Serialowy Fallout ma swoje problemy, ale to i tak godna adaptacja [RECENZJA]
![Serialowy Fallout ma swoje problemy, ale to i tak godna adaptacja [RECENZJA]](https://cdaction.pl/wp-content/uploads/2024/04/19/d5cd347c-ba23-4c53-8060-487abe24922f.jpeg)
A jednak towarzyszyła mi pewna nerwowość, gdy zacząłem oglądać najnowszą produkcję Amazonu. Bo Fallout to dla mnie gra szczególna. Kocham ją za sposób, w jaki przedstawia swój świat, za niejednoznaczność, za stawiane przed graczem dylematy moralne i za czarny humor. Za to, że jako jedna z pierwszych podjęła na taką skalę tematy przetrwania, władzy i konsekwencji ludzkiej ambicji.
Give me a kiss to build a dream on…
Ale tą szaleńczą miłością kocham tak naprawdę tylko część pierwszą i drugą, chwilami wykrzesuję też sporo uczucia dla New Vegas. Fallouty Bethesdy zawsze były dla mnie pewnym ersatzem gier Interplayu i Black Isle, pozbawionym tej samej błyskotliwości i spójnego tonu. Ich Pustkowie nie było moim Pustkowiem. Nie zrozumcie mnie źle, to nadal świetne tytuły. Ale kochając pierwsze dwie części, nie można równie wielkim uczuciem darzyć kontynuacji.
Wspomniana wcześniej nerwowość wynikała więc z tego, iż skrycie liczyłem na dzieło godne tak uwielbianej przeze mnie „dwójki” i lękałem się rozczarowania, jakie nadejdzie, gdy moje marzenia zostaną rozwiane. Ostatecznie w trakcie pierwszego odcinka zaakceptowałem to, co było przecież nieuniknione. Adaptacja Amazonu, opowiadając swoją własną historię toczącą się dziewięć lat po wydarzeniach z Fallouta 4, jest przepełniona duchem gier Bethesdy. Na szczęście pogodziwszy się z tym faktem, zrozumiałem, że nie jest to powód, dla którego należałoby ją z góry skreślać.

A jaką to opowieść przygotował dla nas Jonathan Nolan? Jak nietrudno się domyślić, będziemy śledzić losy mieszkanki Krypty. To Lucy, dziewczyna, która opuszcza swe bezpieczne lokum i wyrusza na Pustkowie, by odnaleźć ojca. Równie wiele uwagi poświęcimy kadetowi Maximusowi z Bractwa Stali, który wyprawi się z misją odnalezienia naukowca zbiegłego z Enklawy. I tajemniczemu ghulowi, którego interesuje nagroda za schwytanie jajogłowego.
I don’t want to set the world on fire…
Nie będę owijał w bawełnę: główny wątek fabularny to chyba najsłabszy aspekt serialu. Nie zamierzam wprawdzie znęcać się nad scenarzystami za uczynienie główną osią fabuły pogoni za tzw. MacGuffinem (czyli obiektem stanowiącym dla bohaterów jedynie pretekst do wyruszenia na wyprawę). Toż tego samego wybiegu używano w dwóch pierwszych Falloutach. Muszę wszakże zaznaczyć, że hydroprocesor i G.E.C.K. z gier od samego początku reprezentowały coś wartościowego dla gracza. Tajemniczy chip w serialu aż do ostatniego odcinka pozostaje tworem niezdefiniowanym, a ostateczne wyjaśnienie jego przeznaczenia wydaje się nazbyt banalne.
Ale nie tu leży główny problem fabuły. Ten wynika raczej z chęci połączenia wszystkich wątków w jedno, co skutkuje dziwnym skurczeniem się świata. Wszyscy tu nieustannie na siebie wpadają, wszyscy bez większego kłopotu trafiają w te same miejsca, prawie wszystkich łączą jakieś wydarzenia z przeszłości. Wypada to nad wyraz sztucznie, a w zestawieniu z kilkoma innymi nielogicznościami, takimi jak chociażby efektywność pancerza wspomaganego, która zmienia się diametralnie w zależności od aktualnych potrzeb opowiadanej historii, sprawia wrażenie, że scenarzyści poszli na skróty.

Poczyniwszy te zastrzeżenia, muszę też przyznać, że wątki poboczne, te małe historyjki, te epizodziki i side questy, które przydarzają się bohaterom, są w swym duchu bardzo falloutowskie i angażują o wiele bardziej od wątku głównego. A już najmocniej przemówiły do mnie retrospekcje z przedednia wojny. Uważam jednak, że tajemnica dotycząca tego, kto jako pierwszy zrzucił bombę, powinna pozostać nierozwiązaną. Wszak we wprowadzeniu do Fallouta 2 narrator słusznie stwierdził, że szczegóły dotyczące wybuchu konfliktu są „trywialne i niewarte omówienia”, a przyczyny zagłady atomowej „jak zwykle wynikały z natury człowieka”. Nie zaprzeczę natomiast, że rozwiązanie tej zagadki było ciekawym zwrotem akcji.
I na pewno z każdym kolejnym odcinkiem to właśnie na retrospekcje czekałem z największym wytęsknieniem. Mimo że twórcy trochę wahali się pójść w pełen retrofuturyzm i chyba starali się przekonać widza, że akcja toczy się w alternatywnych latach 50. XX wieku, a nie w roku 2076, który połowę poprzedniego stulecia tylko przypomina, to i tak stworzony przez nich przedwojenny świat potrafi zafascynować nie mniej niż ten postapokaliptyczny.

Maybe you’ll think of me when you are all alone…
No i ma też serialowy „Fallout” to, co ostatecznie przykuło mnie do ekranu – genialnego odtwórcę jednej z głównych ról. To, co wyczynia w serialu Walter Goggins (czyli Cooper Howard, a zarazem ghul łowca nagród), jest po prostu niesamowite. Ten człowiek urodził się do grania w westernach, nawet przy zapadniętych oczodołach potrafi wystraszyć tym samym hardym i bezwzględnym spojrzeniem, jakim lustrował Dziki Zachód Clint Eastwood. Nic więc dziwnego, że do postapokaliptycznego świata bezprawia pasuje jak ulał. I – co nie bez znaczenia – dźwiga również sceny z przedwojennych retrospekcji. Goggins to niewątpliwie najjaśniejsza gwiazda adaptacji.
Kupuję też pozostałą dwójkę głównych bohaterów – Lucy, naiwną do granic absurdu mieszkankę Krypty 33 (w tej roli Ella Purnell) oraz Maximusa, zagubionego kadeta z Bractwa Stali (wcielił się w niego Aaron Moten). Domyślam się, że te dwie postacie będą porównywane do Rey i Finna z Disneyowskich „Gwiezdnych wojen”, zresztą nie bez powodu, gdyż mają z nimi wiele wspólnego. Ale zaręczam, że z tego starcia Falloutowa para wychodzi obronną ręką, i to mimo dość natrętnych i nie zawsze udanych prób wykorzystania ich w scenach komediowych.

Należą się też całej ekipie brawa za to, jak „Fallout” wygląda. Od strony rzemiosła filmowego to po prostu kawał świetnej roboty, ze znakomitą pracą kamery (strzelanina w Filly to majstersztyk) i naprawdę zgrabnie pasującymi do naszych wyobrażeń o świecie z gier kostiumami czy scenografią. A że serial nie zawahał się wykorzystać znanej z pierwowzorów muzyki The Ink Spots i innych zespołów z lat 30. i 40., to i uczta dla ucha jest niezaprzeczalna. I znów – mógłby człowiek ponarzekać, jak to zresztą nieraz czyniłem, że Fallout 2 z jego plemiennym ambientem lepiej oddawał dzikość Pustkowia, ale to trochę takie marudzenie kogoś, kto do dziś nie pogodził się z faktem, że nigdy nie dane mu było zagrać w Van Burena.
A nowe wcielenie Fallouta… Cóż, nie jest złe i na pewno nie przyniesie twórcom gier wstydu. To serial nierówny, niepozbawiony wad, ale koniec końców stanowiący kawał całkiem przyjemnej postapokaliptycznej rozrywki. Ba, czasem nawet zmusza do myślenia. A to chyba najlepsza rekomendacja.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
16 odpowiedzi do “Serialowy Fallout ma swoje problemy, ale to i tak godna adaptacja [RECENZJA]”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Zasługuje spokojnie na 8 i znaczek jakości, a nawet i na 9. Owszem czuć że to w pewnym sensie ekranizacja 4-ki ale mimo wszystko przebija też mocno klimat 1 i 2. Też uważam, że Fallouty 1 i 2 to coś zupełnie innego niż F3 czy F4. Trójwymiar odarł pierwotne gry z czegoś dobrego i niekoniecznie dał coś nowego, lepszego. Smak pierwszych części poczułem znów w New Vegas, czyli jednak możliwe było przenieść w jakimś stopniu ten klimat w 3D, no ale takie są czasy że to idzie do przodu. Cóż stary już jestem… Na pewno dawny Fallout kiedyś wróci, może jako Van Buren właśnie? Jestem tego pewien…
Przyznam się, że mam naprawdę mieszane uczucia co do tego serialu, i szczerze mówiąc nie wiem jak go ocenić. Serial jako serial jest naprawdę ok, w szczególności, gdy jest się fanem FO3 i 4, nieco momentami naiwny i sztampowy, ale ogółem się broni. Jasełka zaczynają się gdy podejdzie się do niego jako fan starszych gier i New Vegas (bo jakby nie było, jest to to samo terytorium). Pomijam fakt, że jest to wizja 100% Bethesdowa, więc wracamy do wesołego i głupiutkiego „200 lat po wojnie, a nam się nie chce śmieci wyrzucić” światotwórstwa rodem z FO3, bo to było do przewidzenia. Jednak retconów, przekłamań fabularnych i całej masy bezsensownych zmian względem gier Black Isle/Obsidianu jest tu zatrzęsienie a całe Zachodnie Wybrzeże cofnęło się rozwojowo 200 lat do tyłu. I tu mam chyba większy problem z Toddem Howardem, niż z samym serialem. Bo jako adaptacja, serial nie musi trzymać się ostro kanonów gry, jednak kiedy szef Bethesdy radośnie oznajmia, że to co się dzieje w serialu jest w 100 % kanonem, podbudówką pod Fallouta 5 i fabularnie wszystko się spina… no, to tu zaczynam mieć problemy, bo sorry, Todd, z grami nie spina się tu nic. Morał z tego taki, że jestem zły na serial, który w sumie nic złego nie zrobił, tylko dlatego że Bethesda jest Bethesdą.
Bethesda is Bethesda and Bethesda is the worst, parafrazując bon mocik o Konami.
Nieszczęście polega na tym, że bethesdowe skupienie się na stylu ponad treścią zadziałało i Fallout z niszowego erpega wyewoluował w globalną franczyzę. Oznacza to tyle, że nikt nawet nie pomyśli o zmianie kursu obranego przez Howarda, nie w sytuacji, gdy fatalny Fallout 4 stał się wielkim komercyjnym sukcesem, a gracze powoli zaczynają zapominać, że Fallout 76 to abominacja, którą należałoby zamknąć w atomowej krypcie. Nikt ceniący sobie dobre RPG nie powinien mieć złudzeń co do jakości przyszłej kontynuacji tej serii, ale to bez znaczenia, bo ona i tak będzie bić rekordy sprzedaży. Tyle dobrego, że choć serial wyraźnie nie chce odnosić się do dwóch pierwszych odsłon gry, to mimo wszystko widać, że włożono weń wiele serca i czuć w nim klimat, którego w produkcjach Bethesdy nie uświadczy. Sądzę, że drugi sezon też nie zawiedzie – o ile tylko producenci będą pilnować, by Howard i spółka nie wchodzili im na głowy.
Czy ja wiem czy tak zadziałało, biorąc pod uwagę, że większość fanów za najlepszego Fallouta Bethesdy (tak, wiem) uważa New Vegas? A co do nie odnoszenia się do pierwszych odsłon gier – tu mnie właśnie podejście twórców gniecie. Niby bardzo nie chcą się odnosić do Fallouta 1/2, ale na to Zachodnie Wybrzeże się jednak władowali (ba, w sam środek NCR) i teraz poruszają się po nim niczym słoń w składzie porcelany. A mogli ułatwić sobie życie i w ogóle Kalifornii nie ruszać. I w sumie, jak już powiedziałem, nie mam pretensji do twórców, że robią swój własny spin, bo to jest święte prawo adaptacji. Mam problem, że Bethesda uznaje ten spin za kanoniczny, i teraz każdy musi tańczyć dookoła faktu, że twórcom pomylił się Shady Sands z Boneyard.
Rzecz w tym, że miłośnicy pierwszych odsłon stanowią jakąś kompletnie nieistotną z punktu widzenia Bethesdy mniejszość. Oczywiście, ekipa Howarda mogłaby podejść do materiału źródłowego z choćby minimalnym szacunkiem, ale nie robi tego, bo, po pierwsze, nie musi, a po drugie, zatrudnia takich scenarzystów jak Emil Pagliarulo, dla którego spójność świata przedstawionego, czy ciągłość narracyjna to pojęcia czysto abstrakcyjne. Stąd też byliśmy świadkami już nie takich retconów, a przed nami z pewnością wiele kolejnych. Takie nasze nieszczęście, że wspaniałe uniwersum trafiło w ręce zwykłych kuglarzy.
Zgadzam się, że Bethesda wcale nie musi brać Fallouta 1 i 2 pod uwagę (oni chyba nawet nie udają, że tak jest). Aczkolwiek tutaj słoniem w pokoju dla Bethesdy pozostaje New Vegas, którego nie mogą sobie tak po prostu olać… chociaż podejrzewam, że Todd Howard bardzo by chciał, ale nie może, bo fandom by go chyba rozszarpał. Dlatego też trochę się boję sezonu 2, bo końcówka mocno sugeruje (chociaż biorąc pod uwagę obrazki przy napisach końcowych, bardziej trafnym jest chyba powiedzieć że „grozi”) że następny sezon będzie miał miejsce właśnie w New Vegas. Coś czuję, że będę się musiał zaopatrzyć w sporą dawkę validolu, bo biorąc pod uwagę z jaką klasą rozwiązali oni wątek NCR, podejrzewam, że Amazon sobie popłynie.
fanom 1 i 2 i tak nie da się dogodzić, ba, oni sami nie potrafią jasno powiedzieć co było w tamtych częściach dobre a później skopano („klimat” to ogólnik i nie nie znaczy). Cokolwiek nie zrobisz to będą niezadowoleni więc po co próbować. (a tak po prawdzie to główny problem w tym, że wtedy byli młodzi a teraz nie są i nie potrafią już się cieszyć graniem jak wtedy i tego nie da się przeskoczyć)
bzdurzysz towarzyszu 🙂 f2 ma zupelnie inny feeling niz fallouty beci, te sa jednowymiarowe, plaskie, bez refleksji, niemal nie RPGowe. Jedynie notki ratuja gre bo potrafia byc serio wciagajace. ale gameplay odstaje (wiem co mowie, wlasnie znow ogrywam F3 – z modami – inaczej sie nie da 😉 ale i tak do restoration project czy nawet vanilla F2 jej daleko
Oto mój (główny) problem z tym serialem – wrogowie naszych protagonistów zachowują sie w sposób skrajnie idiotyczny, przez co zagrożenia z ich strony nie można brać na poważnie. Trójka raiderów w Filly wpycha Maximusa w pancerz wspomagany, żeby ten mógł zmiażdżyć im czaszki. Mr. Gutsy czeka, aż nieprzytomna Lucy się obudzi, a potem wisi nad nią z piłą przez 15 sekund, aż się zdoła wykręcić, pudłuje i uwalnia ją. Bractwo Stali jest nieświadome wady konstrukcyjnej pancerzy wspomaganych sprzed 200 lat – a tutaj w ogóle żal wielki, bo pancerze wspomagane faktycznie mają czuły punkt, potencjalnie bardzo widowiskowy i spektakularny, w postaci rdzeni fuzyjnych. Gdyby Ghoul strzlił (rykoszetem!) w rdzeń fuzyjny któregoś z pancerzy, ten zacząłby świecić i wyć, po czym eksplodowałby z wielką mocą, finałowa bitwa zyskałaby w moich oczach znacznie. Ale zamiast tego mamy co mamy.
Krypty wydają się nie mieć żadnych środków bezpieczeństwa, a miejsca, które powinny być niedostępne nie są w żaden sposób chronione i każdy może wejść do nich bez problemu.
Poza tym – dlaczego niby Ghoul nalegałby, żeby Lucy z nim szła? Co on zyskuje na konieczności niańczenia nieopierzonej i naiwnej mieszkanki krypty? Nie pasuje to do jego charakteru.
Maximus mi w ogóle nie podpasował, co chwila robił rzeczy bardzo głupie i moralnie kwestionowalne.
Mam więc sporo zastrzeżeń, ale ogólnie rzecz biorąc serial mi się podobał. Takie 7/10. Humor i klimat (zwłaszcza w pierwszych odcinkach) trafiły w dziesiatkę. Nie jest idealny, ale jest „Okey-dokey”.
„Trójka raiderów w Filly wpycha Maximusa w pancerz wspomagany”
Nie wyglądali na takich, którzy by wiedzieli, jak wygląda obsługa pancerza wspomaganego.
„Mr. Gutsy czeka, aż nieprzytomna Lucy się obudzi, a potem wisi nad nią z piłą przez 15 sekund”
Robot, który ewidentnie cierpi z powodu licznych błędów w poprzednich scenach, cierpi na błąd, gdy jest to korzystne dla protagonistki.
„Bractwo Stali jest nieświadome wady konstrukcyjnej pancerzy wspomaganych sprzed 200 lat”
Może mniej nieświadome a bardziej, że wadliwych T-45 mają więcej niż innych pancerzy. Bractwo gromadzi starą technologię, ale niekoniecznie zawsze naprawia jej wady.
Ja osobiście mam większy problem ze zrozumieniem jak Mistrz nie dostał się do wszystkich krypt pod Los Angeles, choć może sezon 2 to wyjaśni.
„Mr. Gutsy czeka, aż nieprzytomna Lucy się obudzi, a potem wisi nad nią z piłą przez 15 sekund, aż się zdoła wykręcić, pudłuje i uwalnia ją” – nie była jego tura na akcję to musiał czekać 😉
Jestem prawdopodobnie jedną z dwóch, może trzech osób na świecie, którzy nie polubili Fallout 1 i Fallout 2, a wersje od Bethesdy zwyczajnie mi się nie podobają. Odrzuca mnie przede wszystkim styl graficzny.
Coś tam pograłem, coś tam wiem, w związku z tym zrozumiałem wiele odniesień z serialu, ale jednocześnie nie musiałem się skupiać na tym co jest kanonem, co „spieprzyli”, a co dobrze zrobili. I dlatego mnie się bardzo dobrze oglądało ten serial. Amazon jeśli się postara robi rewelacyjne produkcje i Falloutowi moge z czystym sumieniem postawić 8,5. Czekam na kolejny sezon.
Zgadzam się z Daelem, fajny serial, dobrze oddaje Fallouta, nawet też trochę pierwsze części. Nie jest idealny, ale czekam na wiecej.
Cieżko powiedzieć co jest kanonem w grze RPG gdzie mamy możliwość wpływania na zakończenia poszczególnych gier(a przynajmniej w tym lepszych częściach). Skoro w F1 grałem tak, że zdradziłem kryptę i zostałem zmieniony w supermutanta to Arroyo z F2 by nigdy nie zostało założone itd itd. Trochę rozumiem fanów, ale dla mnie(też fana) to nie jest aż takie ważne. Podoba mi się jak w serialu odważnie podeszli do wytłumaczenia genezy świata i jak kompetentnie to zostało wykonane. To co mi się nie podoba to kompletny brak jakiegokolwiek poczucia zagrożenia. Wszyscy zachowują się jak kretyni z tą różnicą że NPCe od tego zachowania giną, a główni bohaterowie nie i to tyle. 😀
Fajne nawiązanie do jedynki w trzecim odcinku, zepsuty jest hydroprocesor od wody, skąd my to znamy?