2
11.07.2022, 10:39Lektura na 4 minuty

„Thor: Miłość i grom” – recenzja filmu. Zmierzch bożyszcz, czyli jak filozofuje się młotem

Choć najnowsze widowisko ze stajni MCU jest prostsze niż konstrukcja cepa, tytuł jednego z ostatnich dzieł Nietzschego pasuje doń jak ulał. Oczywiście filozofii tu za grosz (nie licząc kilku komunałów), jest za to zmierzch bogów, a młota też nie zabrakło.

Tak jest, w glorii i chwale powraca Mjolnir, którym Thor wywijał młynki przez kilka(naście) filmów, dopóki bóg piorunów nie trafił na twardszą zawodniczkę (patrz: „Thor: Ragnarok”). Dość jednak o zabawkach; broń to tylko broń, a Taika Waititi w każdej sekundzie filmu broni tezy, że najważniejsi są ludzie. Ludzie i oczywiście targające nimi emocje.

thor miłość i grom recenzja
Thor: Miłość i grom. Zdjęcie: Marvel Studios

W poprzednich filmach z Thorem wydarzyło się sporo, dobrze więc, że pokuszono się o rozmaite retrospekcje, serwowane czasem w sposób sztampowy, jako opowieści snute przy ognisku, kiedy indziej z werwą i dowcipem, jak w scenie, gdy oglądamy amatorski teatrzyk odgrywany w wiosce będącej nowym, ziemskim Asgardem. Nam wystarczy wiedzieć, że po wieloletniej rozłące drogi bohatera i jego dawnej miłości przecinają się ponownie. Wcielająca się w Jane Foster Natalie Portman jest tym razem kimś więcej niż ładnym tłem, bo przypada jej podwójna rola – z jednej strony kobiety osłabionej wyniszczającą chorobą, z drugiej Potężnej Thor, która na placu boju w niczym nie ustępuje starszemu koledze.

Z kim zaś przyjdzie im walczyć? Z niejakim Gorrem, który dorwał się do broni tak mocarnej, że zdolnej zabijać bogów. Główny antagonista tej odsłony to postać jednowymiarowa, ale na swój sposób tragiczna, co nadaje jej dodatkowej głębi. Napędzany mieszanką rozczarowania i żalu wobec boga, który go opuścił, pragnienie wyłącznie zemsty – i to nie tylko indywidualnej, skierowanej wobec konkretnej postaci, ale totalnej. Chce bowiem wytłuc każdy możliwy panteon. Dokładnie tak, pragnie wymazać z mapy multiwersum całą tę próżną, nadętą i wszechmocną zgraję, bóstwa wszystkich ras i religii. Wcielający się w Gorra Christian Bale jest świetny (zresztą jak zawsze; facet tchnąłby życie nawet w rolę kłody drewna, gdyby zaszła taka konieczność), szkoda natomiast, że dostaje tak niewiele czasu antenowego. Oczywiście nie jest to złoczyńca na miarę Thanosa, ale sądzę, że można było z tej postaci wycisnąć znacznie więcej.

I nie jest to niestety jedyny problem „Miłości i gromu”. To zaskakujące, że film z tak sztampową, banalną i przewidywalną historią może być jednocześnie tak zabałaganiony. Scenarzyści dwoją się i troją, by głowa bolała nas od nadmiaru atrakcji i wrażeń, upychając kolanem kolejne wątki. Momentami nie wiem, czy to superbohaterskie romansidło, czy może seria efektownych teledysków Guns N' Roses (Axl i spółka dominują na ścieżce dźwiękowej). Z jednej strony Waititi próbuje uderzać w poważne tony, snując historię o stracie i godzeniu się ze śmiercią, ale nie byłby sobą, gdyby nie obrócił tego w komedię skleconą z niepowiązanych ze sobą gagów.

Thor: Miłość i grom. Zdjęcie: Marvel Studios
Thor: Miłość i grom. Zdjęcie: Marvel Studios

„Thor: Ragnarok” spod ręki tego samego reżysera nie był idealny, trochę niepotrzebnie mnożył wątki, a fabularny chaos próbował tuszować lawiną przednich dowcipów. Wyszedł z tego Marvel na wesoło, film złożony w dużej mierze z żartów sytuacyjnych. „Miłość i grom” cierpi na podobną przypadłość, ale tym razem gagi wydają się niewystarczające. Scenariusz od nich gęstnieje, niektóre potrafią rozbawić, ale spora część nuży, a w dłuższej perspektywie nawet irytuje, jak chociażby te przegięte, drące się wniebogłosy kozy (nie pytajcie). Może to przesyt, może zmęczenie przyjętą formułą, ale w moim odczuciu Waititi zaczął zjadać własny ogon, kręcąc kolejny film na identyczną modłę. Tyle że gorzej. Serio, nigdy bym nie pomyślał, że twórca „Co robimy w ukryciu” wyłoży się właśnie na aspektach czysto komediowych, a więc na tym, z czego jest znany. Szkoda. Po nieidealnym, ale solidnym „Ragnaroku”, naprawdę liczyłem na więcej.

Ocena

Nie jest to najlepszy „Thor”, ani tym bardziej najciekawszy film czwartej fazy MCU. Może dlatego, że w tym barszczu upchnięto zbyt wiele grzybów, zapominając, że ostatecznie najważniejszy jest smak. 

5+
Ocena końcowa


Czytaj dalej

Redaktor
Eugeniusz Siekiera

Filozof i dziennikarz z wykształcenia, nietzscheanista z powołania, kinoman i nałogowy gracz z wyboru. Na pokładzie okrętu zwanego CDA od 2003 roku. Przygodę z wirtualnym światem zaczynałem w czasach ZX Spectrum, gdy gry wczytywało się z kaset magnetofonowych, a pisanie prostych programów w Basicu było najlepszą receptą na deszczowe popołudnie. Dziś młócę na wszystkim, co wpadnie pod rękę (przeprosiłem się nawet z Nintendo), choć mając wybór, zawsze postawię na peceta.

Profil
Wpisów117

Obserwujących21

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze