3
17.01.2024, 15:10Lektura na 6 minut

„Echo” nie zaskakuje. Marvel dalej w (słabej) formie [RECENZJA]

Na początku każdego odcinka wyświetlane jest ostrzeżenie: „Materiał zawiera drastyczne sceny. Tylko dla widzów pełnoletnich”. W ten sposób twórcy chcieli dać nam do zrozumienia, że nie mamy do czynienia z kolejną bajeczką z MCU, lecz dojrzałą produkcją pokroju Netfliksowego „Daredevila”. Cóż, szkoda, że nie wybrzmiewa to w samym serialu.


Łukasz Morawski

Inicjatywa Marvel Spotlight nie powstała jednak wyłącznie z myślą o tworzeniu treści dla dorosłych (choć głównie takowe mają ukazywać się pod tym szyldem), miała też na celu zaoferowanie widzom tytułów oderwanych od głównego nurtu. Niestety Disney w dalszym ciągu boi się produkowania dzieł niepowiązanych z Marvel Cinematic Universe – to nie jest ten sam casus co z „Batmanem” Matta Reevesa i „Jokerem” Todda Phillipsa, które istniały niezależnie od DCEU.

Choć teoretycznie „Echo” nie wymaga znajomości filmów o Kapitanie Ameryce, Iron Manie czy Czarnej Wdowie, to akcja serialu została osadzona w tym samym uniwersum. Mimo wszystko historia głównej bohaterki w dalszym ciągu jest powiązana z jednym z Avengersów – w końcu Maya Lopez wystąpiła w kilku odcinkach „Hawkeye’a”. Twórcom i tak należy się pochwała za sensowne wrzucenie paru flashbacków streszczających los protagonistki i jej motywacje.


Bij tak, żeby nie bolało

W dalszym ciągu mam problem z obiecywaną brutalnością i mięsistością opowieści. Jasne, w paru momentach widać krew i walające się po podłodze trupy, ale przecież na dobrą sprawę tego typu rzeczy mogliśmy zobaczyć w innych produkcjach Marvela. Wystarczy wspomnieć o scenie z „Falcona i Zimowego Żołnierza”, w której John Walker masakruje swoją ofiarę przy użyciu tarczy Kapitana Ameryki, albo o trzeciej odsłonie „Strażników Galaktyki” i momencie, gdy Rocket rozszarpuje twarz Wielkiego Ewolucjonisty.

Echo
Materiały prasowe

Oczywiście po „Echo” nie spodziewałem się krwawej jatki rodem z serii „Hostel”, ale liczyłem na to, że wyprowadzane przez bohaterki ciosy będą mocniej odczuwalne dla widza, że ta przemoc stanie się bardziej namacalna. Tak jak to zrobiono właśnie we wcześniej przytoczonym „Daredevilu”, gdzie dojrzałość nie sprowadzała się wyłącznie do świetnie zrealizowany krwawych starć, lecz także bezpośrednio odnosiła się do bohatera, pokazując jego cierpienie fizyczne i mentalne.

W „Echo” nie zostały odpowiednio nakreślone ani warstwa psychologiczna bohaterki, ani jej umiejętności bezwzględnego rozprawiania się z oponentami. Jeżeli oglądaliście pierwszy sezon „Reachera”, to doskonale wiecie, jak powinny prezentować się dobrze nakręcone sceny akcji, w których czuć, dlaczego trafiona pięścią w twarz postać osuwa się na ziemię. W dziele Marion Dayre walki są zbyt teatralne, wyuczone i brakuje w nich pazura. Najbardziej to widać w trzecim odcinku, gdy Maya musi zmierzyć się z kilkoma złolami we wrotkarni. W tle przygrywa złowieszcze „Dragula” Roba Zombiego i… w sumie to nic ciekawego. Sekwencja w głowach twórców może i jawiła się spektakularnie, jednakże efekt końcowy okazał się pozbawiony emocji, a zbyt widoczna choreografia nie pozwalała przejmować się wydarzeniami przedstawionymi na ekranie.

Echo
Materiały prasowe

Podobny dysonans czułem, obserwując walkę protagonistki z Mattem Murdockiem. Na wzór serialu Netfliksa zażyczono sobie nakręcenia starcia na jednym ujęciu, co w tym przypadku okazało się błędem. Przez to pojedynek całkowicie stracił na dynamice, a odliczanie aktorów do wyprowadzenia kolejnych ciosów stało się aż nadto widoczne. A co najsmutniejsze, to jedyny moment, kiedy mogliśmy zobaczyć Daredevila w akcji, pomimo tego, że kampania reklamowa niemalże w całości bazowała na tej postaci.

Dobrze, że chociaż dla Kingpina znalazło się znacznie więcej miejsca, aczkolwiek nie wiem, czy ucieszy to fanów tej postaci. Fantastyczny Vincent D’Onofrio robi wszystko, aby ratować wizerunek Wilsona Fiska, ale słaby scenariusz i fatalny finał mocno utrudniają mu zadanie. Niemniej przyjemnie było znowu zobaczyć przerażającego wielkoluda, nieradzącego sobie z emocjami i własnymi demonami.


Jaki Marvel, taka królowa

Nie jestem przekonany do sposobu, w jaki została przedstawiona Maya Lopez. Podobno powinniśmy odbierać ją jako czarny charakter, ale jakoś tego nie czułem. Głównie dlatego, że protagonistka przez większość czasu (z wyjątkiem jednej akcji dywersyjnej) zdaje się przyjmować postawę defensywną, rzadko kiedy realizując swój plan. A to nie byle jaki plan, bo wszakże chce zostać nową królową przestępczego półświatka! Nie czaję tylko, czemu robi to ze swojej rodzinnej, niewielkiej miejscowości, a nie Nowego Jorku, gdzie wpływy Kingpina są najbardziej odczuwalne. Rozumiem ideę pracy zdalnej, jednakże w tym przypadku zdecydowanie nie zdała egzaminu. W związku z tym serial bardzo szybko zapomina o ambicjach Echo, skupiając się raczej na rodzinnym dramacie i jej osamotnieniu.

Echo
Materiały prasowe

I akurat ten element wypadł niezwykle dobrze! Naturalnie nie jest to bardzo pogłębiony dramat psychologiczny, ale traumy bohaterki i jej relacje z bliskimi mają w sobie na tyle dużą dawkę smutku oraz uroku, że kilkukrotnie zdarzyło mi się uronić łezkę. Warto pamiętać też o tym, że twórcy nie mieli ułatwionego zadania ze względu na niepełnosprawność protagonistki, która jest osobą głuchą. Zazwyczaj podobną problematykę porusza się w kinie niszowym („Sound of Metal”, „CODA”) lub horrorach („Ciche miejsce”), unika się jej natomiast w produkcjach wysokobudżetowych. A nawet jeśli występuje w nich postać niesłysząca, to na drugim planie („The Last of Us”, „Eternals”).

Z racji tego, że Maya porozumiewa się za pomocą języka migowego, sceny dialogowe musiały być mniej dynamiczne i lekko przeciągane w czasie, co jednak kompletnie nie zaburzyło tempa serialu. Wręcz przeciwnie – z przyjemnością śledziłem wszystkie dialogi, w których cisza i drobne szmery tylko potęgowały napięcie bądź dramatyzm.


Kolejny serial do odhaczenia

„Echo” to bardzo nierówny serial – co prawda ogląda się go bezboleśnie, ale po seansie kompletnie wypada z głowy. Uniknięto jednak takiej kompromitacji jak w przypadku niedawnej „Tajnej inwazji”. Liczę na to, że wytwórnia dopiero się rozkręca i kolejne projekty spod szyldu Marvel Spotlight będą miały więcej mięsa i umiejętniej nakreślonych bohaterów. Recenzowana produkcja stoi niestety na rozdrożu, przez co ma problemy z określeniem własnej tożsamości. Może gdyby zachowano komiksowy charakter Lopez(*), wyszłoby nieco lepiej. Zamiast tego dostaliśmy kolejną naiwną bajeczkę, próbującą w nieudolny sposób wyjaśnić, dlaczego bohaterka znana jest jako Echo. Oczywiście nie zdradzę, o co chodzi, bo musiałbym streścić całą fabułę, a po co psuć resztki przyjemności z oglądania serialu. Jeśli w ogóle jeszcze planujecie go obejrzeć…

(*) W komiksowym pierwowzorze Echo potrafiła kopiować ruchy innych, ale twórcy w jednym z wywiadów stwierdzili, że jej oryginalne moce były „kiepskie”.

Ocena

Serial „Echo” mógł być dla MCU tym, czym „Andor” okazał się dla Gwiezdnych Wojen. Dostaliśmy natomiast rozczarowujący akcyjniak, w którym sceny walki nie wywołują emocji, a wyższa kategoria wiekowa nie została należycie wykorzystana. To dzieło zbyt bezpieczne i zachowawcze, przez co momentami nijakie. Sytuację ratują jedynie ciekawie przedstawione sceny dialogowe i klimat małego amerykańskiego miasteczka.

5+
Ocena końcowa


Czytaj dalej

Redaktor
Łukasz Morawski

O grach piszę od 16. roku życia i mam zamiar kontynuować tę przygodę jak najdłużej. Jestem miłośnikiem popkultury i nie narzucam sobie żadnych barier gatunkowych – wszystkiemu trzeba dać szansę. Tylko w taki sposób można odkryć prawdziwe perełki.

Profil
Wpisów55

Obserwujących2

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze