12
21.03.2023, 08:07Lektura na 7 minut

Świt nowej epoki. „The Last of Us” zrywa z piętnem słabych ekranizacji gier [FELIETON]

Zakończył się pierwszy sezon „The Last of Us”. Serial HBO zbiera wysokie noty, a Pedro Pascal i Bella Ramsey mogą pochwalić się prawdopodobnie najlepszymi rolami w swoich dotychczasowych karierach. Recenzenci chętnie przyznają, że to najbardziej udana adaptacja gry wideo w historii, komplement ten uwydatnia jednak protekcjonalne podejście do owego medium, które ciągle pokutuje w świecie rozrywki.

Uwaga! W dalszej części tekstu znajdują się spoilery z pierwszej części The Last of Us oraz pierwszego sezonu serialu.

„Jak na adaptację gry, ten film jest całkiem niezły” – z takimi opiniami można było zetknąć się, kiedy na ekrany trafiały lepsze ekranizacje marek znanych z komputerów i konsol. Ta konkretna kinowa nisza znajduje się wciąż mniej więcej w tym samym punkcie, w którym w latach 90. i na początku XXI wieku były adaptacje historii komiksowych. Do każdego takiego dzieła podchodzi się z pewną pobłażliwością i dystansem, spodziewając się raczej poziomu „Ulicznego wojownika” z Jeanem-Claude’em Van Damme’em niż Nolanowskich „Batmanów”. Winę za to często ponoszą same studia filmowe, którym chodziło o podpięcie się pod popularność jakiejś marki i wydojenie jej fanów, a nie wyprodukowanie czegoś, co ma jakąś wartość artystyczną.

W tym kontekście „The Last of Us” HBO to coś więcej niż serial – to instrukcja, jak przygotować adaptację, która nie polega wyłącznie na popularności pierwowzoru, lecz broni się jako niezależne dzieło. Udało się uniknąć typowych dla „growych” filmów przywar, jak ciągłe podsuwanie fanserwisu, niezrozumiałe nawiązania, niekończące się sceny akcji i dialogi tłumaczące widzowi, co się dzieje i dlaczego ma przejmować się tym, kto zginie, a kto nie. Nie ograniczono się do prostego odtwarzania cutscenek czy popularnych momentów, jak w zapomnianej już adaptacji Uncharted, gry – notabene – tych samych twórców, studia Naughty Dog. W serialu HBO widać pomysł, innę perspektywę niż w hicie z PlayStation, świetny dobór aktorów i ogromny budżet.

The Last of Us
The Last of Us. Źródło: HBO Max

Craig Mazin i Neil Druckmann wzięli fabularny szkielet gry i oblepili go elementami lepiej pasującymi do pasywnego medium, jakim jest telewizja. Dzięki temu zdołali przyciągnąć do telewizorów niegraczy, którzy historię Joela i Ellie dopiero poznają.


Niezwykła nieludzka nieprzyzwoitość 

Czasem odcinek „The Last of Us” zamienia się w festiwal gadających głów. Scenarzystów bardziej od walki i przemocy interesuje to, co ich postacie mają do powiedzenia. To wszystko jest oczywiście w pewnym stopniu częścią DNA dzieł HBO. Wystarczy spojrzeć na największe hity tej platformy z ostatnich lat, takie jak „Sukcesja”, gdzie 90% czasu antenowego zajmują bohaterowie rozmawiający w biurach i samochodach. Wielu fanów gry może narzekać na wolniejsze tempo i mniej akcji, z kolei ludzi przeżywających „przemycanie ideologii LGBT” najlepiej ignorować. Tym bardziej, że stanowiły one istotny element oryginału, o sequelu nie wspominając.

W przeciwieństwie do gry w serialu położono większy nacisk na niuansowanie stron konfliktu. Wiemy, czym była grupa Davida, który na potrzeby serialu został przywódcą religijnym. Poznajemy inne powody zmuszające Henry’ego i Sama do ucieczki z miasta, a liderka lokalnych buntowników również dostaje swój czas ekranowy. Tego kontekstu w grze brakowało, ale też nie był on potrzebny, bo to chęć przetrwania napędzała bohaterów, a tym samym gracza. Historia opowiedziana tylko i wyłącznie z perspektywy protagonistów miałaby sens w filmie, ale w formie serialowej efekt mógłby okazać się nużący.

The Last of Us
The Last of Us. Źródło: HBO Max

Dzięki temu stawki w adaptacji są większe, bo bardziej osobiste. Widz może lepiej wczuć się w motywacje postaci. Gra traktowała przedstawione realia o wiele bardziej wycinkowo, gdyż nieustannie przebywaliśmy z Joelem i Ellie, którzy po prostu próbowali przeżyć. Naughty Dog stworzyło zły świat złych ludzi zabijających obcych dla zasobów, władzy bądź po prostu pilnujących swojego terenu. Ich okrucieństwo jest banalne. Gracz może łączyć kropki sam i odgadywać lub z czasem odkrywać, czy łupieżcy to tylko zwykli bandyci, czy dobrze zorganizowany gang lub cała społeczność. Albo jak długo grupa Davida żywiła się ludźmi, skoro miała dokumenty dotyczące „tusz” i całe regały przedmiotów należących do ofiar.

Serial HBO podsuwa nam znacznie więcej kontekstów, dowiadujemy się na przykład, dlaczego Ellie jest odporna na działanie kordycepsu. Z jednej strony znika nieco tajemnicy, z drugiej – serial ma okazję wypełnić choć część białych plam uniwersum TLoU. W obliczu informacji, że kolejne sezony najpewniej odejdą od fabuły pierwowzoru – czyli The Last of Us Part II – jeszcze bardziej, jest to obiecujące. My spędzimy więcej czasu z Joelem i Ellie, a twórcy będą mogli rozwinąć się pod względem kreatywnym, tworząc nowe wątki. Ma to też sens finansowy. Kto zarżnąłby po dwóch sezonach kurę znoszącą złote jaja? Pojawia się tu oczywiście ryzyko przesady, jak w przypadku „The Walking Dead”, które zmęczyło widzów, uparcie odmawiając zniknięcia z ramówki, i spadło z popkulturowego Olimpu.

The Last of Us
The Last of Us. Źródło: HBO Max

Najtrudniejsze uczucie na świecie

Największą zmianą względem pierwowzoru pozostaje jednak w „The Last of Us” wydźwięk opowieści. Dzieło Naughty Dog porusza wiele tematów: nieprzepracowanej traumy, straty, pułapek przeszłości, dorastania czy znajdowania swojego miejsca na świecie. Serial ma jeden leitmotiv, a jest nim nadzieja.

Najmocniej widać to w trzecim odcinku, ukazującym historię Billa i Franka. W grze ich związek rozpada się, bo Bill tkwi w swojej preppersowej paranoi. Ta nawet pogłębia się, co widać w projekcie związanego z tym fragmentem poziomu, który jest usiany pułapkami. Nie potrafiąc ocalić Billa przed nim samym, Frank opuszcza go tylko po to, by zostać ugryzionym i umrzeć. Twórcy zapewniają więc Billowi gorzką egzystencję w piekle, które sam sobie stworzył.

The Last of Us
The Last of Us. Źródło: HBO Max

Scenarzyści adaptacji odwracają sytuację o 180 stopni. Oferują Billowi i Frankowi czułość i miłość, ten pierwszy opuszcza po raz pierwszy w swoim życiu gardę i staje się lepszym człowiekiem. Dzięki temu mężczyźni otrzymują możliwość odejścia na własnych warunkach, a ich decyzja to efekt wzajemnego uczucia i szacunku. Cały trzeci odcinek to zasadniczo kompas moralny serialu, bo pokazuje, że w zniszczonym świecie najlepszym wyjściem pozostaje wiara w drugą osobę. Świat gry jest o wiele bardziej złowieszczy, wyprany z kolorów, pozbawiony jasnych punktów. Inspiracje „Drogą” Cormaca McCarthy’ego wylewają się w jej przypadku z ekranu.


Nowy koszmarny świat

Twórcy serialu są konsekwentni i oferują nadzieję również Joelowi i Ellie. Nadzieję na poprawę ich życia i zbawienie całego świata. Czułość, która powróciła po latach nieobecności do codzienności bohaterów, sprawiła, że dopuszczają się niewyobrażalnych czynów. Mowa tu przede wszystkim o Joelu. Jego marsz śmierci i pozbawienie ludzkości ostatniej (?) szansy na walkę z zarazą to jedna z najmocniejszych sekwencji, jakie dała nam popkultura w ostatnich latach. Podkreśla też ona to, co stanowiło o sile odcinka z Billem i Frankiem – jeśli spróbujesz odebrać człowiekowi nadzieję, będzie o nią walczył do końca. I nie musi to prowadzić do trudnej decyzji czy heroicznego boju. Efektem może okazać się też zgotowana bez litości krwawa łaźnia.

The Last of Us
The Last of Us. Źródło: HBO Max

Ostatni odcinek jest perfekcyjnym odwzorowaniem zakończenia gry. Trudno poprawić coś, co tak świetnie działało w pierwowzorze, a scenarzyści serialu w znacznej mierze wiedzieli, kiedy dodać coś od siebie, a kiedy polegać na kolegach z Naughty Dog. Brutalność Joela w finale sezonu świetnie kontrastuje z resztą odcinków, gdzie przemoc stosowano „punktowo”, niejako w ramach przypomnienia, że świat się skończył, a normy społeczne zostały zawieszone. Oczywiście decyzja bohatera spycha go także do roli… no właśnie – kogo? Antybohatera? Złoczyńcy? Kogoś, kto poświęcił przyszłość ludzkości na ołtarzu własnych traum i uczuć? Nieprzypadkowo fani rozmawiają o tym zakończeniu dekadę po premierze gry, a mainstream na nowo tę dyskusję wzniecił.

Rysa, która pojawiła się między Joelem a Ellie, spowodowana kłamstwem tego pierwszego, buduje solidne fundamenty pod drugi sezon. Dzieło HBO jednocześnie uchyla drzwi innym adaptacjom, które w końcu mają szansę pozbyć się łatki „niezłych, jak na coś opartego na grze”. Synergia duetu Druckmann-Mazin, wierność wobec oryginału połączona ze świadomością różnic między grami a serialami i po prostu wysoka jakość tej produkcji dają widzom i graczom – notabene – nadzieję.


Czytaj dalej

Redaktor
Grzegorz Burtan

Nałogowy zbieracz - od pandemii do płyt CD i komiksów dołączyły winyle i erpegi. Prywatnie koci tata i fan black metalu.

Profil
Wpisów10

Obserwujących4

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze