Tak było na 33. Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi
Jeśli uznać, że serce polskiego komiksu co roku bije w Łodzi, to na tegorocznej edycji dało się odczuć silny i miarowy puls, sugerujący bardzo dobrą kondycję. Może to niektórych zaskakiwać, biorąc pod uwagę, że festiwal odbył się już po raz 33., ale z obserwacji towarzyszących imprezie wydarzeń można odnieść wrażenie, że tak właśnie jest.
MFKiG to impreza o nie tylko polskiej, ale i międzynarodowej renomie – to największe wydarzenie w naszej części Europy, co roku ściągające do Łodzi tysiące fanów komiksu, a także gwiazdy z Polski i ze świata. Niegdyś wszyscy gromadzili się w położonym opodal stacji Łódź Fabryczna Łódzkim Domu Kultury, potem festiwalowa giełda opanowała też jeden z pobliskich budynków, ale od lat siedzibą festiwalu jest Atlas Arena. Nie jest może idealnym miejscem na podobne wydarzenia, ale podkreśla skalę imprezy, a rozmiarami zaspokaja potrzeby organizatorów.
Gwiazdy komiksu
Na uczestników jak zawsze czekały w tym roku atrakcje podzielone na bloki. Komiksowa feta rozpoczęła się w piątek 23 września otwarciem wystaw w Centrum Nauki i Techniki EC1. Tym razem w hali maszynowej można podziwiać prace dwóch polskich autorów – Zbigniewa Kasprzaka i Andrzeja Janickiego. Zbigniew Kasprzak, który odwiedził zresztą w tym roku Łódź, z początkiem lat 90. opuścił Polskę i od lat – jako jeden z pierwszych rodzimych autorów na emigracji – tworzy w Belgii. Związany z Bydgoszczą i przedwcześnie zmarły Andrzej Janicki nie zdążył zapracować na światowe uznanie, a i w Polsce nie stworzył komiksu, który przyniósłby mu ogólnokrajową sławę, ale miał swój wkład w rozwój artystyczny młodszych autorów, a jego dzieła mają zapalonych fanów. Prace obu artystów można podziwiać nadal, aż do 18 listopada.
Jednym z najważniejszych punktów festiwalu są jednak co roku zaproszone gwiazdy. Edycja 2022 nie miała może nazwisk tego formatu, co wcześniejsze, ale uznanych twórców na pewno nie zabrakło. Wyjątkowo nieobecny był stały bywalec MFKiG, Grzegorz Rosiński, ale zamiast niego Polaków, którzy rozwinęli karierę na Zachodzie, reprezentował wspomniany Zbigniew Kasprzak. Jedną z festiwalowych premier był zresztą album „Wielkie wyprawy”, przypominający jego dzieła, bardzo dobrze znane fascynatom komiksów, którzy dorastali w ostatniej dekadzie PRL-u. Wśród gości obecnych na imprezie warto na pewno wspomnieć między innymi Grega Ruckę (scenarzystę takich tytułów jak „Gotham Central” czy „Lazarus”), Jonasa Scharfa (ilustratora komiksowej adaptacji poświęconego Wiedźminowi opowiadania „Ziarno prawdy”) czy południowokoreańskiego artystę Kima Jung Gi, którego jeszcze za dobrze nie znamy, ale po festiwalu pozostaje mieć nadzieję, że to się wkrótce zmieni.
Polska reprezentacja
Oczywiście nie zabrakło też autorów z Polski, choć tu wymienianie byłoby karkołomne z paru powodów. Lista byłaby długa, moglibyśmy kogoś pominąć, a umieszczenie jednych nazwisk przed innymi można by było uznać za nieeleganckie, więc zamiast tego zwrócimy uwagę na rozwiązanie, które wyróżniało się na tegorocznej edycji, mianowicie Strefę Komiksu Niezależnego. W jednym miejscu udało się zgromadzić wielu polskich autorów nurtu indie, często samodzielnie nie tylko tworzących, ale i wydających oraz dystrybuujących własne dzieła. Strefa była okazją do zapoznania się z obecną ofertą niezależną, zakupów i porozmawiania z twórcami bez szukania ich po Arenie, a stoiska można było odwiedzać ze specjalną obiegówką.
Ktoś na pewno powie, że gdzie im tam do Rosińskiego, a ich dziełom do pierwszego lepszego „Batmana”, ale warto pamiętać, że na festiwalach to właśnie w takich strefach bije wspomniany we wstępie puls. To z zinów i samizdatów wywodzi się spora część dzisiejszego środowiska komiksowego i możliwe, że właśnie w tej strefie siedzi ktoś, kto w przyszłości będzie rysował „Batmana” – o ile będzie wolał robić masówkę dla DC, zamiast tworzyć własne rzeczy. Swoją drogą, polskie indie to obecnie nie tylko ziny, etap kserówek zresztą jest daleko za nami, a niezależni twórcy często reprezentują poziom co najmniej profesjonalny.
Festiwal to wystawy, targi, spotkania z autorami, strefa autografów, ale też panele – i tych oczywiście w tym roku też nie zabrakło. Uczestnicy mogli posłuchać o możliwościach, jakie dają twórcom platformy crowdfundingowe, Kajku i Kokoszu, którzy w tym roku obchodzą swoje 50. urodziny, najgorszych komiksach świata czy o planach poszczególnych wydawców.
Gry, cosplay i... ta atmosfera!
Ponieważ MFK to od pewnego czasu także festiwal gier, można było posłuchać też o świętującym kolejne urodziny Commodorze 64, sytuacji rynkowej papierowych publikacji poświęconych grom wideo (tu naszą redakcję reprezentował Mateusz „Papkin” Witczak”), a także o tym, w co warto i nie warto grać wspólnie z najmłodszymi (panel CD-Action Family prowadzony przez Joanną „Ranafe” Pamiętę-Borkowską i Barnabę Siegela). Na gości festiwalu czekała też strefa gier bez prądu, gdzie dało się pograć w planszówki czy zapoznać z nowymi erpegami, a fani łączenia zabawy z ruchem tańczyli w strefie z Virtual Dancerem.
Chcąc wymienić wszystkie elementy festiwalu, można by pisać jeszcze przez dobrych kilka stron, ale warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden składnik, magiczny i nieco nieuchwytny – atmosferę. A tej nie byłoby bez uczestników, którzy odwiedzili w tym roku Arenę bardzo licznie. Dało się to odczuć zwłaszcza w sobotę, zarówno w głównej części hali, jak i w wypełnionej po brzegi strefie gastronomicznej. Czuć było nastrój popkulturowego święta, które po czasie pandemicznej izolacji ponownie może odbywać się na żywo. Festiwal wypełnili uczestnicy, a dodatkowe świąteczne akcenty wprowadzali cosplayerzy, którzy z edycji na edycję są coraz liczniejsi, a poziom ich przebrań – coraz wyższy. Ukoronowaniem całości była sobotnia wieczorna gala, w trakcie której wręczono nagrody, między innymi za najlepsze komiksy. Już po samej liście nominacji widać było, że kończy się mocny rok, a wyróżniono „Zasadę trójek” i serię „Wydział 7”.
Kolejne MFKiG za rok, w weekend 7-8 października.
zdjęć