„Rosario” to okultystyczny horror o demonach zarobkowej emigracji i kulturowego dziedzictwa w czasach późnego kapitalizmu
Amerykański sen kusił i dalej kusi nie tylko Europejczyków – obietnica nowego, bardziej komfortowego (pod kątem finansów i bezpieczeństwa) życia nęciła zwłaszcza mieszkańców Ameryki Łacińskiej, w której z biedy najłatwiej było trafić w sidła narkotykowych karteli, a przetrwać w kryzysie pomagało od strony mentalnej intensywnie praktykowane chrześcijaństwo. Reżyser „Rosario”, Felipe Vargas, nie ucieka od wszelkich trudnych tematów nękających emigrantów zarobkowych z jego ojczyzny – Kolumbii – jednocześnie ubierając ważne społecznie motywy w konwencję demonicznego horroru.
Wilczyca z Wall Street
Film zaczyna się od sceny przyjęcia zorganizowanego z okazji pierwszej komunii świętej tytułowej bohaterki. Początkowo radosne obrazki doczekują się jednak iście mrocznego rozwinięcia, gdyż obecni na miejscu ojciec oraz babcia protagonistki tak bardzo postanawiają zadbać o przyszłość swojego oczka w głowie – głównie za sprawą modlitwy – że wręcz sprowadzają na nie klątwę.
Owszem, dziewczyna odnosi wielki sukces zawodowy w samym sercu Wall Street, stając się imigrantką nie tylko niezależną finansowo, ale też wspierającą znacząco system gospodarczy kraju, do którego się przeniosła. Sama jednak nie miała przez długi czas świadomości, co uczynili członkowie jej rodziny, aby znalazła się na tym miejscu, a przez lata nie utrzymywała z bliskimi wystarczającego kontaktu, skupiając się głównie na rozwoju kariery.
Starsza pani musi zniknąć
Na ołtarzu własnych ambicji poświęciła ciepło ogniska domowego oraz tożsamość kulturową. Konsekwencje obranej ścieżki dostrzega właśnie za sprawą przedstawionej w filmie grozy i iście piekielnych tortur. Gdy dowiaduje się o nagłej śmierci swojej babci, zostaje niejako zmuszona do odwiedzin mieszkania nestorki: zaniedbanego, brudnego, pełnego religijnych artefaktów (oraz, jak się okazuje, diabelskich znaków oraz tajemnych korytarzy) i oczywiście z nieboszczką na miejscu.
W takich okolicznościach przychodzi jej zrozumieć tak religijny fundamentalizm pokolenia swoich dziadków, jak i ogólną beznadzieję, z jaką musieli się mierzyć na co dzień w Stanach Zjednoczonych, nie mając poza rodziną żadnych perspektyw życiowych i zawodowych. Rosario zaczyna też w końcu dostrzegać problemy w samej sobie – widzi, że bliscy postawili na nią wszystko, co mieli, a przy okazji obserwuje tragiczne rezultaty tak wyraźnego podporządkowania się kapitalistycznym realiom. Zaniedbanie rodziny, własnych korzeni oraz podstawowych egzystencjalnych wartości.

Końca nie widać
Oczywiście cały ten proces autorefleksji odbywa się w towarzystwie religijnych, krwawych rytuałów, brutalnych starć z demonicznymi inkarnacjami oraz innych surrealistycznych wydarzeń, ale taka terapia szokowa jest potrzebna zarówno bohaterce, jak i widzowi, aby przekaz odpowiednio wybrzmiał. A choć zakończenie można odebrać jako próbę otwarcia furtki na kontynuację, nietrudno również je odczytać jako pewnego rodzaju zatoczenie błędnego koła.
Niezależnie od tego, jak wiele się o aktualnej rzeczywistości człowiek nauczy, dalej będzie on kołem zębatym kapitalistycznej machiny. Co jednak w kontekście migracyjnym ciekawe, owo wsparcie systemu odbywa się z pobudek szczerych i kulturowo spójnych, bo rodzinnych i religijnych. „Rosario” nie pozostawia złudzeń, dość jasno twierdząc, że jesteśmy zgubieni na skutek własnych działań, ale niekoniecznie mamy złe intencje.
Tekst powstał we współpracy z polskim dystrybutorem filmu – Galapagos Films.
Czytaj dalej
-
Kultowe „American Psycho” doczeka się nowej wersji. Czy główny bohater...
-
„One Piece” powraca z 2. sezonem. Wiemy, kiedy na Netfliksie pojawią...
-
Disney+ rezygnuje z „Doktora Who”. To jednak nie oznacza końca kultowego serialu
-
Film „Star Wars: Rogue Squadron” jednak nie powstanie? Lucasfilm ma na niego...
