Recenzja serialu „Krakowskie potwory”. Straszny zawód

Przede wszystkim jednak jest to opowieść o Alex, dziewczynie z tajemniczą przeszłością i świeżo upieczonej studentce medycyny w Collegium Medicum. Chociaż nie przywiązywałbym się do niej – wiadomo, że na pierwszym roku zawsze przychodzi czas na odsiew. Odstawmy jednak żarty na bok.
Alex jest zdeterminowana, by dołączyć do studenckiej grupy prowadzonej przez słynnego patologa, profesora Zawadzkiego, co zresztą udaje się jej dzięki paru bohomazom podświadomie narysowanym w trakcie egzaminu. Kiedy jednak zostaje przyjęta do elitarnego grona, zaczyna rozumieć, że ekipa Zawadzkiego nie jest tym, czym się wydawała. Tak oto zaczyna się wielka gra, w trakcie której grupa młodych ludzi skonfrontuje się z bogami, potworami i demonami ze słowiańskiego panteonu. Ciekawy pomysł? Jasne, można było zrobić z tego swojskie, studenckie „Z Archiwum X”. Wielka szkoda, że twórcom „Krakowskich potworów” się to nie powiodło. Z wielu powodów.

Potwory i spółka
Najprościej byłoby wskazać na problemy scenariuszowe. Przez cały czas bohaterowie rozmawiają ze sobą w sposób skrajnie sztuczny – i nie jest to wina aktorów. Mam wrażenie, że scenarzystki po ukończeniu prac ani razu nie odczytały na głos swojego dzieła, bo przecież ludzkie ucho pewne nienaturalne sformułowania powinno samo wychwycić. Serial popełnia też karygodny (choć – gwoli sprawiedliwości – powszechny w horrorach) błąd polegający na generowaniu konfliktów poprzez unikanie przez postacie szczerej rozmowy. Coś takiego można puścić płazem, jeśli istnieje ku temu dobre, zakomunikowane widzowi uzasadnienie, na przykład przerywające konwersacje zbiegi okoliczności czy też wzajemna nieufność. W „Krakowskich potworach” wszyscy lubią za to niedopowiedzenia i strzelanie fochów. Jakby tego było mało, nasi studenci nadużywają anglojęzycznych wtrąceń jak zaściankowy szlachcic, który nauczył się dziesięciu słów po łacinie i teraz musi je wszystkie wykorzystać w każdej wypowiedzi. Niestety, choć to wnerwiające, nie mogę wspomnianego elementu uznać za wadę scenariusza – raczej za trafną obserwację rzeczywistości. Signum temporis.

Prawdziwym powodem, przez który oglądało mi się ten serial bardzo źle, jest montaż. Celowo piszę „montaż”, a nie „praca kamery” czy „kierunek reżyserski”. Obie reżyserki – Kasia Adamik i Olga Chajdas – mają na koncie kilka udanych produkcji; co więcej, w odcinkach nakręconych przez tę pierwszą można znaleźć szereg niezwykle interesujących, niełatwych warsztatowo ujęć. Niestety wszystko zostało zawalone na stole montażowym, gdzie materiał po prostu zlepiono w coś nieprzyjemnego w odbiorze. W dialogach łamana jest zasada 180 stopni(*), tak nagminnie, że trudno to uznać za zabieg artystyczny, a pomiędzy poszczególnymi ujęciami zmieniają się pewne charakterystyczne elementy scenografii (np. deszcz najpierw leje, w następnym kadrze zaledwie kapie, by znów zmienić się w nawałnicę). I niby to wszystko drobiazgi, lecz nagromadziło się ich tak wiele, że najzwyczajniej czynią każdy seans męczącym. Zamiast pochłaniać odcinek za odcinkiem, człowiek woli robić sobie trzy-cztery przerwy w trakcie oglądania pojedynczego epizodu.
(*) To podstawowa reguła, według której wszystkie postacie uczestniczące w dialogu muszą mieć swoją stronę kadru na każdym z ujęć.
Jak by nie patrzeć – trup
Uczuciu zmęczenia sprzyjają też dłużyzny. Nie ośmieliłbym się uczynić serialowi zarzutu z tego, że powoli buduje atmosferę niesamowitości – zarówno „Twin Peaks”, jak i „Nocna msza” udowodniły, jak skuteczna i absorbująca to metoda. Ale w „Krakowskich potworach” jest po prostu zbyt wiele ujęć i całych scen niewnoszących absolutnie niczego poza wydłużeniem czasu trwania produkcji. Całość sprawia wrażenie liczącego pięć odcinków serialu, który sztucznie rozciągnięto, aby był o trzy epizody dłuższy.

Może to moja bardzo cyniczna interpretacja, ale – nie chcąc ujmować talentu i warsztatu zaangażowanym w produkcję twórcom – dochodzę do wniosku, że „Krakowskie potwory” musiały być skleconą naprędce chałturką. Stąd niedopracowany scenariusz, błędy montażowe i lekko żenujące w dzisiejszych czasach CGI. Szkoda, bo choć pomysł na serial nie był nadzwyczaj odkrywczy, to na pewno dałoby się z tej gliny ulepić coś bardziej interesującego. Chyba zabrakło na to czasu, chęci i pewnie pieniędzy.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
-
Netflix przeznaczył ogromny budżet na finałowy sezon „Stranger Things”. To najdroższy...
-
Aktorski film „Zaplątani” jednak powstanie. Jedną z głównych ról ma zagrać...
-
Spin-off „Gry o tron” na pierwszym zwiastunie. Wielkimi krokami nadciąga „Rycerz...
-
Reboot „Z archiwum X” w drodze. Poznajcie następczynię Dany Scully
2 odpowiedzi do “Recenzja serialu „Krakowskie potwory”. Straszny zawód”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Od siebie mogę dodać tylko, że jeśli ogląda się tego potworka w gronie znajomych, wychodzi z tego całkiem niezła komedia. Uśmialiśmy się do łez praktycznie w większości scen. Ale w ogólnym podsumowaniu, nie polecam zabierać się za ten konkretny serial – strata czasu ;).
Nie wiem o chu Wam chodzi. Zarywalem noce zeby to obejrzec, montaz mi pasowal, tak jak caly serial. Wtracenia angielskie sie zdarzaja w takim srodowisku. Bardzo fajny serial, ja go polecam wbrew pojekiwaniom.