Recenzja filmu „Śmierć na Nilu”. Klasyka Agathy Christie w nowym wydaniu
Na wakacjach w Egipcie Hercules Poirot nie będzie miał chwili wytchnienia. Znów ujawni się bowiem najciemniejsza strona ludzkiej natury...
Nowa ekranizacja „Śmierci na Nilu”, jednej z głośniejszych powieści kryminalnych Agathy Christie, opowiadającej o słynnym detektywie Herculesie Poirot, zapowiedziana została już przy okazji ostatniej adaptacji – „Morderstwa w Orient Expressie”. Ostatecznie minęły cztery długie lata, a Kenneth Branagh, reżyser poprzedniczki, ponownie obsadził samego siebie w głównej roli. Upływ czasu nie odbił się jednak mocno na formule. Jeżeli oglądaliście poprzedni film, doskonale wiecie, czego się spodziewać – pozbawionego wielkich ambicji, ale bardzo sprawnie zrealizowanego kryminału z mocnym posmakiem retro. Do tego próbującego opowiedzieć nam między wierszami o uczuciach, jakie targają bezdusznym na pozór detektywem. Postęp względem poprzedniej produkcji jest jednak zauważalny.
Schemat fabularny z grubsza przypomina ten znany z „Orient Expressu”. Na niewielkiej przestrzeni spotyka się grupka połączonych ze sobą różnymi (najczęściej niezbyt przyjaznymi) relacjami osób, a w pewnym momencie jedna z nich ginie. Bohater, stopniowo coraz lepiej rozumiejący sieć powiązań między nimi, próbuje wskazać mordercę, który znajduje się na pokładzie statku płynącego do świątyni w Karnaku. Wycieczka po Nilu zorganizowana została dla bliskiego grona przyjaciół przez nowożeńców – obrzydliwie bogatą Linnet Doyle (odegraną przez Gal Gadot(*)) i jej nowego partnera Simona (Armie Hammer), który niedawno porzucił jej o wiele uboższą przyjaciółkę.
(*) Co ciekawe, pochodząca z Izraela aktorka, a zarazem modelka, w przeszłości służyła w armii. Jej obecność na ekranie stała się więc powodem wycofania filmu z dystrybucji w Kuwejcie i Libanie.
Wzgardzona Jacqueline (w tej roli Emma Mackey, wyglądająca niczym bliźniaczka Margot Robbie) nie daje jednak parze spokoju, podążając za nią niemal krok w krok. Dziś sąd zapewne szybko zakwalifikowałby jej zachowanie jako stalking. Linnet obawia się, że za zazdrością dawnej przyjaciółki kryje się cicha groźba... Chociaż Poirot obiecuje nad wszystkim czuwać, chwila nieuwagi detektywa uruchamia łańcuch strasznych zdarzeń na pokładzie. W końcu pojawia się trup i dość szybko okazuje się, że właściwie każdy uczestnik wyprawy ma jakiś motyw. Jedynie kilka osób ma bardzo mocne alibi.
Oczywiście „Śmierć na Nilu”, podobnie jak większość ekranizacji kryminałów, zaskoczy wyłącznie tych, którzy nie znają książkowego pierwowzoru. Zapewne stąd wynikła decyzja reżysera o tym, by zdecydować się na nieco więcej ekspozycji. Na trupa czekamy tym razem naprawdę długo, najpierw dokładnie poznając uczestników wycieczki. Śledztwu Poirota poświęcono w zasadzie samą końcówkę filmu. Nieźle służy to budowaniu napięcia i umożliwia przy okazji pokazanie widzowi odrobiny egipskich pejzaży.
Z drugiej strony samo dochodzenie jest przez to przedstawione skrótowo i można odnieść wrażenie, że detektyw nagle wyciąga gotowe rozwiązanie z kapelusza. Cieszy natomiast to, że Branagh próbował nieco się nad tą postacią pochylić i dodać jej człowieczeństwa. Nieliczne retrospekcje, prezentujące np. genezę specyficznych wąsów bohatera, są bardzo potrzebne, zwłaszcza gdy przez większość filmu mamy do czynienia z intelektualnym supermanem.
Darzę nową wersję „Śmierci na Nilu” sporą sympatią. Nie jest to z pewnością film zasługujący na nagrody. Ma swoje ograniczenia wynikające ze scenariusza i nie daje poszczególnym aktorom zbyt wielkiej przestrzeni, żeby błyszczeć. Może się jednak podobać za sprawą świetnego klimatu lat 30. i wierności duchowi powieści Agathy Christie. Na korzyść produkcji działa też to, że w odróżnieniu od „Morderstwa w Orient Expressie” „Śmierć na Nilu” nie była często przenoszona na kinowe ekrany. Film pokazuje też, że scenarzyści – podobnie jak główny bohater – umieją wyciągać wnioski. Z tego względu mam nadzieję, że Branagh nie planuje jeszcze rozbratu ze słynnym detektywem.
Ocena
Ocena
Kenneth Branagh zekranizował kolejną powieść Agathy Christie. „Śmierć na Nilu” ma swoje ograniczenia, ale postęp względem „Morderstwa w Orient Expressie” jest widoczny – dostaliśmy nieco przewidywalny, ale klimatyczny kryminał w stylu retro.