To: Witajcie w Derry zaczyna się naprawdę źle, ale im dalej w las, tym horror narasta [RECENZJA]

To: Witajcie w Derry zaczyna się naprawdę źle, ale im dalej w las, tym horror narasta [RECENZJA]
Avatar photo
Eugeniusz Siekiera
„To” Stephena Kinga było historią o indywidualnych demonach. Serial rozszerzający to uniwersum zasadniczo biegnie podobnym tropem.

Tytułowe monstrum przybierało rozmaite kształty, utożsamiało najdziwniejsze strachy i najbardziej osobliwe lęki. Oryginalne założenie pozwoliło pisarzowi na stworzenie koszmarnej mozaiki, w której każdy – czy to dziecko, czy dorosły – musiał zmierzyć się z własnymi słabościami i tym, co bezgranicznie go przerażało.

Każdy odcinek serialu próbuje straszyć inną maszkarą, choć niestety są to próby zaskakująco nieudolne, bo kuriozalne pomysły i CGI rodem z AliExpress częściej wywoływały uśmiech politowania bądź szczere zdziwienie, przynajmniej na mojej twarzy.

Cyrk przyjechał, tylko klauna brak

Tymczasem główna gwiazda, tańczący klaun Pennywise, chowa się w ciemnym kącie, każąc na siebie czekać do piątego odcinka, choć i tam jego występ jest nader symboliczny. Słabe zagranie, biorąc pod uwagę fakt, że widzowie oczekiwali właśnie nadrzędnego wcielenia tajemniczej istoty, bo w swej kluczowej formie szokuje najbardziej. Owszem, ostatnie odcinki próbują nadrobić miałki start, a gdy już powracający do tytułowej roli Bill Skarsgård rozkręca się na dobre, jest równie sugestywny jak w kinowych ekranizacjach. Ba, w dwóch ostatnich epizodach przechodzi samego siebie i zarezerwowane mu sceny należą do najbardziej posępnych, brutalnych i przerażających. Niemniej niesmak po długim, zbyt rozwleczonym rozbiegu pozostaje.

A co w Derry, zapytacie? W zasadzie po staremu, choć chronologicznie mamy do czynienia z prequelem historii znanej z wcześniejszych obrazów Andy’ego Muschiettiego (akcja pierwszego sezonu rozgrywa się w 1962 roku). W tajemniczych okolicznościach giną dzieciaki, dorośli zdają się mieć to w nosie, a wyjaśnieniem sprawy interesuje się grupka uczniów lokalnego liceum, którzy z powodzeniem odnaleźliby się w szeregach Klubu Frajerów znanego z filmowej dylogii. Grupę mieszkańców uzupełniają wojskowi, którzy rozkopują okoliczne lasy, wyraźnie za czymś węsząc. Wkrótce okaże się, że generalicja wiąże szalone plany z żerującym w kanałach bytem, chcąc go pojmać i uczynić zeń broń biegającą na krótkiej smyczy armii. Tak, wiem jak absurdalnie to brzmi.

fot. HBO Max

Zgrana karta na stole

Z uwagi na czasy, w jakich toczy się akcja serialu, aż prosiło się o poruszenie wątków uprzedzeń rasowych i społecznych podziałów na lepszych i gorszych obywateli. Problem w tym, że powinno być to przedstawione subtelnie, bez popadania w przesadyzm, a tymczasem niemal wszystko kręci się wokół tego tematu. Rasizm jest odmieniany przez wszystkie możliwe przypadki; gdzieś w tle przewijają się również obawy przed konfliktem nuklearnym, choć to nie tyle fabularny straszak co pretekst, by wpleść do historii wątek militarny.

Muschietti stworzył opowieść odmalowaną w czerni i bieli, pozbawioną odcieni szarości. Twórcy zdają się krzyczeć nam prosto w twarz – ci są dobrzy, ci zaś źli i nie musisz się nad tym zastanawiać, bo tę oczywistość wbijemy ci młotkiem do głowy. Odbiera to autentyczności społeczności Derry, bo tutaj wszyscy odlani są wedle szablonu. King zawsze był mistrzem w zniuansowanym portretowaniu małych społeczności, z całym bagażem ludzkich zalet i przywar oraz grzechów zamiatanych pod dywan, co w książkowym „To” przedstawił brawurowo. W przypadku serialu materiał źródłowy był jedynie inspiracją, a scenariusz powstał niemal od zera, z rzadka korzystając z nakreślonych w powieści wątków. I niestety to czuć, bo ewidentnie zabrakło wyczucia, a przede wszystkim pisarskiego kunsztu króla horroru.

Garść zalet

Widzowie zainteresowani genezą kosmicznego bytu, które osiedliło się pod ziemią na długo przed założeniem miasteczka, z pewnością docenią fakt, że scenarzyści rozwinęli motywy ledwo liźnięte w dwóch poprzednich filmach. Dowiadujemy się przy okazji, skąd właściwie wziął się Pennywise, kim zainspirowało się To, przyjmując postać klauna i czyniąc zeń nadrzędną względem pozostałych. To fascynujące uniwersum, więc każda dodatkowa cegiełka uzupełniająca wiedzę cieszy.

fot. HBO Max

Nie zawiodła obsada, szczególnie dziecięca, z którą sympatyzujemy od samego początku. Bez wątpienia błyszczy również Bill Skarsgård, więc żal tym większy, że scen z nim jest tak niewiele. Serial pełni przy okazji funkcję pomostu, więc fani poprzednich filmów docenią fabularne smaczki. Przykładowo, można się doszukać nawiązań do postaci znanych z oryginalnej historii, a konkretnie Richiego Toziera, Mike’a Hanlona i… kogoś jeszcze, choć ostatnia z osób pojawia się dosłownie w jednej scenie. Co więcej, swoje cameo zalicza również bohater innej legendarnej powieści Stephena Kinga, ale szczegółów nie zdradzę – warto to odkryć na własną rękę.

„To: Witajcie w Derry” zyskuje z każdym kolejnym odcinkiem, choć trzeba odrobiny cierpliwości, by dotrwać do tych naprawdę dobrych. Nierówny poziom pierwszych epizodów i morderczo rozwleczone wprowadzenie to największe wady pierwszego sezonu. Oby drugi, który jak wiadomo powstanie, nie popełniał tych błędów.

Podsumowanie: Jest krwawo i brutalnie, choć niekoniecznie strasznie. Skarsgård jako klaun Pennywise wymiata, pod warunkiem, że scenarzyści nie trzymają go w szafie, czyli niestety przez większość czasu, ale gdy już pojawia się na ekranie, są powody do mruczenia.

Ocena: 6+

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *