekiwałem zbyt wiele – niczym nieskrępowana, rozdęta do ekstremum akcja w stylu „Wendetty” to spełnienie moich marzeń. Zważywszy, że Capcom zwołał swoich „Avengersów” (Jill, Leona, Chrisa, Claire i Rebeccę), można było się spodziewać jeszcze większej dawki rozrywki. Nic bardziej mylnego, „Wyspa śmierci” okazała się nudnym, skrajnie chaotycznym fanfestem, przy którym przysypiał nawet tak duży miłośnik serii jak niżej podpisany. Ja jednak za stracone pieniądze i czas (masochizm kazał mi obejrzeć film dwukrotnie) otrzymam przynajmniej gratyfikację w postaci wierszówki za popełnienie recenzji. Można więc, parafrazując Nostalgia Critica, napisać: obejrzałem, byście wy nie musieli.
Raccoon City Survivors… assemble!
Pozwólcie, że odpuszczę sobie opis fabuły, bo historia jest bardzo prosta. Dość napisać, że pod pewnym pretekstem wszyscy najważniejsi bohaterowie serii trafiają na Alcatraz, gdzie spróbują powstrzymać czarny charakter chcący ukarać świat za krzywdy, jakich doznał w przeszłości. To wszystko, co musicie wiedzieć, obok faktu, iż całość służy wyłącznie wypełnieniu czasu pomiędzy kolejnymi scenami znanymi ze zwiastuna. Ekspozycji brak, sensownych motywacji nie stwierdzono.
Dodatkowo twórcy najwyraźniej uznali, że skoro dostarczają tak daleko posunięty fanserwis, to nie muszą przejmować się takimi detalami jak rys charakterologiczny postaci. Bez znajomości RE 1-6 bohaterów można uznać za ludzi bez szczególnych czy nawet podstawowych cech. Co więcej, dostajemy minimum informacji na temat powiązań między nimi – nikt, kto nie siedzi w lore serii, nie domyśli się, że Chris i Claire to rodzeństwo. Wymagałoby to jednak poświęcenia czasu na opowieść, a tego brakuje, bo całość zamknięto w ledwie 90 minutach, które postanowiono wypełnić scenami akcji. Te zaś sklejono ze sobą na ślinę, choć nie na tyle zręcznie, by nawet średnio wprawne oko nie dostrzegło słabego montażu. Cierpi na tym przede wszystkim tempo filmu i tym samym dochodzimy do największego zarzutu wobec „Wyspy śmierci”. Bez sprawdzania przeczuwałem, że za obrazem stoi ten sam reżyser, co za tragicznym „Wiecznym mrokiem”. I nie myliłem się – podobnie jak w serialu, również tutaj nawet najdynamiczniejsze i najbardziej emocjonujące w założeniu sceny są nudne.
I watched it so you don't have to
Widać również spadek jakości produkcyjnej. Nowa pełnometrażówka Resident Evil potrafi wyglądać bardzo dobrze – głównie przy nieruchomych kadrach (ale i to nie zawsze) – jednak częściej jest przeciętnie lub brzydko. Momentami miałem wrażenie, że oglądam gameplay na RE Enginie w 4K i na maksymalnych detalach. Od obrazów CGI oczekuję jednak nieco wyższej jakości, także jeśli chodzi o samą animację, która nieraz wypadała sztywno i nienaturalnie. Po seansie postanowiłem odpalić poprzedni film – „Wendettę” z 2017 roku – i choć wyraźnie czuć upływ czasu, to pod względem nie tylko scen walki, ale też ogólnie animacji jest lepiej. Podobnie jak w przypadku reżysera – również w tym aspekcie w ostatnich latach doszło do zmiany na gorsze. „Wyspą śmierci” nie zajmowało się bezpośrednio Marza Animation Planet, tylko mająca korzenia w anime firma matka tegoż podmiotu, wspierana przez relatywnie młode studio CGI, Quebico. I niestety to widać.
Pozostaje więc jedynie napisać: żal. Żal zmarnowanego potencjału gwiazdorskiej obsady, bardzo dobrych modeli potworów (wodne lickery wyglądały świetnie, ale na ekranie spędziły może z minutę, w dodatku będąc mięsem armatnim padającym od jednego strzału z pistoletu) i… mojego oraz waszego czasu. Ja swojego już nie odzyskam, tym bardziej nalegam, byście porzucili chęć obejrzenia „Wyspy śmierci”. Poprzednim pełnometrażowym animacjom RE można było sporo zarzucić, jednak dawały radość obcowania z „odpiętymi wrotkami”. Tutaj twórcy również je odpięli. Szkoda, że zaraz po tym upadli i wiadomo co sobie rozwalili.
Ocena
Ocena
„Wyspa śmierci” opowiada historię kanoniczną dla uniwersum Resident Evil. Jeśli więc jesteście fanami serii Capcomu, to macie jeden powód, by zdecydować się na seans. Więcej argumentów za poświęceniem czasu i pieniędzy nie znajduję – to średnio wyreżyserowana i wyprodukowana animacja, która w ogóle nie wykorzystała potencjału pierwszego spotkania wszystkich kluczowych dla RE postaci.
Czytaj dalej
W CD-Action jestem od 2016 roku, wcześniej publikowałem m.in. w Przeglądzie Sportowym. W redakcji robiłem chyba wszystko – byłem sprzętowcem, prowadziłem działy info i zapowiedzi, szefowałem newsroomowi, jak i całej stronie. Następnie bezpieczną przystań znalazłem w social mediach, którymi zajmowałem się do końca 2022 roku, gdy odszedłem z CDA. Nie przestałem jednak pisać – wciąż możecie mnie więc czytać: zarówno na stronie www, jak i w piśmie.