To definitywny koniec marki „Tron”. Disney znalazł winnego porażki „Aresa”
Ostatni weekend pokazał, że niewielu widzów czekało na wznowienie marki „Tron”. Najnowsza odsłona z podtytułem „Ares” zaliczyła fatalny start w box offisie, zarabiając tylko 60,2 miliony dolarów przy budżecie 180 mln dolarów (plus koszty marketingowe). To oznacza, że film przyniesie Disneyowi duże starty finansowe. I chociaż widzowie nawet pozytywnie oceniają najnowszą produkcję z Jaredem Leto (na Rotten Tomatoes ocena wynosi aż 87%), to jednak wszystko wskazuje na to, że to definitywny koniec tego uniwersum.
Jak donosi The Hollywood Reporter, po tak kiepskim otwarciu Disney postanowił odłożyć serię na półkę. Innymi słowy, nie ma szans na powstanie „Tronu 4”. Po tym, jak „Tron: Dziedzictwo” (2010) ledwo zarobił 400 milionów dolarów przy budżecie 170 milionów dolarów, studio nawet przez chwilę rozważało kontynuację, za którą miał odpowiadać Joseph Kosinski. Projekt jednak nigdy nie został zrealizowany. Co więc się zmieniło?
W artykule THR czytamy, że „Tron: Ares” powstał jedynie dzięki zawziętości Jareda Leto, który przez lata próbował przekonać Disneya do nakręcenia „trójki”. Wsparł go w tym ówczesny szef Disneya ds. filmów, Sean Bailey, i ostatecznie marzenie aktora się spełniło, co, jak się teraz okazało, kosztowało wytwórnię pokaźną sumę pieniędzy.
Jak widać, „Tron” ma już niewielu fanów. Choć wiele późniejszych produkcji inspirowało się oryginalnym filmem z 1982 roku, sama seria została zapomniana i raczej nie wróci do swoich lat świetności. Również pozycja Jareda Leto w branży jako aktora pierwszoplanowego znacząco osłabła – po spektakularnej porażce filmu „Morbius”, który stał się memem zamiast hitem kasowym, trudno oczekiwać, by widzowie ruszyli do kin specjalnie dla niego.
Jeżeli po powyższych informacjach wciąż wahacie się, czy pójść do kina na najnowszy „Tron”, to zachęcamy do przeczytania recenzji Eugeniusza Siekiery. Może po tym uznacie, że jednak warto poczekać na premierę na streamingu. A zapewne stanie się to bardzo szybko.
